[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wniosek z tego, że prawdopodobnie nie wyglądał.Może wyglądał tak jak coś zupełnie niemożliwego do uznania przez jego zmysły za normalne zjawisko.A wtedy jego umysł przekształcił to doświadczenie w coś stanowiącego sensowny i zrozumiały kształt.Jak sklepik z rycinami.Albo pralnia chemiczna? pomyślał Fenton.Może gdybym poszedł dalej przez pralnię, dotarłbym tam, gdzie podążał Pentarn.To właśnie powinienem był zrobić! Dogonić go, podążyć za nim i dotrzeć tam, gdzie próbował uciec.Ten nagły zawrót głowy, którego doznał, gdy stał niezdecydowany na progu sklepiku.Pentarn przedarł się przez podobne oszołomienie i dotarł w jakieś inne miejsce.A Dom na Rozstajach odszedł razem z Pentarnem i pozostawił Fentona w najbardziej prozaicznej pralni w jego wymiarze.Ale, ale, rozmyślał Fenton patrząc na wijącą się przed nim autostradę i szczyt Mount Shasta, który zaczynał bawić się z nim w chowanego, widziałem ten sklepik wcześniej, kiedy szedłem do mieszkania Sally.Widziałeś go, kiedy był zamknięty na skobel.Widziałeś go, gdy nie mogłeś wejść do środka.Jednak wtedy, kiedy Pentarn tam wszedł.ten jeden raz.był otwarty.A potem widocznie odpłynął w inny wymiar.Zdaje się, że zaczynam gonić w piętkę.Jeżeli nie przestanę myśleć w ten sposób, wyląduję niedługo w pokoju bez klamek w Napa.Fenton próbował odsunąć podobne myśli, przekonując się, że wszystko, czego doświadczył, było dziwną halucynacją spowodowaną obsesyjnym niepokojem związanym z projektem przetestowania antarilu.Nie mógł zwierzyć się Sally.Wykorzystałaby jego przypuszczenia jako jeszcze jeden dowód na to, że utracił obiektywizm naukowy wobec testu i powinien się z niego wycofać jak najprędzej.I wtedy nigdy nie zobaczyłbym Irielle.Ta właśnie myśl, jak przypuszczał, oznaczała, że Sally miała rację i że powinien się wycofać.Wykończony podróżą, dotarł wreszcie do miasteczka Siewa, na północ od Shasty.Odnalazł małą, boczną dróżkę, skręcił w nią, przejechał przez drewniany mostek i wjechał na podwórko.Para ciekawskich kóz spuściła łby i szarżowała w jego kierunku, dopóki ich nie odegnał; śmiał się przy tym w głos.Musiał je odstraszać, kiedy szedł w stronę domu.– Wujku Stanie! To ja, Cam! – zawołał.Nikt nie odpowiadał.Kuchnia, zazwyczaj obskurna, była czysta i pusta.Wujek musiał pracować gdzieś na ranczo albo – jeśli Fenton miał pecha – prowadził jakąś grupę młodych zapaleńców w góry.Zauważył filiżankę kawy na kuchni, która okazała się zimna jak lód, więc nie znaczyło to nic.Fenton zapalił gaz i postawił kawę na ogniu.W czasie gdy się podgrzewała, poszedł sprawdzić, czy górski sprzęt wuja jest na miejscu.Jego wielki śpiwór wisiał na haku w sypialni, zapewne się wietrzył, a gruba parka wisiała za drzwiami.Wuj nie mógł zatem być daleko.Fenton wrócił do kuchni.Kawa zaczynała się gotować, więc nalał sobie filiżankę i popijał wolno usiadłszy przy stole nakrytym ceratą.Po jakimś czasie poszedł do sypialni gościnnej i przeszukał szafkę.Czerwono-czarna kurtka, którą wuj trzymał dla niego na wyprawy w góry, wisiała właśnie tam.Kiedy włożył rękę do kieszeni, znowu poczuł mrowienie na plecach – wyczuł pod palcami małą, niedbale przyszytą, szorstką łatkę.Potwierdzenie? Nie.Niekoniecznie.Mogło to znaczyć tylko tyle, że jego podświadomość miała lepszą pamięć niż on sam.Dosłownie zemdliło go ze złości.Jak mógł udowodnić, że nie wiedział czegoś, nie czytał o czymś, nie widział czegoś.Wszyscy od czasów Oscara Wilde’a znali bezskuteczność prób udowodnienia twierdzeń negatywnych.Oskarżony nie może udowodnić, że nie zrobił czegoś, bo to prokurator musi udowodnić, że zrobił.Tylko przy badaniach parapsychologicznych badacze muszą wszystko udowadniać, myślał Fenton z ostrym poczuciem niesprawiedliwości.Zamiast sytuacji, w której ktoś musiałby mu udowodnić, że kłamie, on musiał udowodnić, że nie kłamie.Miał dowieść nawet tego, że nie poddawał się oszustwu podświadomości.Czy ktoś kiedykolwiek musiał udowadniać aż tyle twierdzeń negatywnych? Jak miał przekonać kogokolwiek, że nigdy wcześniej nie czytał ani nie widział czegoś podobnego do tego, co przeżył z Alfarami i żelazorami?Nic dziwnego, że tak wielu parapsychologów zmęczyło się już napastliwymi, nieludzkimi krytykami, według których byli oszustami, kłamcami, kawalarzami, ludźmi nieuczciwymi intelektualnie.Fenton siedział znów przy stole, popijając stygnącą gorzką kawę i czuł się zniechęcony.Po co to wszystko? Przecież może nie przekonać Sally.Jeśli nie przekona Garnocka ani Sally, cóż z tego wyniknie? Nikt więcej już nigdy mu nie uwierzy, nawet jeśli opisałby wszystko w książce.Czy udowodniłby cokolwiek? Po prostu jeszcze jeden świr z Wydziału Psychologii.Powinienem rzucić eksperyment w diabły i wrócić do szczurów biegających po labiryntach, pomyślał.Zdając sobie sprawę, że doprowadza się do skraju depresji, od której uciekając przyjechał właśnie tutaj, zarzucił na siebie czerwono-czarną kurtkę wuja i wyszedł na chłodne, rześkie, górskie powietrze.Kozy gromadziły się wokół niego z rosnącą natarczywością, więc musiał je odpędzać, żeby przejść, co dziwnie przypominało Pentarna maszerującego wśród żelazorów.Tylko że kozy były nieszkodliwe.Może trochę dziwaczne i nieznośne, ale całkiem niegroźne.Szedł wąską ścieżką za domem, prowadzącą w kierunku wzgórza, wzdłuż której rosły dęby i jałowce górskie.W czystym, łatwo przenoszącym dźwięki powietrzu usłyszał rytmiczne uderzenia i domyślił się natychmiast, że wuj rąbie drzewo gdzieś w pobliżu.Wysoko, na zboczach gór, śnieg jeszcze nie stopniał.Kilka kilometrów stąd, na szczytach, śnieg zalegał grubymi warstwami i połyskiwał w oddali.Powietrze było zimne i mroźne, szron ozdabiał trawę po obu stronach ścieżki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]