[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wyrywał się na swobodę, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że własne życie ułoży oddzielnie.Nie tu.Gdzieś tam.Nie myślał o tym konkretnie, nie planował terminów, całą sytuację w ogóle raczej czuł niż znał, nie rozważał jej sobie słowami.Teraz dopiero, na widok Elżbiety, wszystko to razem eksplodowało i zmusiło go do myślowej precyzji.Jakoś tak, Przy spotykaniu tej dziewczyny, chciał się czuć całkowicie wolny, niezależny, swobodny uczuciowo, bez żadnych mglistych obowiązków, które nawet nie wiadomo czy istnieją…Telefon od Elżbiety uszczęśliwił go niebotycznie.— Mam zgryzotę — powiedziała trochę niepewnie.— Pasujesz mi do niej, nic nie poradzę.Znajdziesz chwilę czasu, żeby pogadać?— Ile chcesz.Gdzie chcesz i kiedy chcesz.Coś proponujesz?Elżbieta kwestię miała przemyślaną.Wolała odbyć tę pogawędkę na terenie neutralnym i w cztery oczy.— A chociażby jutro, w kawiarni na Rozdrożu, tam jest gdzie zaparkować.Kiedy wolisz? Zaraz po pracy czy później?— Jak ci wygodniej, mnie wsio ryba.Im wcześniej, tym lepiej.— Bardzo dobrze.To o wpół do piątej.Cześć.Zaskoczony nieco krótkością i rzeczowością rozmowy, Tadzio odłożył słuchawkę i poczuł, że coś przeszkadza mu się odwrócić.— Komu to tak gorliwie pożyczasz pieniądze? — spytała cierpko leżąca mu prawie na plecach Bożenka.— Jakie pieniądze?— A co? Ile chcesz i kiedy chcesz… Taki się robisz bogaty i całkiem tego po tobie nie widać?Tadzio delikatnie ujął ją za ramiona i odsunął kawałeczek.Po czym wielkim głosem krzyknęły w nim geny po Chlupie.— Jakie znowu pieniądze, kota masz, to kumpel z robotą.— Z jaką robotą?— Instalacje ma do sprawdzenia i chce pomocy, bo mu coś nie wychodzi.A co ci właściwie za różnica? I tak się na tym nie znasz.— Na czym się znam, to się znam.Będziesz co z tego miał?— Co ci tak zależy, grzecznie pytam?— A bo już myślałam, że głupiego z siebie robisz.Pomocy, pomocy, z takimi, co tak chcą pomocy, to ty się lepiej nie zadawaj, bo wyjdziesz na tym jak chory.Życia nie znasz czy co?Zważywszy, iż Bożenka młodsza była od Tadzia o całe sześć lat, jej nagana wprawiła go w podziw.Zarazem z przeraźliwą jasnością uświadomił sobie, jak wyglądałoby małżeństwo z nią, szarpnął nim lekki popłoch, zastanowił się niemal, czy przypadkiem już się nie ożenił, co umknęło mu jakoś z pamięci.Patrzył na nią, stropiony i zdegustowany.Bożenka z jego reakcji była zadowolona.Uznała, że jej słowa wywarły właściwy wpływ, ostrzeżenie zadziałało.Charakter odziedziczyła po matce–malkontentce, pierwszej żonie hydraulika, i zrzędliwość miała we krwi.A o Tadzia wszak musiała dbać, od lat widziała w nim wyraźnie swojego przyszłego męża i nie zamierzała pozwalać na jakieś szkodliwe lekkomyślności.Chętnie podyskutowałaby dłużej na tematy praktyczne, ale Tadzio wzruszył ramionami i zmył się jej z oczu.Wyjechał w ogóle z domu tym starym struplem, odziedziczonym po ojcu, pożałowała, że nie ma tu drugiego samochodu, którym pojechałaby za nim, i postanowiła, na wszelki wypadek, zrobić prawo jazdy.Kiedy Elżbieta przybyła na Rozdroże, Tadzio już czekał.Nie zawiódł się.Była cudownie piękna.Ciemne włosy, upięte na czubku głowy, nie kryły szlachetnej linii podbródka i szyi, kiedy przemykała zręcznie między stolikami widać było cały urok smukłej sylwetki.Zagapił się tak, że prawie skamieniał i zapomniał, że trzeba znów usiąść.— Śpieszysz się? — spytała zaniepokojona Elżbieta.— Co…? A, nie, skąd! — przecknął się Tadzio i usiadł czym prędzej, a jakiś balsam rozlewał mu się po całym jestestwie.— Jestem absolutnie do twojej dyspozycji chociażby do jutra.Jutro będę musiał iść do pracy.Jego zachwyt Elżbieta wywęszyła natychmiast i bezbłędnie, ogromnie ucieszona.Nie zamierzała Tadzia podrywać.ale nabrała nadziei, że uda się z nim załatwić kwestię teczki możliwie bezboleśnie.Łatwiej się rozmawia z facetem zachwyconym i zakochanym niż z opornym, niechętnym, a może nawet wrogim.— Boję się, że chcę od ciebie czegoś, co potrwa dłużej niż pół doby.Pomoc mi potrzebna.— Każdą…— Czekaj.Najpierw muszę ci wyjawić tajemnicę.Głupio mi o tyle, że nie mam żadnych dowodów, albo mi uwierzysz na słowo, albo nie mamy o czym gadać.— Uwierzę ci na słowo bez względu na to, czego to dotyczy — rzekł Tadzio rycersko i zdecydowanie.— Nie uwierzę natomiast, że nagle postanowiłaś zrobić mnie w balona, choćby mi to dawali na piśmie.Nie widzę żadnych powodów, a pamiętam, że byłaś cholernie porządną i prawdomówną dziewczynką.— Nie wiem, ile mi z tego zostało — mruknęła Elżbieta i zamówiła sobie sok pomarańczowy mieszany z wodą i z lodem.— Dobra, ruszam na bazie zaufania i słuchaj cierpliwie, bo sprawa jest idiotyczna.O rany, parę tajemnic będę musiała ci wyjawić!— Jeśli nie masz do mnie…— Nie truj.Jakbym nie miała zaufania do ciebie, toby mnie tu nie było.Otóż…Zawahała się przez moment, nie wiedząc, od czego zacząć, od pieniędzy czy od Bubla.Bubel, jako wstęp, wydał jej się lepszy.Tadzio milczał w oczekiwaniu.— Otóż, rozumiesz, mamy w rodzinie tak zwany wstydliwy sekret i powiem wprost.Bubel, były szwagier mojego ojca, poznałeś go, był u nas i u was, kradnie.Kradnie zwyczajnie jak złodziej, a nie jak kleptoman [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •