[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Holroyd niemal automatycznie obliczył w myśli, że kanb odpowiada dwóm kilometrom.Powrócił do lektury, teraz już nie odrywał wzroku od stronicy.Ląd na północ od przylądka Nushirvan, gdzie niegdyś znajdowała się starożytna Ameriga Większa i kontynent Bretanii, był oznaczony jako Akkadistran.Tam, gdzie niegdyś rozciągał się Ocean Atlantycki, widniały liczne duże jeziora.Obszar wodny między Akkadistranem i Gonwonlane zwał się Morzem Tethsa.Ludność Gonwonlane liczyła pięćdziesiąt cztery miliardy, Akkadistranu dziewiętnaście miliardów, a państwa Nushirvan pięć miliardów.Geologicznie Nushirvan był najmłodszym lądem na planecie - wynurzył się z głębin morskich zaledwie przed trzydziestoma milionami lat.Świątynne miasto Linn zlokalizował Holroyd na wschodnim krańcu wielkiego południowego masywu lądowego.Ptah z kolei, znajdowało się osiem tysięcy trzysta kanbów na północny zachód od Linn, w linii prostej -jakby leciał skrierem.Potężne Ptah leżało nad zatoką Wielkiego Klifu Morza Tethsa, około tysiąca dwustu kanbów od najbliższego półwyspu Nushirvanu.Jego zdumienie rosło z każdą chwilą.Holroyd dźwignął się na nogi, po czym zaczął przemierzać celę z księgą w dłoni, drżąc z przejęcia.Ponownie przeczytał obszerne fragmenty dotyczące historii, wraz z opisem rządzonego przez boginię imperium, tak potężnego, że jego umysł na przemian to odrzucał, to chłonął ów obraz.Lecz z wolna zaczęło rodzić się w nim przekonanie.uporczywa myśl.podniecająca pewność, że nie istnieje żaden żołnierz z czasów inwazji na Niemcy w 1944 roku, który mógłby być zaszokowany taką sytuacją.Był martwy.Jeśli pominąć odrodzenie w ciele boga, leżał w rdzewiejącym czołgu na jakimś polu bitewnym, od tak dawna zapomnianym, że samo miejsce, sama pamięć, sama mysi o rym wydawała się Czymś dziwacznym i nieprawdopodobnym.'Jakiś dźwięk zakłócił nieodpartą jasność jego myśli.Poruszył się kamień zasłaniający wejście do tunelu.Holroyd podszedł szybkim, zwinnym krokiem, schylił się i bez większego wysiłku podniósł blok do góry.Jego chłodny umysł pracował bez zakłóceń.Miał już plan, równie prosty jak skuteczny.W kwadratowym otworze ukazała się głowa Tara.- Dzięki - sapnął.- To ciągłe odsuwanie kamienia wykańcza mnie.Mam dla ciebie śniadanie.- Co masz dla mnie? - spytał zdumiony Holroyd.Ważność jego celu, chęć skupienia się tylko na planie zaćmiła mu umysł.W ogóle nie spał.Spędził na lekturze całą noc, ani razu nie myśląc o śnie.Westchnął głęboko.Powód był oczywisty- bogowie nie śpią.A przynajmniej nie muszą spać.Może zdołałby się zdrzemnąć, gdyby spróbował.Zauważył, że Tar przygląda mu się zdziwionym wzrokiem.- O co chodzi? - spytał mały człowieczek.Holroyd potrząsnął głową i skłamał:- O nic.Nie zdawałem sobie sprawy, że spałem tak długo.Tar wyszczerzył w uśmiechu zęby.- To dobry znak.Wyglądasz znacznie lepiej.Zaraz przyniosę ci śniadanie.Potem chciałbym z tobą pogadać.- A ja z tobą-odparł Holroyd.Tar zaczął już znikać w tunelu, kiedy nagle się wyprostował.Przyjrzał się Holroydowi spod zmrużonych powiek i zauważył:- Jak na człowieka, który jeszcze wczoraj był jedną nogą w grobie, dość szybko zacząłeś przejawiać zainteresowanie życiem.Jak to możliwe?- Powiem ci, jak zjem - odparł Holroyd ostrożnie.- Ma to związek z czymś, o czym wspominałeś.- Wspominałem tylko o jednym - stwierdził Tar zaskakująco chłodno.- O czymś, co powinno zainteresować człowieka w twoim położeniu; powiedziałem mianowicie, że rebelianci mogą uznać cię za użytecznego, ponieważ twierdzisz, że jesteś Ptahem.Tylko tyle, prawda?Holroyd milczał.Nie posądzał tego pulchnego, zwinnego człowieczka o taką bystrość, ale najbardziej zaskoczyła go jego twardość.Po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, za co Tar trafił do więzienia.Pomyślał, że lepiej zachować ostrożność.Tar stanowił jego jedyny łącznik ze światem zewnętrznym.- No i co z tego? - spytał.Tar wzruszył ramionami.- Przykro mi, że w ogóle o tym wspominałem, bo to już nieaktualne.Nie są zainteresowani.Nie bardzo wiedzą, jak można by to wykorzystać w praktyce, poza tym zbyt łatwo mógłbyś zniknąć gdzieś w dali.Jak widzisz, jestem z tobą szczery.- Ale zdołaliby mnie uwolnić?Mały człowieczek zesztywniał, jakby dostrzegł determinację kryjącą się za tymi słowami, wypowiedzianymi cichym głosem.Przyglądał się badawczo Holroydowi, w końcu przytaknął z niechęcią.- Dobrze - stwierdził Holroyd.- Powiedz im, żeby przyszli dziś wieczorem i wyciągnęli mnie stąd.Tar wybuchnął śmiechem, który urwał się nagle, jakby automatycznie.Wygrzebał się z otworu i spojrzał groźnie na Holroyda.Oczy przypominały wąskie szparki, usta tworzyły cienką jak ostrze noża linię.Stojąc nieruchomo, wyglądał jak dzikie zwierzątko o ludzkich cechach, prężące się do skoku.Zauważył w końcu z niechęcią:- Zabawnie brzmi to w ustach osobnika, któremu nasza organizacja uratowała właśnie życie.Słuszność tych słów kłuła jak ostrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]