[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wieża „B" wyrzuciła jeszcze dwa pociski oświetlające, celując jak najniżej, po czym załadowała granaty.Wszystkie działa konwoju otworzyły już ogień.Zapora była gęsta.Bombowce - trudne do rozpoznania, lecz wyglądające na heinkle - musiały przebyć śmiercionośną zasłonę stali i ognia.Moment zaskoczenia minął.Pociski świetlne „Ulissesa" zyskały dwadzieścia sekund przewagi.„Ulissesa" atakowało pięć bombowców.Leciały wachlarzem, lecz celowały w jedno miejsce: w środek okrętu.Wyrównywały teraz tuż nad czubkami fal.Mierzyły dokładnie.Jeden z nich wyrównał - o ułamek sekundy za późno i na pozór niewinnie odbił się od fali, przeskoczył następną, wreszcie zniknął.Trudno się domyślić, czy przyczyną był zły refleks pilota, czy może śnieg, który na chwilę zamazał przednią szybę? W sekundę potem samolot prowadzący klucz rozleciał się w wielkiej kuli ognia.Zapewne pocisk trafił w torpedę.Trzeci bombowiec lecący obok skręcił gwałtownie w lewo, aby uniknąć odłamków i wyrzucił torpedę.To był już tylko wojowniczy, bezcelowy gest.Torpeda przeszła ze sto metrów za „Ulissesem" i zniknęła w mroku.Dwa pozostałe bombowce szły do ataku z samobójczą odwagą.Kluczyły, aby utrudnić strzelanie.Mijały sekundy: dwie, trzy, cztery.Samoloty szły przez gęstą zaporę ogniową jakimś cudem nietknięte.Teoretycznie nie ma łatwiejszego celu, jak samolot w locie prostym.W praktyce nigdy się to nie sprawdzało.Na morzach północnych, na Śródziemnym, na Pacyfiku wysoki procent udanych ataków torpedowych dokonywanych w nalotach prostych (nawet przy silnej obronie) zawsze zastanawiał specjalistów.Napięcie, zbytnia gorliwość, strach - to były główne przyczyny.Podczas ataku torpedowego istnieją dwie możliwości: albo ty go zestrzelisz, albo on cię trafi.A nie ma nic bardziej szarpiącego nerwy, jak widok wielkiego samolotu torpedowego, który w straszliwy sposób rośnie w celowniku twego działa, gdy wiesz, że pozostało ci jedynie pięć sekund życia.Oczywiście podobne wrażenie przeżywa się również podczas nalotów nurkujących z wyciem stukasów.Na „Ulissesie" dodatkową trudność sprawiało silne kołysanie, prawie uniemożliwiające dokładny ogień.Bombowce zbliżyły się, lecąc skrzydło w skrzydło.Samolot bliższy dziobu wyrzucił torpedę na niespełna dwieście jardów przed celem i poderwał się w gwałtownym skręcie w prawo, siekąc gęsto po mostku z działek i karabinów maszynowych.Torpeda płasko uderzyła w wodę, wyskoczyła w powietrze i dała nurka w następną falę.Przeszła pod „Ulissesem".Kilka sekund przedtem ostatni bombowiec też skończył atak.Skończył go ginąc.Leciał nie wyżej niż kilka metrów nad falami, ale nie wyrzucał torpedy.Już było widać na skrzydłach czarne krzyże.Maszyna szła prosto na „Ulissesa".Nagle rozpaczliwym łukiem samolot szarpnął się w górę.Było jasne, że pilot nie mógł wyrzucić torpedy.Wyrzutnik albo się zaciął, albo zamarzł.Obciążony balastem torpedy bombowiec na próżno jęczał silnikami: nie zdołał przeskoczyć przez krążownik.Uderzył dziobem w pierwszy komin, zniósł go; uderzył skrzydłem o maszt, urwał skrzydło; błysnął oślepiający płomień benzyny i płonący kształt (niepodobny już do samolotu) z sykiem upadł w morze tuż za lewą burtą.Ledwie zniknął pod powierzchnią, gdy krążownik przechylił się gwałtownie, szarpnięty podwodnym wybuchem.Na lewej burcie pogasły światła.Potężny wstrząs zwalił ludzi z nóg.Komandor Turner, potłuczony boleśnie, wstawał z trudem.Kręcił głową, jakby chciał odpędzić zapach spalonego prochu i otrząsnąć się z wrażenia, jakie sprawiły wybuchające przed chwilą tuż obok niego pociski armatki lotniczej.Rzucił się na pokład, zanim „Ulissesem" wstrząsnął podwodny wybuch torpedy.Upadł, widząc błysk działek bombowca.Co z Vallerym? - mignęła pierwsza myśl.Dowódca „Ulissesa", admirał Vallery, leżał skurczony obok szafki kompasowej.Turner czuł, jak nagle wstrząsnęły nim dreszcze.Błyskawicznie ukląkł obok dowódcy i odwrócił go twarzą w górę,Vallery leżał bez ruchu, jak nieżywy.Ani śladu krwi czy ran.Dobre i to.Turner ściągnął rękawicę, wsunął gołą dłoń pod ubranie kapitana i palcami wyczuł słabe bicie serca.Delikatnie uniósł głowę admirała.Zobaczył, że obok stoi Kapok-Kid.- Nawigator! Wołaj Brooksa! Natychmiast!Chwiejąc się na nogach, Kapok-Kid ruszył przez mostek.Telefonista oparty o drzwi stał ze słuchawką w ręku.- Połączenie z izbą chorych! - rozkazał Kapok-Kid.- Zamelduj.- umilkł nagle.Zauważył, że marynarz był tak oszołomiony, iż nic nie rozumiał.- Dawaj słuchawkę! - wyciągnął rękę, by natychmiast cofnąć ją z uczuciem przerażenia.Telefonista pochylił się i osunął na pokład.Pomiędzy łopatkami widniała wielka rana wyrwana pociskiem.Kapok-Kid dopiero teraz dostrzegł, że cała centrala azdyku jest podziurawiona pociskami działka i karabinów jak rzeszoto.Jak we mgle błysnęła uparta myśl: ostatnia szansa obrony przed łodziami podwodnymi przepadła.Następna myśl uderzyła mocniej: tam musieli być ludzie.Odwrócił wzrok.Dojrzał, jak obok tablicy rozdzielczej celownika torpedowego podnosi się Chrysler.Chłopiec również wlepił otępiałe oczy w centralę hydroakustyczną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •