[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kyle stał i patrzył spode łba.Powiódł wzrokiem po kręgu żałobników, lecz Althea była pewna, że zdawał sobie również sprawę z obecności stojących dalej członków załogi oraz gapiów, którzy zebrali się w dokach, aby zobaczyć, jak ożywa żywostatek.W końcu zdecydował się zignorować słowa Brashena.- Wintrow! - Jego głos trzaskał niczym bicz.- Bierz kołek i obudź statek.Wszystkie oczy zwróciły się na chłopca.Jego twarz pobladła, oczy zogromniały, usta zatrzęsły się, potem wargi się zacisnęły.Zrobił głęboki wdech.- Nie mam do tego prawa - oświadczył.Nie powiedział tego głośno, ale zebrani świetnie usłyszeli jego cichy głos.- Do diabła, jesteś w takim samym stopniu Vestritem, co Havenem.Masz prawo, a ten żaglowiec będzie pewnego dnia twój.Weź kołek i ożyw go.Chłopiec patrzył na niego bez zrozumienia.Kiedy wreszcie przemówił, jego głos drżał, a później załamał się.- Miałem zostać kapłanem Sa.Kapłani nie mogą niczego posiadać.W skroni Kyle'a zaczęła tętnić żyła.- Nie obchodzi mnie twój Sa.Do klasztoru oddała cię matka, nie ja.W tej chwili cię stamtąd wycofuję.A teraz bierz ten kołek i ożyw statek! - Mówiąc to, zrobił krok do przodu, by chwycić swego pierworodnego za ramię.Chłopiec starał się przed nim nie uciekać, wyraźnie jednak był zalękniony.Nawet Keffrią i Roniką wstrząsnęło bluźnierstwo Kyle'a.Żal Althei nieco osłabł.Czuła się odrętwiała, lecz była zastanawiająco spostrzegawcza.Wszyscy wokół wydawali jej się obcy, obserwowała ich beznamiętnie.Krzyczeli i kłócili się, podczas gdy niepochowany człowiek powoli sztywniał obok nich.Zaczęła się zastanawiać nad przeszłymi zdarzeniami i odkryła, że jej umysł świetnie pracuje.Z nagłym przekonaniem uświadomiła sobie, że Keffrią nie znała zamiarów Kyle'a względem Wintrowa.Chłopiec najwyraźniej również nie zdawał sobie z nich sprawy i teraz, kiedy zmieszany stał z wepchniętym mu w dłonie jedwabnoszarym kołkiem, przeżywał prawdziwy szok.- No dalej! - rozkazał Kyle i - jak gdyby jego syn miał pięć lat a nie czternaście - obrócił go i pchnął w stronę galionu.Pozostali ruszyli za nim niczym szczątki statku podskakujące w kilwaterze.Althea patrzyła za nimi, potem kucnęła i ścisnęła stygnące ręce ojca.- Cieszę się, że tego nie widzisz - oświadczyła mu cicho.Próbowała bez powodzenia zaniknąć starcowi powieki, lecz po kilku próbach dała za wygraną.Ephron Vestrit niewidzącymi oczyma patrzył w płótno namiotu.- Wstań, Altheo.- Po co? - Nawet się nie odwróciła, by spojrzeć na Brashena.- Ponieważ.- Przerwał, zamyślił się, po czym podjął: - Wiem, że odebrano ci statek, ale nie wolno ci teraz odejść.Wiele zawdzięczasz “Vivacii”.Twój ojciec prosił mnie, abym pomógł ci przez to wszystko przejść.Kiedy żywostatek ożyje, nie powinien mieć wokół siebie samych nieznajomych osób.- Kyle tam będzie - oświadczyła tępo.Ból powracał, obudziły go ostre słowa młodego Trella.- On jest obcy.Niezwiązany krwią z rodziną.No, chodź.Dziewczyna opuściła oczy na nieruchome ciało.Śmierć działała szybko, twarz coraz bardziej tężała w pośmiertną maskę.- Nie chcę zostawiać go tutaj samego.- Altheo, to już nie nasz kapitan, lecz tylko jego ciało.Twój ojciec odszedł, “Vivacia” natomiast ciągle jest z nami.Chodź.Wiesz, że musisz to zrobić.Zrób to dobrze.- Pochylił się, przysuwając usta do jej ucha.- Głowa do góry, dziewczyno.Załoga patrzy.Althea podniosła się niechętnie, kiedy padły te słowa.Spojrzała jeszcze raz na zapadniętą twarz ojca i próbowała po raz ostatni spojrzeć mu w oczy.Ale wzrok Ephrona Vestrita utkwiony był gdzieś, w nieskończoności.Wyprostowała ramiona i podniosła głowę.No cóż, trzeba zatem spełnić ten obowiązek.Brashen podał jej ramię, jak gdyby prowadził dziewczynę na Bal w Mieście Wolnego Handlu.Bez zastanowienia położyła lekko rękę na jego przedramieniu, tak jak ją nauczono, i pozwoliła mu się poprowadzić na dziób statku.Zdecydowany krok młodego marynarza podziałał na nią uspokajająco.Kiedy zbliżyli się do zebranych, niemal podskoczyła, słysząc niskie gniewne wykrzykiwania Kyle'a, który denerwował się na Wintrowa.- To proste, chłopcze.Widzisz dziurę.Trzeba wsadzić do niej kołek i zacisnąć zaczep.To wszystko.Przytrzymam cię.Na pewno nie wpadniesz do wody, nie musisz się tego bać.Odpowiedział mu chłopięcy głos, nieco zbyt piskliwy i cichy, lecz wcale nie słaby.- Ojcze, nie powiedziałem, że nie potrafię tego zrobić, ale że nie mogę.Wydaje mi się, że nie mam do tego prawa, nie byłoby to właściwe zajęcie dla sługi Sa.- Pod koniec wypowiedzi głos mu zadrżał i Althea zrozumiała, jak trudno chłopcu zachować zimną krew.- Do diabła, zrobisz, co każę - warknął Kyle.Althea widziała, jak szwagier podnosi rękę w znany jej sposób.Groźba ciosu.- Och, Kyle'u, nie! - wykrztusiła Keffria.Althea w dwóch krokach podskoczyła do przodu, rozdzielając Kyle'a i jego syna.- Żadnemu z was nie wolno się tak zachowywać w dniu śmierci mojego ojca.Nie możecie też w ten sposób traktować “Vivacii”.Z kołkiem czy bez, budzi się do życia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]