[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Bud longneck  rzucił w stronę barmana.Tammy podeszła, zanim podano mu piwo.Siedziała na zatłoczonej ławceobok stołów bilardowych i czekała na niego.Miała na sobie ciasne, sprane dżin-sy, wypłowiałą koszulę z drelichu i czerwone szpilki.Widać było, że dopiero cotleniła włosy. Dziękuję, że przyszedłeś  powiedziała. Czekałam przez cztery godzi-ny.Nie znalazłam innego sposobu, żeby się spotkać z tobą.Mitch skinął głową i uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć:  W porządku.Postąpiłaś właściwie. O co chodzi?  zapytał.Rozejrzała się dookoła. Musimy pogadać, ale nie tutaj. Co proponujesz? Może moglibyśmy się przejechać? Oczywiście, ale nie moim samochodem.To.no cóż, to nie byłby dobrypomysł. Mam tu samochód.Jest stary, ale może być.Mitch zapłacił za piwo i ruszył za nią w stronę wyjścia.Farmer siedzący obokdrzwi powiedział: Popatrzcie tylko.Przychodzi facet w garniturze i podrywa taką w trzydzie-ści sekund.Mitch uśmiechnął się do niego i wyszedł szybko z baru.Zajeżdżony volks-wagen rabbit stał wciśnięty w rząd masywnych, błotożernych maszyn.Otworzyładrzwi i Mitch, zgięty wpół, wcisnął się na zawalone jakimiś drobiazgami siedze-nie.Nacisnęła pedał gazu pięć razy i przekręciła kluczyki.Mitch wstrzymywał158 oddech, dopóki samochód nie ruszył. Dokąd chciałbyś pojechać?  zapytała.Tam gdzie nikt nas nie będzie widział, pomyślał Mitch. Ty prowadzisz. Jesteś żonaty, prawda?  spytała. Tak.A ty jesteś mężatką? Tak, i mój mąż nie zrozumiałby tej sytuacji.Dlatego wybrałam tę spelunę.Nigdy tutaj nie chodzimy.Powiedziała to takim tonem, jakby ona i jej mąż byli skrajnymi rasistami. Nie wydaje mi się, aby i moja żona zrozumiała.Zresztą nie ma jej w mie-ście.Tammy prowadziła samochód w stronę lotniska. Mam pomysł  powiedziała.Mocno ściskała kierownicę, a w jej głosieMitch wyczuł wyrazne napięcie. Co masz na myśli?  zapytał Mitch. Cóż, słyszałeś o Eddiem? Tak. Kiedy go ostatni raz widziałeś? Spotkaliśmy się jakieś dziesięć dni temu, przed Bożym Narodzeniem.W pewnym sensie było to tajne spotkanie. Tak właśnie myślałam.Nie trzymał żadnych dokumentów dotyczących ro-boty, którą prowadził dla ciebie.Powiedział, że ty sobie tego życzyłeś.Nie mówiłmi wiele.Ale ja i Eddie, cóż.my, no cóż, byliśmy.sobie bliscy.Mitch nie wiedział, co na to odpowiedzieć. To znaczy, byliśmy sobie bardzo bliscy.Wiesz, co mam na myśli?Mitch odchrząknął i upił łyk piwa. I mówił mi rzeczy, o których, jak sądzę, nie powinien był mi mówić.Powie-dział, że twoja sprawa jest naprawdę dziwna, że kilku prawników z twojej firmyponiosło śmierć w bardzo niejasnych okolicznościach.I że zawsze zdawało ci się,że ktoś cię śledzi i podsłuchuje.To bardzo dziwne, gdy chodzi o firmę prawniczą.A więc to taka poufność i dyskrecja, pomyślał Mitch.Cóż, to jest właśnieżycie.Skręciła, wjechała na teren lotniska i skierowała się w stronę ogromnego sku-piska zaparkowanych samochodów. A kiedy skończył pracować dla ciebie, powiedział mi raz, tylko raz, w łóż-ku, że ma wrażenie, iż ktoś go śledzi.To było trzy dni przed Bożym Narodzeniem.A ja spytałam kto.Powiedział, że nie wie, ale wspomniał twoją sprawę i dodał,że ma to prawdopodobnie jakiś związek z tymi ludzmi, którzy śledzili ciebie.Niepowiedział wiele.Zaparkowała obok przystanku. Czy mógł go śledzić ktoś inny?159  Nie, nikt.Był dobrym detektywem, nie zostawiał żadnych śladów.Mamna myśli to, że on był kiedyś gliną i kiedyś także siedział.Znał życie ulicy odpodszewki.Płacono mu za śledzenie ludzi i wykrywanie świństw.Jego samegonie śledził nikt.Nigdy. A więc kto go zabił? Ktoś, kto za nim łaził.W gazetach pisano, że złapali go, jak śledził jakiegośbogatego faceta, i go załatwili.To nieprawda.Nagle, nie wiadomo skąd, wydobyła papierosa i zapaliła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •