[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyznaję, że są zapewne kobiety złe, tak samo jak są i zli mężczyzni. Nieprawda! ochryple zawarczał Niżynier, łapiąc oddech. Nie trajluj już o babach pojednawczo odezwał się Cipak bo go szlag trafi i jeszczenam tu zimnem trupem padnie. Dobrze zgodził się Murek, w którym pod wpływem wypitego alkoholu wezbrało pra-gnienie nie tyle może przekonania Niżyniera, ile sprecyzowania dla samego siebie własnychpoglądów, utwierdzenia się w przedświadczeniu, że nie dojdzie do takiej ruiny jak Niżynier.Dobrze.Miłość jest wielką dzwignią, ale nie jest jedynym motorem.Wezmy choćby takąrzecz jak obowiązek. Jaki obowiązek? odzyskiwał równowagę Niżynier. Powiedzmy, rodzinny.Obowiązek utrzymywania rodziny albo dziecka.Wychować je,wykształcić, przygotować do życia. %7łeby pózniej wyparło się ojca?.Albo żeby zeszło jego śladem na psy? A poza tym ciągnął Murek szereg innych obowiązków.Wobec państwa, wobec społeczeństwa,wobec narodu.Nie uwierzę, byś przynajmniej w podświadomości nie czuł tych obowiązków.Niżynier kiwnął głową:Owszem, czuję je w odpowiednim miejscu.Aż tu od nich siedzieć niewygodnie. To nie argument pobłażliwie uśmiechnął się Murek. Nie argument? Pętaku! Czy ty myślisz, że argumentów mi brak? Patrz, pętaku! jednymszarpnięciem odsłonił chudą, owłosioną pierś.Pod prawym obojczykiem widniała duża, głę-111boka blizna. Widzisz?.To od kuli.Z frontu.Za państwo, za naród, za ojczyznę.A zobacz,tam, na plecach.Widzisz?.To gumy.Od państwa, od narodu, od ojczyzny!.Zaśmiał się isplunął: Państwo? A cóż mi to państwo daje?. Co ty jemu dajesz? zmarszczył brwi Murek. Ja? Służę.Służę chętnie tym, co posiadam, całym moim żywym inwentarzem.Będzie te-go ze trzy kopy.Ale państwo moich wszy nie chce.I cóż mnie po państwie? %7łe mnie obroniod Niemców czy Rosjan?.Ależ mnie naplewać na to, czy będzie mnie zamykał w areszcieprzodownik czy krasnyj komisarz, czy niemiecki szupo! I pewno! Jaka różnica? odezwały się liczne głosy. Jedna cholera! przytwierdził Cipak. A naród?.Czy będę przeklinał po polsku, czy po angielsku, to mi też chyba wszystkojedno.Tak samo z tym obowiązkiem wobec społeczeństwa.Za cóż to mamy być mu obowią-zani? Za te nary, za te łachmany? A może za to, że tropią nas, jak dzikie zwierzęta, że niszcząjak pluskwy? Co nas z tym twoim społeczeństwem łączy? Nic, oprócz tych ochłapów, któreczasami możemy im od pyska wyrwać, żeby nie zdechnąć z głodu.Idzże, pętaku, do tegospołeczeństwa! Niech ci ono choć jeden palec poda!.Cipak wtrącił słówko i audytorium zaśmiało się głośno. Frajer jeszcze z ciebie mówił Niżynier. Dęty frajer.I co to w ogóle jest to twoje spo-łeczeństwo?.Też puste słowo.Niby kto?.Kamieniczniki, spasiona ich mać, co nic nie ro-bią, tylko forsę z lokatorów ściągają, czy kupcy i bankierzy, co mają w głowie jedno czere-mere, jakby tu więcej tejże forsy wydusić, czy obszarnicy, co żyją z ukradzionej przez przod-ków ziemi i z chłopskiej pracy?.Pytam: kto, do cholery, jest tym społeczeństwem?.Fabry-kanci, ziemianie, kupcy?.Kto? Oni wszyscy spokojnie powiedział Murek. Oni wszyscy, i chłopi, i robotnicy i urzęd-nicy, i księża, i my. Stop! Stop! przerwał Niżynier.Nie rozpędzaj się, Trzewik, bo nosem w ścianę ude-rzysz.Po pierwsze, nie mieszaj tu urzędników.Urzędnicy, to państwo, a po drugie, nie wsa-dzaj tu księży.Księża, to urzędnicy państwa watykańskiego.I jedni i drudzy robią to, co imich państwo każe.A społeczeństwo, jak myślę, pochodzi od słowa społem, pospołu.Tak, czynie? Otóż, co może zespolić robotnika i chłopa z burżujem?.Chyba tyle, co policjanta zemną albo z tobą, czy też psa z gnatem.Gdy zobaczysz, że pies obrabia gnata, nie powieszchyba, że to jest psio-gnatowe społeczeństwo? Co?.A tychże burżujów, co między sobąłączy?.Nie to przecie, że każdy z nich tylko się czai, by drugiemu forsę zahapać? Aączy ich wiele nie poddawał się Murek. Wspólne zwyczaje, kultura, obyczajowość,poglądy na moralność.I to jest właśnie społeczeństwo. No, to wsadzże je sobie wybuchnął Niżynier. Wspólne obyczaje, moralność! Chybadlatego wspólne, że każdy z nich chciałby okraść drugiego i każdy ma gębę, pełną pięknychsłówek.Znam ja ich! Znam! Oni to robią opinię publiczną, tę siatkę, w którą omotają każdegosłabszego, jeżeli mu się tylko jakie nieszczęście przytrafi.Omotają i trach o ziemię.Zadepcząw imię moralności, w imię prawa, a pózniej na wyścigi biegną, żeby rozdrapać to, co potamtym zostało, by zająć jego miejsce, zabrać jego dorobek, jego sławę, jego samicę! Znam jaich! A w obronie zadeptanego, myślisz, że stanie kto? Nie, bracie, nikt! %7ładen wzniosły bał-wan, żaden najserdeczniejszy przyjaciel, ani kobieta, choćbyś ją przedtem złotem obsypywał,choćbyś jej, jak pies służył, pójdzie do innego, do silniejszego, do większego samca, do bo-gatszego, bo ją jej sucza natura niesie, roznosi, tę najgorszą ścierkę, tę fałszywą gadzinę, tę.Znowu zapienił się i wśród kaszlu wyrzucał z siebie wściekły bełkot najobelżywszychsłów, aż stracił oddech i upadł nieprzytomny na pryczę. Jazda, Pieczonka, zakomenderował zawsze rzeczowy Cipak. Bierz go za gicały i doubikacji pod kran.Zemdlał.112Towarzystwo rozlało się po narach.Wkrótce powrócił i ocucony Niżynier.Do dyskusjinikt już nie miał ochoty.Murek ułożył się na górze, podsunął pod głowę buty, owinięte wspodnie, przykrył się marynarką, lecz zasnąć nie mógł.W kącie cichutko grał na organkachdziobaty Stasiek.Pod lampą jeszcze kilku namiętniejszych graczy kłóciło się o rzekomo zna-czone karty, z różnych stron dolatywało chrapanie.W rogu, w sąsiedztwie krzywej pryczy, wnajciemniejszym zakamarku sali kotłowało się wśród sapania, nagłych ruchów i stłumionychszeptów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]