[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wokół działy się rzeczy ponure: wszelka rycerskość znikła bez śladu, każdy myślał już tylko o sobie.Człowiek, który się zderzył z innym człowiekiem i poczuł, że tamten niesie paczkę, wyry wał ją i uciekał, w nadziei że zawiera ona coś do jedzenia, gdy tymczasem ograbiony chwytał rękami powietrze albo wymachiwał pięściami na prawo i lewo.Raz musiałem szybko uskoczyć na bok, gdyż byłby mnie zbił z nóg starszy mężczyzna, który wybiegł na jezdnię, nie myśląc wcale o ewentualnych przeszkodach.Miał ogromnie przebiegłą minę i chciwie przyciskał do piersi dwie puszki czerwonej farby.Na rogu drogę zatarasowała mi gromada ludzi omal nie płaczących z rozpaczy nad oszołomionym dzieckiem, które widziało, ale było po prostu za małe, żeby zrozumieć, czego od niego chcą.Czułem się coraz bardziej nieswojo.Z właściwym człowiekowi cywilizowanemu odruchem, nakazującym nieść pomoc tym ludziom, walczył instynkt, który kazał mi trzymać się od nich z daleka.Wszyscy oni tracili szybko zwykłe hamulce.Nękało mnie ponadto irracjonalne poczucie winy: ja widziałem, oni byli ślepi.Miałem dziwne wrażenie, że ukrywam się przed nimi nawet wówczas, gdy wśród nich przebywam.Wkrótce jednak przekonałem się, jak słuszny był ów instynkt.Przy Golden Square miałem skręcić na lewo i ruszyć z powrotem na Regent Street, gdzie łatwiej byłoby mi iść po szerszej jezdni.Już doszedłem do rogu, gdy wtem zatrzymał mnie nagły, przeraźliwy krzyk.Wszyscy inni również się zatrzymali.Na całej ulicy ludzie zastygli w bezruchu, kręcąc tylko głowami to w tę, to w tamtą stronę, wylęknie - nie starając się domyślić, co się dzieje.Nagły przestrach, potęgując i tak już nieznośne napięcie nerwowe, sprawił, że kilka kobiet zaczęło płakać.Nerwy mężczyzn również były w nie najlepszym stanie, ale objawiło się to raczej w dosadnych przekleństwach.Krzyk bowiem brzmiał złowieszczo, groźnie, a czegoś takiego podświadomie się spodziewali.Czekali teraz, aż rozlegnie się znowu.Krzyk się rozległ.Rozpaczliwy, zakończony chrapliwym jękiem, ale już nie tak przerażający, gdyż wszyscy byli przygotowani.Tym razem zorientowałem się, skąd dobiega.W kilku susach znalazłem się przy wejściu do bocznego pasażu.W tej samej chwili krzyk rozbrzmiał znowu.O kilka metrów od wejścia kuliła się na ziemi dziewczyna, a barczysty mężczyzna okładał ją cienkim miedzianym prętem.Suknię na plecach miała rozdartą, na obnażonym ciele widać było czerwone pręgi.Gdy podszedłem bliżej, zrozumiałem, czemu nie ucieka: związane za plecami ręce przytwierdzone były sznurem do przegubu lewej ręki mężczyzny.Dobiegłem tam w chwili, gdy mężczyzna zamierzył się do następnego uderzenia.Bez trudu wyrwałem mu pręt i rąbnąłem go nim po ramieniu.Natychmiast usiłował dać mi kopniaka ciężkim buciorem, ale zrobiłem szybki unik, jego zaś pole działania ograniczał sznur na przegubie ręki.Znów kopnął z całych sił powietrze, gdy ja tymczasem szukałem w kieszeni noża.Nie mogąc mnie trafić, odwrócił się do dziewczyny i żeby nie była stratna, kopnął ją zamiast mnie.Potem zaklął i pociągnął za sznur, chcąc podnieść ją na nogi.Otwartą dłonią uderzyłem go w bok głowy, z taką tylko siłą, żeby go powstrzymać i żeby mu w tej głowie trochę zaszumiało.Nie mogłem się jakoś zdobyć na znokautowanie ślepca, nawet takiego brutala.Zanim odzyskał równowagę, nachyliłem się szybko i przeciąłem łączący tych dwoje sznur Lekkie pchnięcie w pierś wystarczyło, aby mężczyzna się zatoczył i zrobił pół obrotu, tracąc kompletnie orientację.Uwolnioną lewą ręką wykonał piękny lewy sierpowy.Cios chybił mnie, ale trafił w mur.Potem już mężczyzna zapomniał o wszystkim prócz bólu rozbitej ręki.Pomogłem dziewczynie wstać, rozwiązałem jej ręce i poprowadziłem ją ku wyjściu, gdy tamten wciąż ciskał za nami przekleństwa.Gdyśmy wyszli na ulicę, dziewczyna trochę oprzytomniała.Zwróciła do mnie ubrudzoną, zalaną łzami twarz.- Ależ pan widzi! - powiedziała z niedowierzaniem.- Oczywiście - odparłem.- Dzięki Bogu! Dzięki Bogu! Myślałam już, że tylko ja jedna.- Urwała i znów wybuchnęła płaczem.Rozejrzałem się.Nie opodal był bar.Grał tam gramofon, słychać było brzęk tłuczonych szklanek, zabawa szła na całego.Jednakże kilka metrów dalej był mniejszy bar, dotychczas zamknięty i pusty.Mocnym pchnięciem ramienia wyważyłem drzwi.Na pół wniosłem dziewczynę do środka i posadziłem ją na krześle.Potem rozczłonkowałem inne krzesło i dwie jego nogi przesunąłem przez klamki drzwi wahadłowych dla zabezpieczenia się przed niepożądanymi wizytami.Dopiero wtedy zająłem się szukaniem środków wzmacniających.Pośpiechu nie było.Dziewczyna, pochlipując, wolno pociągała trunek.Dałem jej czas na odzyskanie równowagi, obracałem w palcach nóżkę swego kieliszka i słuchałem, jak gramofon w sąsiednim barze powtarza w kółko popularną, choć dość smętną piosenkę:Moja miłość zamknięta w lodówceMoje serce zamarzło na kość.Nie powróci już moja dziewczyna,Poszła sobie, a z nią jakiś gość.Że nie kocha mnie, wiem już na pewno.Nucę tylko piosenkę tę rzewną No bo czyż to się godziTak zostać na lodzieZ mą miłością zamkniętą w lodówce,Z moim sercem zamarzniętym na kość.Siedząc tak, zerkałem od czasu do czasu na dziewczynę.Suknia a raczej resztki sukni i inne szczegóły stroju były w najlepszym gatunku.Mówiła również jak osoba z towarzystwa.Była blondynką, co podówczas stanowiło ostatni krzyk mody.Wydawało się prawdopodobne, że pod smugami i plamami brudu jest zupełnie ładna.Była o jakieś dziesięć centymetrów niższa ode mnie, smukła, lecz nie chuda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]