[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciemny całunwzdymał się, okrywając wydłużony kształt, ale z miejsca, w którym stałem, nie mogłemzobaczyć, czy czarna leży jeszcze tam, gdzie przedtem.Wydało mi się, że to miejsce jest puste.Nie znalazłem nic, co by mi odpowiadało, i łaziłem tak w coraz gorszym humorze, aż raptemspostrzegłem się, że nie widzę Harey.Zaraz zresztą przyszła - została w korytarzu - ale już to, żepróbowała oddalić się ode mnie, co przychodziło jej z takim trudem, nawet na chwilę, powinnomnie było zastanowić.Wciąż jednak zachowywałem się jak obrażony nie wiedzieć na kogo czypo prostu jak kretyn.Rozbolała mnie głowa, nie mogłem znalezć żadnych proszków i zły jakwszyscy diabli przewróciłem do góry nogami całą zawartość apteczki.Do sali operacyjnej znównie chciało mi się iść, byłem tego dnia taki niewydarzony jak rzadko.Harey snuła się jak cień pokabinie, czasem znikała na chwilę, po południu, kiedyśmy już zjedli obiad (właściwie ona wogóle nie jadła, a ja bez apetytu z powodu pękającej z bólu głowy nie próbowałem jej nawetzachęcić do jedzenia), usiadła nagle koło mnie i zaczęła skubać rękaw mojej bluzy.- No, co tam? - mruknąłem machinalnie.Miałem ochotę pójść na górę, bo zdawało mi się, że rury niosą słabe echo stukania, świadczące,że Sartorius grzebie się w aparaturze wysokiego napięcia, ale naraz odechciało mi się na myśl, żebędę musiał pójść z Harey, której obecność w bibliotece jeszcze na poły wytłumaczalna, tam,wśród maszyn, może dać Snautowi okazję do jakiejś niewczesnej uwagi.- Kris - szepnęła - jak jest z nami.? Westchnąłem mimo woli, nie mogę powiedzieć, żeby to byłmój szczęśliwy dzień.- Jak najlepiej.O co znów chodzi?- Chciałabym z tobą porozmawiać.- Proszę.Słucham.- Ale nie tak.- A jak? No, mówiłem ci, wiesz, głowa mnie boli, mam masę kłopotów.- Trochę dobrej woli, Kris.Zmusiłem się do uśmiechu.Na pewno był nędzny.- Tak, kochanie.Mów.- A powiesz mi prawdę? Uniosłem brwi.Nie podobał mi się taki początek.- Dlaczego miałbymkłamać?- Możesz mieć powody.Poważne.Ale jeśli chcesz, żeby.no, wiesz.to nie okłamuj mnie.Milczałem.- Ja ci coś powiem i ty mi coś powiesz.Dobrze? To będzie prawda.Bez względu na wszystko.Nie patrzałem jej w oczy, chociaż szukała mojego wzroku, udałem, że tego nie widzę.- Mówiłam ci już, że nie wiem, skąd się tu wzięłam.Ale może ty wiesz.Czekaj, jeszcze ja.Możenie wiesz.Ale jeżeli wiesz, tylko nie możesz mi tego teraz powiedzieć, to może pózniej, kiedyś?To nie będzie najgorsze.W każdym razie dasz mi szansę.Miałem wrażenie, że lodowaty prąd przebiega mi po całym ciele.- Dziecko, co ty mówisz? Jaką szansę.? - bełkotałem.- Kris, kimkolwiek jestem, dzieckiem na pewno nie.Obiecałeś.Powiedz.To kimkolwiek jestem" tak mnie złapało za gardło, że mogłem tylko patrzeć na nią, głupkowatozaprzeczając głową, jakbym się bronił przed usłyszeniem wszystkiego.- Tłumaczę ci przecież, że nie musisz mi powiedzieć, wystarczy, jeśli powiesz, że nie możesz.- Niczego nie ukrywam.- odpowiedziałem ochryple.- To doskonale - odparła wstając.Chciałem coś powiedzieć.Czułem, że nie mogę jej takzostawić, ale wszystkie słowa grzęzły mi w gardle.- Harey.Stała przy oknie odwrócona plecami.Granatowy, pusty ocean leżał pod nagim niebem.- Harey, jeżeli myślisz, że.Harey, przecież wiesz, że cię kocham.- Mnie?Podszedłem do niej.Chciałem ją objąć.Wyswobodziła się, odpychając rnoją rękę.- Jesteś taki dobry.- powiedziała.- Kochasz mnie? Wolałabym, żebyś mnie bił!- Harey, kochanie!- Nie! Nie.Już lepiej milcz.Podeszła do stołu i zaczęła zbierać talerze.Patrzałem w granatową pustkę.Słońce chyliło się iwielki cień Stacji miarowo poruszał się na falach.Talerz wymknął się z rąk Harey i upadł napodłogę.Woda bulgotała w zmywakach.Ruda barwa przechodziła na skrajach nieboskłonu wbrudnoczerwone złoto.Gdybym wiedział, co robić.O, gdybym wiedział.Naraz zrobiło się cicho.Harey stanęła tuż za mną.- Nie.Nie odwracaj się - powiedziała zniżając głos do szeptu.- Nie jesteś niczemu winien, Kris.Ja wiem.Nie martw się.Wyciągnąłem ku niej rękę.Uciekła w głąb kabiny i podnosząc cały stos talerzy powiedziała:- Szkoda.Gdyby mogły się stłuc, rozbiłabym, och, rozbiłabym wszystkie!!!Przez chwilę myślałem, że naprawdę ciśnie je na ziemię, ale spojrzała na mnie bystro iuśmiechnęła się.- Nie bój się, nie będę robić scen.Zbudziłem się w środku nocy, od razu sprężony i czujny, usiadłem na łóżku; pokój był ciemny,przez uchylone drzwi padało słabe światło z korytarza.Coś syczało jadowicie, odgłos tennarastał razem z przytłumionymi, tępymi uderzeniami, jakby coś dużego gwałtownie tłukło się zaścianą.Meteor! - błysnęła myśl.- Przebił pancerz.Ktoś tam jest! Przeciągłe charczenie.Otrzezwiałem do reszty.To była Stacja, nie rakieta, a ten okropny odgłos.Wypadłem na korytarz.Drzwi małej pracowni były otwarte na oścież, świeciło się tam.Wbiegłem do środka.Ogarnął mnie wiew potwornego zimna.Kabinę wypełniała para ścinająca oddech w śnieg.Pełnobiałych płatków krążyło nad owiniętym w płaszcz kąpielowy ciałem, które tłukło się słabo napodłodze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]