[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Broniąc Hindusów przed Ang­likami, nasi mogli dostawać rozmaite prezenty.— Mogli — zgodził się jubiler.— Ale w wypadku Wielkiego Diamentu trzeba to udowodnić, bo spra­wa zrobiła się zbyt głośna i w dodatku honorowa.Pojąwszy, iż popełnił błąd i poszedł nie tam gdzie trzeba, wicehrabia porzucił temat, wzruszył ramio­nami, nabył żałobną szpilkę do żabotu i wyszedł.Zdenerwowanie udało mu się ukryć, ale po wyjściu od jubilera sposępniał.Skorzystanie z bogatego ożenku okazywało się nie takie łatwe, jak sądził.Zamiast szukać krętych dróg, wiodących do celu, jął się zastanawiać, w czym nie miał wielkiej wprawy.Marietta, jako dodatek do wielkiego majątku, była, ostatecznie, jakoś tam do przyjęcia, Marietta bez diamentu nie miała żadnego sensu.Po cóż, u diabła, miałby się żenić z pokojów­ką, ladacznicą i szantażystką, wobec której nie miał żadnych zobowiązań, bo nawet nie był jej pierw­szym kochankiem.? On, potomek wielkiego rodu! Nie daj Boże, stałaby się jeszcze matką jego dzieci.Z drugiej jednakże strony coś go trzymało.No tak, oczywiście, honor.Obietnica.Ojciec miał rację, całe życie był lekkomyślnym kretynem i wcale mu to nie przeszło.Ponadto kusiły miraże bogactwa, pozbyć się wreszcie wierzycieli, u jubilera móc ku­pić szmaragdową tabakierkę, a nie żałobną szpilkę, najtańszą z możliwych.Marietta z miejsca wywęszyła wahania amanta i przeraziła się.Wicehrabia jako mąż i zarazem wspólnik nie zagrażał jej niczym, jako były wielbiciel stanowił nieszczęście.Co gorsza, rola wicehrabiny niezmiernie przypadła jej do gustu i już się zaczęła do niej przyzwyczajać.Morale wicehrabiego oceniała wprawdzie wysoko, ale życie nauczyło ją, że różnie bywa, nie sposób przewidzieć, jak i kiedy niewydarzony półgłówek zdoła się wygłupić.Doświadczenia miał za sobą liczne, ale raczej jednostronne, z diamentem nie da sobie rady, o ślubie w ogóle nie ma co marzyć.Należało znaleźć raczej jakiegoś dobrze urodzonego oszusta, hochsztaplera, może nawet złodzieja.Bez długich namysłów zdecydowała się położyć krzyżyk na wicehrabinie i zmienić kierunek działań.Mając do wyboru, bogactwo czy salony, wolała bo­gactwo.Zarazem jednak wicehrabiego nie mogła pozostawić odłogiem, bo za dużo o niej wiedział, jeśli już pozbyć się, to definitywnie.Trochę jej go było szkoda, ale nie przesadnie.Stra­szliwy zawód, jakiego doznała, gruntownie zniweczył dawne uczucia, które i tak już pełzały słabym ogienkiem, obecnie interes był dla niej znacznie ważniejszy niż miłość.Czasu miała dość, na ziołach wciąż znała się doskonale, własnoręcznie przygotowała niezawod­ny wywar, którym należało poczęstować słabo przy­datnego amanta.Zwlekała jeszcze, bo wicehrabia sprężył się w sobie i dokonał kolejnej próby, prześ­wiecającej nadzieją.Postanowiła dać mu szansę.Wicehrabia, przełamawszy opory wewnętrzne, kontrastowo udał się do jubilera, również znajome­go, który prowadził interesy bez porównania mniej kryształowe niż ten pierwszy.O diamencie napomknął bardzo delikatnie i na­tychmiast spotkał się z wielkim zainteresowaniem.Jubiler zażądał demonstracji.Marietta o mało nie wylała od razu swojej mikstu­ry.Czekała nazajutrz po drugiej stronie ulicy, bo sprowadzać podejrzanego kupca do własnego miesz­kania nie miała najmniejszej ochoty.Wicehrabia ró­wnież wolał nie.Wpatrzona w wejście sklepu prze­żywała katusze, rozszalała się w niej bowiem nagle wyobraźnia.Wyraźnie czuła, widziała to, była pew­na, że wicehrabia już jej diamentu nie odda, ucieknie ze sklepu tylnym wyjściem, obrabuje ją zwyczajnie, albo może nie, nie on, jubiler go zabije i zdobędzie klejnot dla siebie, ktoś zabije ich obu, jakiś złoczyńca już tam zaczajony, nikt nikogo nie zabije, tylko obaj razem wezwą policję i każą ją aresztować, może w magazynie wybuchnie pożar, może nastąpi inna okropność, ona w każdym razie diamentu już nie odzyska, a za to straci wolność.Krótko mówiąc, po raz pierwszy w życiu wpadła w rzetelną histerię.Podkład już miała, wicehrabia, szczery chłopiec, nie umiał porządnie ukrywać swo­ich wahań i wątpliwości, napięcie Marietty narastało i tu, naprzeciwko jubilerskiego magazynu, doszło do zenitu.Nie mając pojęcia o doznaniach wspólniczki, wi­cehrabia z diamentem wszedł do jubilera.Oględzin dokonano na zapleczu, w pokoiku, stanowiącym coś w rodzaju warsztatu złotniczego.Pewności, że istotnie ma do czynienia z najwięk­szym diamentem świata, wicehrabia nabrał dopiero na widok rumieńca, jakim zapłonęła twarz fachow­ca.Jubiler złapał dech oraz lupę, obejrzał kamień z największą dokładnością i nie zdołał w pełni stłu­mić emocji.— Przeciąć czy pan wicehrabia chce sprzedać, jak jest? — spytał bez ogródek.— Nie wiem jeszcze — odparł wicehrabia, wyj­mując mu z ręki drogocenność niemal przemocą.— Na ile pan to wycenia?— Trudno powiedzieć.Rzecz dla amatora.Po przecięciu.— Niech się pan nad tym zastanowi — poradził sucho wicehrabia.— Właściciel chciałby dostać pie­niądze.Przyjdę jutro albo pojutrze.Jubiler nieco ochłonął.— Pojutrze.Przeprowadzę rozeznanie.Może zdo­łam podać panu konkretną sumę.Ukazując się znów na progu sklepu wicehrabia zamierzał dać radosny znak zawoalowanej Marietcie.Znak mu nie bardzo wyszedł, bo równocześnie błysnął w nim niepokój, że do pojutrza jubiler wgłę­bi się w ową aferę, o której było tyle gadania, i stwo­rzy jakieś przeszkody.On sam zostanie wmieszany, diabli wiedzą w co.Zawahał się i zatrzymał na moment, z wyrazem niechęci na twarzy.Półprzytomna z napięcia Marietta odebrała gest i wyraz jako potwierdzenie najgorszych obaw.Ślepo runęła ku niemu przez jezdnię wprost pod koła roz­pędzonej karety hiszpańskiego ambasadora.Wątpliwe, czy nawet w sto lat później zdołano by uratować jej życie.Początek drugiej połowy XIX wieku dysponował mniejszymi możliwościami i po kwadransie umarła w objęciach niedoszłego oblu­bieńca lub też niedoszłej ofiary.Zważywszy wysokie sfery, do jakich należała ka­reta, w której zresztą jechał nie ambasador, tylko jego wiecznie śpieszący się sekretarz, wydarzenie doczekało się aż dwóch wzmianek w prasie.Trzecia wzmianka, podająca ten sam adres, pojawiła się w tydzień później i zawiadamiała o tajemniczej śmierci dwóch kobiet dzień po dniu.Zmarła mia­nowicie gospodyni domu, a zaraz nazajutrz jej słu­żąca, obie otrute substancją, której resztki znalezio­no w pustym mieszkaniu po zabitej w katastrofie lokatorce.W archiwach policyjnych pozostały zez­nania świadków, z których to zeznań wynikało, że obie damy kolejno spróbowały napoju z eleganckiej, kryształowej karafki.Uczyniły to całkowicie dobro­wolnie, a napój okazał się koncentratem bardzo sil­nej trucizny pochodzenia roślinnego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •