[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Będą mieli na karku całą armię karentyńską, skoro tylko wskażemy lokalizację gniazda.- Musimy pogadać, Morley.- Potem.Wychodź stamtąd, Valentine.Za sarkofagami coś drgnęło, zasyczało.Dotarły do nas ledwie słyszalne słowa:- Przyjdź po mnie.- Ludzie, za chwilę będzie tu naprawdę bardzo paskudnie -powiedziałem.- Paru umrze prawdziwą śmiercią.Chyba tego nie chcecie.Zabieram ochotników, żeby przedrzeć się do wielkiej jaskini.Kiedy ją wysadzimy, będziecie mogli przenieść się do innego gniazda.Jeśli tego nie zrobimy, zostaniemy ich nocnym małym co nieco.Po chwili jedna z “nowszych” kobiet podeszła do nas ze spuszczonym wzrokiem.Większość męskich niewolników krwi zostaje tym, czym jest z własnej woli.Kobiety nie.Wybierane są i dostarczane swoim panom przez nocnych handlarzy, takich jak Zeck Zack.Jedna ze starszych zaprotestowała, usiłując powstrzymać dezerterkę.Strzała Dojango trafiła ją w środek czoła, wbijając się na dziesięć centymetrów.Kobieta upadła; wiła się i trzepotała.Strzała nie mogła jej zabić, ale nieźle zmiksowała mózg.Przepuściłem ochotniczkę.- Ktoś jeszcze?Starsze kobiety spoglądały na leżącą; słyszały skrzypienie napinanej kuszy.Posyczały między sobą i zdecydowały, że pozostawią nas na pastwę swoich panów.Tłum rozstąpił się powoli.Małe też Zniknęły.Nie byli wobec siebie lojalni nawet za grosz.XLVII- Zatłucz to paskudztwo! - krzyknął Morley i powtórzył to samo po grollemu.Marsha grzmocił miotającą się kobietę, dopóki nie znieruchomiała.- Wyłaź, Valentine.Znowu syk.Podniosłem świetlika wysoko nad głowę, żeby spojrzeć na stworzenie, które tak bardzo interesowało Morleya Dotesa.I nagle wszystko się poukładało.Znałem tę gębę.Valentine Permanos.Sześć lat temu porucznik wielkiego szefa, niejaki Valentine Permanos, oraz jego brat Clement zniknęli wraz z połową fortuny swego pryncypała.Krążyły pogłoski, że uciekli do Full Harbor.Jeśli Morley natknął się w życiu na parę innych numerów, powinien teraz wszystko połączyć.Przecież już dość wykazali moi sprzymierzeńcy, abym się mógł z nimi czuć pewnie.- Załatwmy to, Garrett - powiedział Dotes, ujmując w dłonie róg jednorożca.Valentine Permanos zaczął szarpać jedną z nieruchomych postaci.Jego twarz wyglądała przerażająco.Powiadają, że szybkość, z jaką postępuje choroba, zależy głównie od woli jej ofiary.Stopień zaawansowania u niego tego świństwa był znacznie większy niż u Clementa.Chciał zostać jednym z nich.Przypomniałem sobie dawne plotki, że od chwili obrabowania szefa umiera powolną śmiercią.Morley zatopił róg w sercu najbliższego wampira.Zrobiłem to samo.Ciało zadygotało.Ślepia rozchyliły się na moment ł, zanim zaszły mgłą, ujrzałem w nich tę samą zdradzoną nieśmiertelność.Morley załatwił następnego.Ja też.Zajął się trzecim.Nie byłem gorszy.Morley zaklął i zwrócił się do Dojango:- Daj mi drugi róg.- To sto marek, Morley.A tak, doprawdy, co się właściwie stało z twoim?- Uwiązł w tych cholernych żebrach! Rzuć mi drugi róg, i to natychmiast!Wykończyłem czwartego wampira.Dygotanie w łydkach ustąpiło.Po tym jeszcze sześciu.Z górki.Wyniesiemy się stąd za kilka minut.Opuściłem róg.Ten, którym Valentine potrząsał, bez ostrzeżenia rzucił się na mnie.Wykręciłem się.Pospiesznie wystrzelona przez Dojango strzała rozorała mu gębę.Morley ciął rogiem.Sklepienie było tak niskie, że grolle musiały klęczeć.Mimo to Doris zdołał wbić pałę pod żebra wampira.Potwór odskoczył tam, skąd wylazł.Oczy mu płonęły; zaskoczony, syczał słowa, których nie zrozumieliśmy.Zauważyłem ogromny wisior z rubinem na jego szyi.Nagle złapałem Morleya za ramię i odciągnąłem na bok.- Cofać się! Natychmiast! - Przystanąłem.- To sam krwawy mistrz! Dotknijcie mnie! Każdy musi mnie dotykać!- Co do cholery?- Zróbcie to!Dłonie wczepiły się we mnie.- Zamknijcie oczy.Wysupłałem zza rękawa przepocony papierek i rozdarłem go.Odliczyłem do dziesięciu.W każdej sekundzie spodziewałem się, że pazury i kły mogą rozszarpać mi ciało.Otworzyłem oczy.Pobudziły się wszystkie.Trzymały się rękami za skronie i pootwierały paszcze w bezgłośnym wrzasku.Ogarnięte szaleństwem, kołysały się w tył i w przód.- Dwie minuty! - ryknąłem.- Macie mniej niż dwie minuty, żeby z nimi skończyć! Szybko!Muszę przyznać, że nie kwapiłem się z natarciem.Nie ufałem całkowicie czarom Starej Wiedźmy.A krwawy mistrz też nie wyglądał na zupełnie bezradnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]