[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obok Shana przystanęła mocno zbudowana kobieta, którapierwszego dnia przyprowadziła go do wioski.-Dziękujemy - wyszeptała.- Będziemy musieli znaleźćnasze bóstwo gdzie indziej.Jej słowa rozdarły Shanowi serce.Ci ludzie spisali na stratyswoją wioskę, swoją dolinę.Otwarcie sprzeciwili się armii.A takobieta zatrzymała się, Ŝeby mu podziękować.Oczy zaszły mułzami.-Wasze bóstwo wciąŜ tu jest - powiedział ochryple, alenikt go nie słyszał.Na chwilę opanowała go szalona myśl, Ŝe wdrapie się naurwisko i zostanie tam, Ŝe przeszuka kaŜdą skałę i jakoś ściągniena Ŝołnierzy gniew bóstwa.Ale potem spojrzał na Lokesha i wie-śniaków wspinających się mozolnie na zbocze.Oni potrzebowalijego pomocy.Przez dolinę pędziły następne cięŜarówki.Większość miesz-kańców Yapchi odeszła juŜ wcześniej, uświadomił sobie Shan,wracając myślą do kręgu przy ognisku.Rodzice Lhandra, jedni znajstarszych, zdecydowali się pozostać.Oni wszyscy wiedzieli.Zaplanowali to.Troskliwie oczyścili swe domy, tak jak oczysz-czano zwłoki przed rytuałami bardo.Rozmawiając przy ognisku iśpiewając, Ŝegnali się ze swoją piękną wioską.Nyma, w strojuwieśniaczki, z wystrzępioną czerwoną chustą na ramionach, wy-przedziła go, Ŝeby pomóc Lokeshowi przy starcu.Gdzieś w po-bliŜu rozległ się cichy ryk.Shan odwrócił się w tę stronę i ujrzałGyala i Jampę.Lepka roześmiał się cicho, gdy Nyma pomogłamu wsiąść na szeroki grzbiet zwierzęcia i kiedy wraz z mnichemruszyli ścieŜką zaskakująco Ŝwawym krokiem, radośnie uniósł wgórę dłoń.-Lha gyal lo! - wykrzyknął, a idący o krok za nim Lokeshzawtórował mu.Mimo wszystko nie mają szans, pomyślał gorzko Shan i zwol-nił.Ale Nyma przystanęła i skinęła na niego nagląco ze szczeliny344w wysokim występie skalnym o szerokości pozwalającej przeje-chać wojskowym wozom terenowym.Gdy znaleźli się po drugiejstronie, pomachała ręką i na wierzchołku skały ukazały się dwiepostacie.Shan spostrzegł błysk noŜa i nagle do otworu zwaliłysię kłody i kamienie, wypełniając go na wysokość paru metrów.Nyma dorzuciła mały kamyk, odwróciła się z błyskiem satysfak-cji w oku, zebrała suknię w dłoń i pobiegła w górę ścieŜki.Przeznastępny kilometr w miejscach, gdzie szlak zwęŜał się w cia-snych wąwozach, jeszcze dwa razy pojawili się nad nimi jacyśludzie, którzy zrzucali kamienie i kłody, Ŝeby go zablokować.Przy ostatnim przewęŜeniu na szczycie skał stał Winslow, po-spiesznie piętrząc gałęzie i głazy podawane mu przez łańcuchwieśniaków.W dole, nie więcej niŜ kilkaset metrów za sobą, słyszeli gwiz-dy i gniewne okrzyki.Winslow zamarł, spoglądając na zbliŜają-cych się Ŝołnierzy, zaraz jednak wrócił do roboty, z dzikim pohu-kiwaniem, które Shan pierwszy raz usłyszał z jego ust, kiedyAmerykanin ujeŜdŜał dzikiego jaka.-Skoro oni wiedzą, Ŝe uciekamy tą ścieŜką, wiedzą teŜ, Ŝemogą nas wyłapać w dawnej wiosce Chemi - zauwaŜył Shan.Tonie miało sensu.Nie mieli dokąd uciec, nie mogli liczyć na Ŝadnąkryjówkę.-Purbowie powiedzieli, Ŝe prawdopodobnie będzie nas ści-gał tylko Lin ze swoimi ludźmi - odparła Nyma.- Mówili, Ŝe ichzdaniem krzykacze i pracownicy spółki nie włączą się do tego.Gyalo i Jampa są juŜ daleko z przodu.Staruszkowie będą bez-pieczni, gdy tylko dotrą do wąwozu nad dawną wioską Chemi.Tam wyŜej jest istny labirynt, mnóstwo jaskiń.Ludzie się roz-dzielą.Purbowie powiedzieli, Ŝe Ŝołnierze nie będą aŜ tak bardzozainteresowani pościgiem, Ŝe waŜniejsza jest dla nich ciągłośćpracy przy ropie.Ale purbowie nie widzieli lodowatych oczu pułkownika Lina.Nie widzieli, jakim wzrokiem patrzył na Lokesha i Lhandra, gdyspotkali go po raz pierwszy, ani nie oglądali jego wściekłegowybuchu, kiedy zaczęły płonąć domy.Shan zaczekał, aŜ Winslow zejdzie ze skał.-Powinieneś odejść.Ruszaj biegiem.PomóŜ Lokeshowi,jeŜeli moŜesz.345Winslow zmarszczył brwi, zaklął i wolno pokiwał głową.- Adios, stary.- Ruszył szybkim krokiem pod górę, zosta-wiając Shana samego z Nymą.Shan patrzył za odchodzącym.Nie tylko nie rozumiał ostat-nich słów dziwnego Amerykanina, ale i właściwie nie wiedziałnawet, co ten człowiek tu robi.Melissa Larkin nie Ŝyła, a Win-slow powinien juŜ wrócić do swojej ambasady.Ktoś zawołał z dołu.Ku zdumieniu Shana między skałamiukazał się Lhandro, w zielonej kurtce spółki i kasku ochronnym.To kurtka, którą Somo dała Shanowi, wyjaśnił szybko naczelnikwioski, nerwowo popatrując w dół szlaku.Ukrył ją po drugiejstronie muru, razem z kaskiem.Gdy zaczęły się poŜary, w zamie-szaniu przetoczył się przez mur, na kurtkę, i leŜał, udając nie-przytomnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]