[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Batura przyglądał się Nowemu.Więc ten stary kulas ma prowadzić drużynę? A żeby to! Cóż tam za pomysły mają w tym wydziale!Tymczasem Nowy kazał siąść i okna otworzyć.Sam też rozłożył się wygodnie, nóżkę na nóżkę założył, od razu widać — stary wyjadacz, czuje się w obcej klasie jak u siebie w domu.Dla takiego dwója to chlebek powszedni, a na drugi rok gościa w klasie zostawić, tyle co muchę ukatrupić.Miksa został pod ławkami o jakieś sześć metrów od swojego miejsca.Powrót miał odcięty przez dziesiątki nóg.Mógł wprawdzie próbować przecisnąć się, lecz najmniejszy ruch groził zdemaskowaniem go przez Nowego.Poza tym są to rozważania czysto teoretyczne, gdy człowiek jest sparaliżowany ze strachu.„Głupstwo” — starał się pocieszyć.Ostatecznie przesiedzi tę godzinę pod ławkami, żeby tylko dziewczynki nie chichotały i nie zdradziły go.Nie przewidział jednak zdradzieckiego posunięcia Nowego.No, bo kto mógł przypuścić, że Nowy wpadnie na pomysł odczytania listy obecności? Przecież to nie pierwsza lekcja, a on nie wychowawca, więc z jakiej racji, a tymczasem, patrzcie go, zabrał się do sprawdzania.Miał rację Gola, że zrzęda.Przy każdym nazwisku mruczał coś i kiwał głową, jakby ich już skądś znał i tylko przypominał sobie:„Batura Antoni, Baziarz Jan, Bączek Zygmunt, Cielebąk Aniela.”Podniósł głowę.— Batura.Aha, to o tobie napisali w gazetce ściennej na korytarzu.Widziałeś?Batura zmieszał się.— Nie.— No, to idź, przeczytaj.Po chwili Batura wrócił czerwony jak burak.— No, co ty na to? — Nowy przerwał czytanie.— Żebym tylko wiedział kto — zacisnął pięści Batura.— Uważasz, że nie mają racji?— Nie.Jak tacy mądrzy, to niech sami zrobią.Oni myślą, że gazetkę to tak można wytrząsnąć z rękawa.— Z rękawa to nie wiem, ale prawdziwy redaktor to potrafi zrobić numer tylko za pomocą nożyc i kleju, znałem takich.— Tak, za pomocą kleju! — zasapał urażony Batura.— Co mam kleić, powietrze, jak autorzy nawalają? A poza tym jak oni śmieli?!— Co, u was krytykować nie wolno?— Krytykować — to krytykować, ale im wcale nie chodziło, żeby pomóc, tylko żeby dokuczyć, ja wiem.A poza tym mogli się podpisać, anonimów nie drukujemy.— Hm, widzę, że jesteś starym, wyszczekanym wygą dziennikarskim, ale nie wymiguj się! Gazetkę trzeba zrobić.Jak można pozwolić, żeby gołe deski sterczały w taki gorący, przedwyborczy czas? Prasa jest wielką siłą! No, a tymczasem siadaj!To powiedziawszy Nowy wrócił do odczytywania listy, a Miksa zaczął przeżywać nowe chwile rozterki.Co robić? Udać, że go nie ma? Stopa go może wsypać, ten szwagier przeklęty.Miksa wiedział, że Wiktor mu jeszcze tego pierza nie darował.Nic nie zna się na żartach.„Kocerkówna, Kramarzówna, Ksiuta, Kukulanka, Lelkówna, Luśnia.”Miksa poci się pod ławką.Już zaraz do niego dojdzie.„Łącka, Maciąg, Miksa!”Nowy rozgląda się.Cała klasa patrzy na puste miejsce Miksy w ostatniej ławce pod piecem.Niektórzy dopiero teraz zauważyli, że Miksa zniknął, inni uśmiechają się tajemniczo.— Miksa?! — powtarza Nowy.— Nie ma dzisiaj Miksy?— Obecny!Głos słychać, ale osoby nie widać.Nowy, zaintrygowany, wchodzi między rzędy.— Gdzie jest Miksa? — pyta zdziwiony.— Tu!Głos dobiegał gdzieś z ławek na przodzie.Nowy obrócił się i zobaczył czarnego chłopca siedzącego między dziewczynkami w drugiej ławce, z dość niewyraźną miną.W ostatniej chwili Miksa zdecydował się na ten rozpaczliwy krok.— A skądżeś tu nagle wyrósł, przedtem cię nie było?Miksa milczał.— Jakieś sztuczki magiczne — mruknął Nowy.— Czy on zawsze tu siedzi? — zapytał klasę.— Nie.— A, to tylko przyszedłeś z wizytą! — powiedział domyślnie Nowy.Klasa parsknęła śmiechem.— No, to pożegnaj się grzecznie z pannami i smaruj na swoje miejsce, czarodzieju.Niewygodnie wam przecież we troje.Miksa, z opuszczoną głową, zaczął gramolić się z ławki.— A swoją drogą łobuz jesteś, czarodzieju — mówił Nowy przyglądając mu się bacznie.— Kawał łobuza.Nagle oparł się o ławki i zapytał znienacka:— Pan Gondera bił was po rękach czy w twarz?Klasa spojrzała wystraszona, czy Nowy nie zwariował.— Joniec, ile razy dostałeś w tym roku? Co? — pyta ostro Nowy.Joniec, który właśnie rysował karykaturę Nowego, poderwał się wystraszony.Nie bardzo wiedział, o co chodzi, i milczał zakłopotany.— No, ile razy dostałeś w tym roku, powiedz, nie bój się! — zachęcał łagodnie Nowy.— No, nie wstydź się!— Co się mam wstydzić, proszę pana? — wykrztusił Joniec.— Zaraz policzę.Klasa spojrzała na niego zdumiona, a on, o dziwo, liczył na palcach, jakby usiłując przypomnieć sobie.— Siedem razy, proszę pana.Brwi Nowego ściągnęły się.— Czym? — zapytał ostro.— No.rzemykiem.— Jak? Rzemykiem?— Paskiem od spodni, znaczy się.Nowy patrzył oburzony.— Jak on to robił?— No, zwyczajnie, ściągał ze spodni i bił.— Gdzie?Joniec milczał.— No, powiedz!— Kiedy.wstydzę się powiedzieć, proszę pana.— Rozumiem, siadaj.W klasie narastał gwar.— To nieprawda! — zerwał się Batura.— Jak możesz tak kłamać! Pan Gondera nikogo palcem nie tknął.On nawet nie krzyczy!— Co chcesz ode mnie? — nastroszył się Joniec.— Przecież ja nie mówię, że pan Gondera.Nowy zmarszczył brwi.— Jak to, a kto?— No, a któż by, wiadomo, tata.Klasa znów wybuchnęła śmiechem.Nowy patrzył na klasę zdezorientowany.— U nas w szkole nie biją — powiedział obrażonym tonem Joniec.— Siadaj, siadaj! — mruknął Nowy.Wyjął notes z kieszeni, znów schował, wreszcie zapytał:— Mieliście teraz mieć lekcję z panem Gonderą?— Tak — odpowiedzieli.Nowy spojrzał na zegarek.— Pokaż no mi zeszyt do przyrody, dziewczynko — zwrócił się do Jadźki.— Nie mam, proszę pana.— Aha, nie rysujecie zwierząt?— Rysujemy.w blokach.— Pan Gondera często się spóźnia?Klasa milczała.— Przewodniczący rady klasowej!Wstała zawstydzona Zosia Szkło.— Czy zawsze tak długo czekacie na pana Gonderę?— Czasami.— odrzekła wystraszona.Chłopcy spojrzeli na nią ze złością.Musi paplać?!Nowy chodził wielkimi krokami, jakby się nad czymś zastanawiał.Klasa śledziła go podejrzliwie.Czego on chce od Gondery? Ledwo przyszedł, każdego się czepia.Tymczasem Nowy przystanął i zapytał Jońca ni stąd, ni zowąd:— Kim chciałbyś być?— Marynarzem.— A co wiesz o marynarzach?I Joniec musiał opowiadać.— A ty? — zapytał Karlika.— Inżynierem górnikiem.— A co wiesz o kopalni?I znów Karlik musiał opowiadać.— A ty? — zapytał Stopę.— Też górnikiem.I tak męczył jeszcze paru chłopców i parę dziewczynek.A potem zaczął pytać wszystkich po kolei, ale już nie kazał tłumaczyć dlaczego, wystarczyło mu podanie zawodu.Odpowiedzi padały szybko:— Traktorzystą, szoferem, maszynistą, lotnikiem, krawcową, nauczycielką.Nowy pytał coraz bardziej gorączkowo, zapuszczał się między rzędy, wybierał najbardziej przyczajonych.Potem powrócił na środek klasy i zapytał głośno i dobitnie:— A kto chce zostać rolnikiem?Klasa milczała grobowo.Nowy spuścił głowę, jakby zasmucił się bardzo.— Więc nikt nie chce być rolnikiem? — powtórzył z wyrzutem.— Nie kochacie ziemi?Wtedy podniosła się jedna ręka.— Jak się nazywasz?— Stachurka Jan.— I ty chciałbyś zostać rolnikiem.— Nie.tylko ja.ja chciałbym zostać przewodniczącym spółdzielni produkcyjnej.Nowy przyjrzał mu się ciekawie.— A skąd ty wiesz o spółdzielni?— Byłem z wycieczką, proszę pana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]