[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyjemna domowa atmosfera i młoda panna w domu były przyczyną, że każdego dnia zaraz po śniadaniu szedłem do nich i wracałem dopiero po kolacji, a w obozie nikt się nie połapał, że nie ma mnie na żadnych ćwiczeniach.Pewnego dnia po powrocie do obozu dowiedziałem się, że następnego dnia będzie zdawanie egzaminu na "Odznakę Sportową" i "Odznakę Strzelecką".Tego dnia zostałem w obozie.Słusznie podejrzewałem, że będzie się to odbywało według listy uczestników obozu.Zdałem z dobrym wynikiem konkurencję na "Odznakę Sportową", a na strzelnicy zarobiłem 95 punktów na 100 możliwych, strzelając z odległości 100 metrów do dużej tarczy z karabinu sportowego.Na kolację wydano nam tego dnia zupę, którą trudno było nazwać zupą.Nie dogotowane kartofle i mętna woda bez żadnego smaku.Zupa nie smakowała mi, ale zjadłem ją szybko, bo byłem głodny.Ale inni zaczęli szumieć.- Świniom dają lepsze jedzenie! - wołali jedni.- Sobie gotują osobno, a nam świńskie żarcie dają! - wtórowali inni.- Chłopaki, wylewamy zupę! - krzyknął jeden i wylał zupę przed namiot.Innym też spodobała się taka zabawa i zaczęli wylewać zawartość menażek.Po chwili z innych namiotów też bryzgała wylewana zupa.Zjawił się komendant w otoczeniu całej plejady oficerów, oficerków i innych pomagierów.Blady ze złości, zapytał, o co nam chodzi.- Niedobra zupa - odpowiedzieli wszyscy.- Czy oficerowie też jedli tę zupę na kolację? - zapytał ktoś stojący z tyłu.- Kto to powiedział? - zapytał komendant grzecznie.- Niech wyjdzie do przodu i powtórzy jeszcze raz.- Nie ma głupich - odezwałem się patrząc w inną stronę.Cała ta draka cieszyła mnie.Nareszcie jakieś urozmaicenie.Coś się wreszcie dzieje.- Kto to powiedział? - wrzasnął komendant, przeszywając wszystkich groźnym spojrzeniem.A że nikt się nie przyznał, zaczął przemowę:- Niech przyznają się ci, którzy nawoływali do wylewania zupy.Czekam trzy minuty.Jeśli się nie przyznają sami i nikt ich nie wskaże, zrobię karne ćwiczenia dla całego obozu.Wszyscy staliśmy cicho, a komendant patrzył na zegarek.- Więc winnych nie ma? - zapytał po upływie trzech minut.- Wobec tego zbiórka całego obozu z karabinami i maskami przeciwgazowymi!Po chwili staliśmy już na placu zbiórek.Uformowano nas w czwórki i marsz do lasu.Przeszliśmy zaledwie pięćdziesiąt metrów, gdy padł rozkaz: "Lotnik, kryj się, prawa wolna".A po lewej stronie drogi olbrzymia kałuża.Przeskoczyłem przez kałużę i zniknąłem w lesie.Przecież miałem już wprawę i wiedziałem, że cały figiel polega na zniknięciu i dołączeniu później do grupy.Gdy byłem już w lesie, słyszałem jeszcze rozkazy: "Padnij, powstań", i głos gwizdka na rozkaz: "Lotnik, kryj się".Tym razem ostrożnie wróciłem do obozu.W namiocie nie było żadnego karabinu.Swój jak zwykle schowałem pod siennik - a sam najnormalniej w świecie rozebrałem się i położyłem spać.O godzinie jedenastej wieczorem obudził mnie gwar powracających kolegów.Wszyscy byli oblepieni błotem, bo poprzedniego dnia padał duży deszcz.Dostali chłopaki solidny wycisk.Rozpadały się deszcze.Lało z nieba przez cały tydzień, w dzień i w nocy.Przez radio i z prasy wiedzieliśmy o powodziach spowodowanych deszcza­mi.W obozie przerwano ćwiczenia wojskowe, więc przez trzy dni siedzia­łem u swoich znajomych w miasteczku, nie wracając nawet na noc do obozu.Gdy wróciłem, znalazło się kilku "bohaterów", którzy chcieli mi zrobić kocowanie.Jeden zarzucił mi koc na głowę, a inni zaczęli bić.Wyrwałem się im i zdążyłem zauważyć kilku z tych, którzy mnie bili, nim zdążyli ulokować się na swoich siennikach.Wściekłem się, złapałem karabin za lufę i teraz ja zacząłem bić.Goniłem i biłem tak, że uciekli z namiotu.Zanim położyłem się spać, powiedziałem chłopakom:- Niech się wam nie zdaje, że jak wy macie po dwadzieścia lat, a ja szesnaście, to tak łatwo dacie mi radę.Ja draki nie szukam, ale ostrzegam was, że jak mnie który uderzy, to pożałuje tego.Położyłem się i usnąłem.Nikt mnie więcej nie ruszył.Następnego dnia kolega powiedział mi, że on dopiero w ostatniej chwili dowiedział się, że kilku frajerów umówiło się, że mi wleją za to, że nie chodzę na ćwiczenia."Głupie barany - pomyślałem.- Sami boją się urwać z ćwiczeń, a drugiego chcą bić za to, że potrafi markierować lepiej niż oni.A w dodatku kupą na jednego.Kocowanie powinno się robić takim, za których przewi­nienia karani są wszyscy, no i kapusiom".Ostatnie dwa dni pobytu na obozie były znowu piękne i słoneczne, ale już szykowaliśmy się do odjazdu.Wreszcie wymarsz na dworzec i powrót do Warszawy.Na tej "zabawie" straciłem zarobek za pół miesiąca, bo na rzecz wyjazdu dano mi urlop bezpłatny.W lipcu 1936 roku spędziłem urlop też na obozie PW.Jechaliśmy w góry, które miałem zobaczyć pierwszy raz w życiu.O pięknie gór słyszałem tak dużo, że wcale nie starałem się wymigać od wyjazdu.Tym razem nie wydano nam żadnego sprzętu.Każdy ładował w swoją walizkę wszystko to, co mu przez dwa tygodnie pobytu na obozie będzie niezbędnie potrzebne, do tego własna menażka i koc przywiązany do walizki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •