[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Historia istnieje.Wymyślił ją.Musiałam się tego nauczyć na pamięć.- Jedno jest jasne.Z jakiegoś powodu karmi nas kłam­stwem po kłamstwie.Ale nie musimy ulegać jego wy­obraźni.Jestem takim samym syfilitykiem jak ty schizofreniczką.Skinęła głową.- W gruncie rzeczy wcale w to nie uwierzyłam.- Chcę powiedzieć, że jeśli ma to stanowić cząstkę jego eksperymentu czy zabawy, nie obchodzi mnie, ile kłamstw na mój temat ci naopowiada.Ale nie chciałbym, żebyś w nie zaczęła wierzyć.Nastąpiło milczenie.Jakby wbrew własnej woli.Julie podniosła wzrok i zajrzała mi w oczy.I w jej wzroku wyczytałem coś nie mającego związku z obecną sytuacją, w języku starszym od słów.Znikły wątpliwości, milcząco zaakceptowała moją opinią.Przez sekundę kąciki jej ust uniosły się w półuśmiechu zgody.Z powrotem spuściła oczy i schowała za sobą ręce.Jak skruszona dziewczynka nieśmiało oczekująca wybaczenia.Tym razem oddała mi pocałunek.Miała ciepłe usta, drgnęły pod naporem moich warg, pozwoliła się przytulić, poczułem wypukłości jej ciała, jego kruchość.i nagle ogarnęła mnie rozkoszna pewność, że wszystko jest znacznie prostsze, niż na to wygląda.Julie pragnęła mego pocałunku.Nasze języki spotkały się, uścisk stał się namiętny.Nagle jednak oderwała usta od moich i przytulając się do mnie ukryła głowę na moim ramieniu.Ucałowałem jej włosy.- O mało nie oszalałem myśląc o tobie.Ona szepnęła: - Umarłabym, gdybyś dziś nie przyszedł.- Choćby wszystko było nierzeczywiste, to jest.- I właśnie to mnie przeraża.- Dlaczego?- Bo chciałabym być pewna.A nie jestem.Objąłem ją mocniej.- Czy nie moglibyśmy się spot­kać dziś wieczorem? Gdzieś, gdzie bylibyśmy sami? - Mil­czała, więc szybko dodałem: - Na litość boską, zaufaj mi.Za nic na świecie nie chciałbym cię skrzywdzić.Odsunęła się łagodnym ruchem i nie podnosząc głowy wzięła mnie za ręce.- Nie o to chodzi.Ale tu jest wię­cej osób, niż przypuszczasz.- Gdzie sypiacie?- W.mamy taką kryjówkę.- I szybko dodała: - Pokażę ci ją.Przysięgam.- Czy na dziś wieczór coś zostało przewidziane?- On ma nam opowiedzieć następny epizod swego rze­komego życia.Mam się do was przyłączyć po kolacji.- Uśmiechnęła się.- I uczciwie nie wiem, co opowie.- No to potem moglibyśmy się spotkać.- Spróbuję przyjść.Ale nie mogę ci.- Może o północy? Koło posągu?- Jeśli mi się uda.- Spojrzała na stół i uścisnęła mi rękę.- Patrz, wystygła herbata.Podeszliśmy do stołu, usiadłem.Nie pozwoliłem jej pa­rzyć świeżej herbaty, wypiliśmy letnią.Zjadłem parę ka­napek, ona zapaliła papierosa i rozmawialiśmy.Julie i jej siostra tak samo jak ja nie mogły zrozumieć, dlaczego starszy pan z taką determinacją usiłuje nas wciągnąć do swojej gry, choć równocześnie skłonny jest w każdej chwili ją przerwać.- Ilekroć okazujemy skrupuły, ofiarowuje się odesłać nas do Anglii.Któregoś wieczoru, podczas rejsu, natarłyś­my na niego, o co mu właściwie chodzi, prosimy o wy­tłumaczenie.i tak dalej.Pod koniec był zupełnie przybity.Następnego dnia musiałyśmy go niemal błagać o wyba­czenie.Za nasze wścibstwo.- Ta sama metoda co wobec mnie.- Stale powtarza, że nie powinnam ci pozwolić na po­ufałość.I stara się zdyskredytować cię w moich oczach.Strząsnęła popiół na posadzkę i uśmiechnęła się: - Przepraszał nawet, że okazałeś się taki tępy.Uznałam to za dość komiczne, zważywszy, że ani na chwilę nie dałeś się nabrać na tę historię z Lily.- Nie próbował ci wmówić, że jestem jego asystentem, psychiatrą?Zauważyłem, że się zdziwiła i zaniepokoiła zarazem.- Nie.Ale przyszło nam to na myśl.Jesteś?Uśmiechnąłem się.- Powiedział mi, że to podejrzewasz, że wydobył to z ciebie podczas hipnozy.Musimy być ostro­żni, Julie.Chce, żebyśmy stracili grunt pod nogami.Zgasiła papierosa.- I żebyśmy o tym wiedzieli?- Jednego na pewno nie chce: nie chce nas rozdzie­lić.- Tak, my też doszłyśmy do tego wniosku.- Pozostaje dowiedzieć się, dlaczego.- Skinęła gło­wą.- A ja chciałbym wiedzieć, czemu masz jeszcze jakieś wątpliwości na mój temat.- Na pewno nie większe niż ty na mój.- Sama powiedziałaś zeszłym razem, że powinniśmy się zachowywać tak, jakbyśmy się spotkali gdzie indziej, i w bardziej naturalny sposób.Im więcej się o sobie na­wzajem dowiemy, tym będziemy bezpieczniejsi.I bardziej pewni siebie.- Uśmiechnąłem się do niej.- Najtrudniej mi zrozumieć, w jaki sposób udało ci się ukończyć Cam­bridge i nie wyjść za mąż.Spuściła oczy: - Mało brakowało.- Ale to już przeszłość?- Tak.Odległa przeszłość.- Jest tyle rzeczy, których chciałbym się dowiedzieć o tobie prawdziwej.- Moja wymyślona postać jest znacznie bardziej inte­resująca.- Gdzie mieszkasz w Anglii?- W Dorset.To znaczy mieszka tam moja matka.Oj­ciec nie żyje.- Kim był twój ojciec?Ale na to pytanie nie otrzymałem odpowiedzi.Z przerażeniem wpatrzyła się w coś za moimi plecami.Odwróciłem się.Stał tam Conchis.Musiał podejść do nas na czubkach palców, nie słyszałem bowiem najmniejszego szmeru.W ręku trzymał dużą siekierę i wyglądał tak, jakby zastanawiał się, czy nie podnieść jej i nie rąbnąć mnie w głowę.Usłyszałem przenikliwy głos Julie.- Maurice! To wcale nie jest śmieszne.Zignorował ją całkowicie i dalej wpatrywał się we mnie.- Zjadłeś podwieczorek?- Tak.- Znalazłem suchą pinię.Trzeba ją ściąć.Mówił śmiesznie szorstkim i rozkazującym tonem.Obejrzałem się na Julie.Zerwała się i z wściekłością patrzyła na starszego pana.Poczułem, że coś jest nie w porządku.Julie zachowywała się tak, jakbym przestał istnieć.Con­chis oświadczył pozornie bez związku, za to z dziwaczną powagą:- Marii potrzeba szczap.Julie zaczęła niemal histerycznie krzyczeć:- Przeraziłeś mnie! Jak śmiałeś!Znów na nią spojrzałem.Miała rozszerzone źrenice, wy­glądała jak zahipnotyzowana.Niemal pluła:- Nienawidzę cię!- Moja droga, idź odpocząć.Niepotrzebnie się tak pod­niecasz,- Nie!- Nalegam na to.- Nienawidzę cię.Wypowiedziała to tonem pełnym jadu i rozpaczy za­razem, tak że moja z trudem zdobyta ufność rozpękła się na drobne kawałeczki.W panice przenosiłem wzrok z jed­nej -twarzy na drugą próbując doszukać się zmowy.Con­chis opuścił siekierę.- Julie, bardzo cię proszę.Nad moją głową odbyła się krótka walka, czyja wola zwycięży.Julie nagle odeszła i włożyła pantofelki stojące pod drzwiami sali muzycznej.Kiedy wracając przecho­dziła koło stołu, przez cały czas ani razu na mnie nie sporzała, chwyciła nagle stojącą przede mną filiżankę i chlus­nęła mi herbatą w twarz.Na dnie była już zaledwie odro­bina chłodnego płynu, gest ten był gestem dziecka, które chce zrobić na złość.Zaskoczyła mnie całkowicie.I za­częła uciekać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •