[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeden sweter narciarski z szalowym kołnierzem, drugi - czarny wełniany golf.Miał od razu na te swetry dużo amatorów, którzy chcieli za nie dobrze zapłacić, on jednak golf oddał mnie, a narciarski zatrzymał dla siebie.Stefan pracował w kamieniołomach przy przewracaniu kamieni.Przy tej robocie porwały się całkowicie jego szmatki, zwane szumnie rękawicami, i strasznie cierpiał na ręce, które miał kiedyś odmrożone.Stefan z otrzymanego na kantynę palenia oddawał mi połowę.Za te papierosy postanowiłem kupić mu ciepłe rękawiczki.Kupiłem dwie całkiem inne rękawiczki, lecz były one wełniane i ciepłe.Nie zapomnę nigdy, jaką mu tymi rękawiczkami sprawiłem radość.Cieszył się z nich jak dzieciak i nie chciał zrozumieć, że zostały one kupione za papierosy, które dostawałem od niego.“To była twoja część i nic mi się już z tego nie należało, ja swoją część wypalam, a ty możesz przejeść” - mówił.Zbliżały się pierwsze święta Bożego Narodzenia w obozie.Było już dla wszystkich jasne, że żadnych zbiorowych zwolnień nie będzie.W wilię świąt Stefan kupił bochenek chleba za papierosy.Nie pamiętam już, ile dał, lecz wiem, że zapłacił drogo.Mieliśmy więc na święta bochenek obozowego chleba, bochenek otrzymany z domu oraz prawie całe paczki od Szuberta i paczkę Stefana.Wszystkie produkty mieliśmy schowane w siennikach, bo mimo groźby śmierci zdarzały się wypadki kradzieży z szafek.Nie gwarantowałbym za to, czy to nie kradli nasi władcy blokowi, którym nikt nic nie przysyłał, a oni też chcieli pożreć ciasta i lepszego tłuszczu niż margaryna, z której nas okradali.Wszystką żywność naszą zachowaliśmy na święta.W Wigilię po wydaniu kolacji zasiedliśmy do stołów.Spodziewaliśmy się, że tego dnia Karl lub esesman urządzą nam jakiś kawał - gimnastykę, słanie łóżek, a może jakieś karne ćwiczenia.Nic takiego jednak nie zrobili.Nasi prominenci prosili Karla, żeby nie robił nam żadnych kawałów.Przy kolacji więźniowie dzielili się między sobą opłatkiem, który niektórzy otrzymali w paczkach.Ja też otrzymałem opłatek w paczce od Szuberta.Umówiliśmy się, że kolację tego dnia zjemy w większym gronie.Do naszej uczty zaprosiliśmy Leona Ceraka, Mietka Rączkę i Franciszka Opasa, którzy nie otrzymali jeszcze z domu świątecznych paczek.W nasze miski wsypaliśmy ciasteczka, cukierki i kilkanaście maleńkich kanapek z domowego chleba z domowym tłuszczem i wędliną.Gdy przyszedł moment, że różni ludzie przy stołach zaczęli składać sobie życzenia, nastąpiło załamanie.Wielu zaczęło płakać, inni siedzieli z minami skazańców na chwilę przed wykonaniem wyroku.Jeden Zygmunt Jaczewski trzymał fason.Zaczął nawoływać do uspokojenia się, rzucił kilka dowcipów, znalazł się chociaż na chwilę przy każdym stole - w końcu wezwał do zaśpiewania kolędy i sam pierwszy zaczął śpiewać.Za nim zaśpiewali inni i nastrój żałobny minął.My przy naszym stole podzieliliśmy się opłatkiem i zjedliśmy przygotowane jedzenie.Każdy brał z misek ciasteczka, kanapki i cukierki.Robiliśmy to spokojnie, powoli, bez nerwowości ludzi głodnych, kulturalnie.Nie wiem, co w tym czasie myśleli inni, ja myślałem o tym, że gdyby tego jedzenia było trzy razy więcej, to też dałbym radę zjeść wszystko sam.Myślę, że inni myśleli to samo, lecz mimo to żaden nie wyrwał się z tym, żeby zjeść więcej jak inni.Po skończonej kolacji Stefan przyniósł jeszcze pół bochenka chleba kupionego za papierosy, który już zjedliśmy sami.W naszej wspólnej kolacji brał udział Franciszek Opas.Był to starszy już człowiek z Konina, czy też z okolic Konina, mówił nam, że był wójtem.Przywieziono go aa jesieni z małym transportem więźniów z Polski.Przywieziono ich w cywilnych ubraniach.Opas różnił się tym od innych, że miał olbrzymią brodę i wąsy.Gdy stali pod komendanturą, esesmani przychodzili oglądać jego brodę.Pracowałem wtedy ze Stefkiem u Wincensa, więc kilka razy przejechaliśmy się taczkami w pobliżu, żeby im się przyjrzeć.Po wieczornym apelu kilku z nich przydzielono na nasz blok, między nimi i Opasa.Teraz dopiero, na bloku, stali się podobni do ludzi, bo jak stali pod komendanturą, to strasznie wydawali się nam śmieszni w swych cywilnych kapeluszach, czapkach i z włosami.Transportem tym przyjechał też Tadeusz Marcysiak z Inowrocławia, z którym później kolegowałem i z którym utrzymuję kontakt do chwili obecnej.Opas - człowiek o prawym charakterze - podobał de nam i lgnęliśmy do niego.Opowiadał nam o niewoli niemieckiej w czasie poprzedniej wojny, lecz mówił, że obecna nasza niewola jest bez porównania gorsza.Spokojnie znosił warunki życia obozowego.Uważał, że łagodnością i przy uczciwym wykonywaniu zarządzeń obozowych będzie można przeżyć wojnę.Dla nas było jasne, że jeśli wojna potrwa dłużej jak do wiosny, to Opas wolności nie doczeka.Mizerniał w szybkim tempie.Modlił się stale i mnie do modlitwy namawiał.Gdy z kamieniołomów z kamieniem na ramieniu wracaliśmy do obozu, mówił, że idąc po schodach modli się i lżej mu się wchodzi, bo nie myśli wtedy o schodach, tylko o Bogu.W Gusen widziałem się z nim jeszcze kilka razy.Po kilku tygodniach, gdy wracałem z pracy, zobaczyłem Opasa w oknie.Powiedział, że jest chory, i zostawili go na bloku.Zrobił mu się na brzuchu w pasie wielki wrzód i to stało się przyczyną jego śmierci Gdy po kilku dniach chciałem go wieczorem odwiedzić, dowiedziałem się, że już nie żyje.Gdy Ślązaków zwalniano do domu, w tym samym czasie rozstrzeliwano warszawiaków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]