[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakie głosy, Dagmara wolałanie wiedzieć. Sny przestrzegają cię przed czymś, mówią dociebie. Unosiła nad jej głową piękne, zadbane dłonie. Jesteśwrażliwa, to i czujesz więcej. Na koniec szeptała coś długo,cicho, szamańsko. Powinnaś te sny zapisywać, możeodnajdziesz w nich prawdę?Po kilku tygodniach Dagmara zapisała niemal cały zeszyti doszła do wniosku, że nie chce znać prawdy, że ma dość Bachai kwiatów, chociaż krople były niczego sobie, na alkoholu,i w pierwszej chwili odczuwała po nich lekki dreszczyk,szampański zawrót głowy.Diabelskie ziele zdążyło ją jużjednak chyba zatruć na stałe, bo od pewnego czasu nawiedzałyją dziwne obrazy, nawet w ciągu dnia, w najbardziejnieoczekiwanych momentach.Były nagle dwie Dagmary, onai ta obca, która musiała znosić tę pierwszą.Ta obca, nowaprzeczuwała na przykład, kto lub co ją zaraz spotka,i rzeczywiście w takich chwilach nieoczekiwanie zza zakrętuwychodził dawno niewidziany znajomy albo dzwoniłazapomniana koleżanka ze szkolnej ławy i Dagmara nawetwiedziała, co on lub ona za chwilę powie lub wręcz dlaczegodzwoni.Ta stara Dagmara, czyli ona sama, pukała w głowę nowej Dagmary: Halo? Halo! Ty tam! Czyś oszalała?. Stopnie wtajemniczenia to coś jak przebudzenie podsumowała psychoterapeutka. Bardzo szybko jeprzeskakujesz, za szybko analizowała. Na razie odstawkrople. I znów układała nad jej głową jakąś piramidę z dłonii wspinała się na palce.Miała niezwykle elastyczne ciało.A Dagmarze przychodziły do głowy wciąż nowe obrazy, nowedziwne słowa, których do tej pory nie znała, nie używała.Takjakby traciła nad sobą kontrolę.Podczas ostatniej wizytyTurczynka popatrzyła jej intensywnie w oczy. Kiedy boimy się zmian i bronimy przed nowym, wtedylepsze nie nadchodzi&Nie musi.Takie gadanie do Dagmary nie przemawiało.Dosyćtego! Przestała chodzić na terapię i nowa Dagmara znów była starą Dagmarą.Kwiaty, cokolwiek to było, stały w apteczceszczelnie zakorkowane, żeby już żaden opar z nich nie uszedł.Jeszcze chwila i Dagmara je wyrzuci, a zastąpią je noweterapie.Słyszała o jakimś niemieckim filozofie, który leczyrozsądnie zwyczajnie, jak Freud, Jung stare, dobreeuropejskie metody.Dagmara westchnęła nad samą sobą nową i starą ,i spojrzała na zegar, dochodziła jedenasta dziewięć.Czułaogromne zmęczenie.Znów pomyślała o śnie, któryzapamiętała, i nagle zdała sobie sprawę, że śni go nie po razpierwszy w tym tygodniu, że śni jej się coś, co wydarzyło siękiedyś naprawdę, przed wieloma laty, jeszcze w Polsce.Bardzodawno temu, bardzo.Nie było w tym śnie nic naprawdę złego,a jednak wywoływał paraliżujący strach, przerażał.Natychmiast musi się z tym zmierzyć, nie będzie tej zmoryciągać za sobą.Wyciągnęła notes.Dużo zapisanych karteki parę ostatnich jeszcze niezapisanych. Czasy polskie, wczesne lata osiemdziesiąte& .Przeczytałaniedokończone zdanie i tym razem postanowiła je dokończyć.Zniło jej się to już nieraz, tylko że wtedy nie zapisała, a terazopisze tę zmorę do końca.Zmiesznie brzmi, pomyślała, wczesne lata osiemdziesiąte , jak teatr, jak reportaż, jak życieprzez bibułkę, przez woalkę, przez& Spięła włosy gumkąi zagłębiła się w pisaniu, pilnie obserwowana przez blondynaprzy stoliku obok.Czasy polskie, wczesne lata osiemdziesiąteMama przed wyjazdem z Wrocławia nie składała wnioskuo pozwolenie na wyjazd do Niemiec na stałe, ponieważ byłojasne, że go nie otrzyma.Po dwóch pobytach w Berlinie,z których zawsze grzecznie wracała do Wrocławia, zaczęły sięnagle kłopoty z wyjazdami i paszportem.Dwa razyw tygodniu chodziła do sąsiada na parterze, profesoraWielanda, i uczyła się u niego niemieckiego.Była niezwyklewytrwała i szlifowała szkolny niemiecki z typową dla niejzaciętością.Wieczorami powtarzała słówka, przyklejała dolodówki jakieś skomplikowane zdania i mnie też próbowałanamówić na te lekcje.Kategorycznie odmawiałam. Ale dlaczego nie? pytała z wyrzutem. Mogę chodzić na angielski! odpowiadałam. Na angielski? Dlaczego na angielski? Bożena chodzi! Niech sobie chodzi! My na to nie mamy pieniędzy! A na niemiecki mamy? Niemiecki ma sens! Jaki?Pytanie pozostało bez odpowiedzi.Okrążałyśmy tematsamego wyjazdu.Siostra taty, ciocia Wiesia, i jawiedziałyśmy, że mama chce wyjechać, że chce wyjechać zemną, ale nigdy nie mówiło się o tym wprost.Mówiło sięo wszystkim, co nas bezpośrednio nie dotyczyło; że Szmitowiez klatki obok wyjechali do Austrii, że Piotrowscy zarazwyjadą na stałe do Stanów, ale o naszym wyjezdzie i cobędzie dalej nie mówiło się wcale.Tematy trudne byłyskrzętnie omijane.W naszej wrocławskiej kamienicy słowabolały.Moja przyjaciółka Bożena opowiadała, że jej siostraprzyznała się rodzicom, że jest w ciąży dopiero w szóstymmiesiącu.Ojciec ją zlał, a matka krzyczała, żeby tylko nie lałza mocno i nie po brzuchu, no to lał po plecach.W naszym domu było tak samo jak w całej kamienicy,dzielnicy i mieście.Słów i pieniędzy się nie marnowało.Mijały miesiące, ojciec Bożeny woził już wnuka w niebieskim,zakupionym w NRD wózku, a mama ćwiczyła słówka i corazbardziej siwiały jej skronie, choć farbowała je wytrwalelorealem z pewexu wszak Gerhard przysyłał pieniądze, a coważniejsze, oficjalne zaproszenia, bez których w tamtychczasach nie można było starać się o paszport.Tylko co z tego,że były wymagane przez PRL niemieckie zaproszenia, skoronie było polskiego pozwolenia na wyjazd? Różnie bywało, razmama dostała paszport, raz ja, a jak ja, to ona już nie.I naodwrót.Gerhard wysyłał kolejne zaproszenia, znów dostałaona, ja nie. Nienawidzę was, nienawidzę! Mama darła szorstkiurzędowy papier i urzędowe pieczątki i płakała.Początkowomyślałam, że musi go kochać, tego Gerharda, albonienawidzić Wrocławia.Cokolwiek to było, to był jej problem.Nie mój.Kara za to, że zapominała tak szybko o tacie i niechodziła na cmentarz. Tam nikogo nie ma w tym grobie kwitowałalekceważąco Bożena. Nie ma? pytałam przestraszona. Byś się wstydziła tak mówić! Nie wiadomo skąd i jakpojawiała się przed nami ciocia Wiesia.Człap, człap, rzucałaścierkę w kąt, siadała, przytulała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]