[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczuł przenikający gociepły strumień satysfakcji.Rodzaj osobistej dumy.Był tam.Taki jak zawsze.Część oryginalnej całości.Był z powrotem po wszystkich tych latach.Miał w tymswój udział.Dzieci baraszkowały, biegając wzdłuż żwirowych ścieżek.Jedno siedziało nabrzegu fontanny, nakładając buty.Tu i ówdzie stały dziecięce wózki.Kilku star-ców siedziało z rozkraczonymi nogami, trzymając w kieszeniach zwinięte gazety.Widok tych ludzi działał na niego lepiej niż widok dawnej armaty i masztu z flagą.To byli prawdziwi ludzie.Obszar rekonstrukcji po odejściu Arymana ponow-nie zwiększał swój zasięg.Coraz więcej ludzi, miejsc, budynków i ulic zrzucałopowłokę iluzji.Za kilka dni obejmie to już całą dolinę.Zawrócił na główną ulicę.Na jednym jej końcu nadal był napis: ULICA84JEFFERSONA na drugim zaś pojawił się już pierwszy szyld z napisem: ULI-CA CENTRALNA.Dalej był Bank.Stary Bank Handlowy Millgate z cegły i betonu.Taki jakzawsze.Herbaciarni dla pań już nie było zniknęła na zawsze, jeśli wszystkopotoczy się dalej tak jak dotychczas.Wyglądający poważnie mężczyzni wchodzilii wychodzili przez szerokie drzwi wejściowe.Nad drzwiami wisiała, połyskującw wieczornym słońcu, łyżka do opon Arona Northrupa.Barton jechał wolno ulicą Centralną.Miejscami proces rekonstrukcji tworzyłdziwne efekty.Dawny sklep Doyle a z towarami skórzanymi był zrekonstruowanydotychczas tylko w połowie; drugą nadal był sklep warzywny.Kilku przechod-niów stało przed nim i patrzyło w zdumieniu.To było dziwne uczucie, kiedy sięmiało wejść do sklepu, który należał do dwóch różnych rzeczywistości.Zmianacofała się. Panie Barton! rozległ się znajomy głos.Barton zatrzymał się.Z klubu Magnolia wyskoczył Christopher z kuflem piwaw ręce i wesołym uśmiechem na pogodnej twarzy. Niech pan się zatrzyma! krzyknął podekscytowany. Mój sklep pokażesię lada chwila.Niech pan trzyma za mnie kciuki.Nie mylił się.Ręczna pralnia zaczęła się rozmazywać.Fala obszaru rekon-strukcji była już tuż-tuż.Stojący przed nią stary, zniszczony klub Magnolia zacząłblednąc.Zza jego niknącego zarysu wyłaniał się inny, wyrazniejszy.Christopherobserwował to z mieszanymi uczuciami. Chyba będzie mi brak tej speluny powiedział. Ostatecznie, kiedybywało się tu przez osiemnaście lat.Trzymany przez niego kufel piwa zniknął.W tym samym czasie zniknęły tak-że ostatnie deski klubu Magnolia.Stopniowo na jego miejscu zaczął się pojawiaćokazale się prezentujący sklep obuwniczy.Christopher zaklął z przerażeniem, kiedy nagle zobaczył, że ściska za pasekdamski pantofel z wysokim obcasem. Teraz ty powiedział Barton ubawiony jego widokiem. Znika palarnia.To nie potrwa długo.Barton mógł już dostrzec wyłaniający się zarys sklepu i punktu usługowegoWilla.Christopher także się zmieniał.Był pochłonięty obserwowaniem swojegosklepu i nawet nie dostrzegł swojej przemiany.Jego ciało wyprostowało się, tracącprzygarbienie.Skóra rozjaśniła się i pokryła rumieńcami, których Barton u niegodotąd nie widział.Oczy przeniknął blask, a ręce przestały się trząść.Jego brud-ny płaszcz i spodnie zmieniły się w roboczą koszulę, spodnie w niebieską kratęi skórzany fartuch.Ostatnie zarysy ręcznej pralni rozmyły się.Zniknęły i pojawił się sklep Willa Sprzedaż i Naprawa.Za czystą szybą, w eleganckiej witrynie połyskiwały telewizory.Był to jasnynowoczesny obiekt.Z neonami.Przechodnie zatrzymywali się i z zadowoleniemspoglądali na ekrany.Sklep Willa prezentował się okazale.Jak na razie był naj-ładniejszy na ulicy Centralnej.Christopher stał niespokojny.Nie mógł się doczekać, aby wejść do środkai przystąpić do pracy.Nerwowo uderzał palcem tkwiący w pasie śrubokręt. Na kontuarze stoi obudowa telewizora wyjaśnił Bartonowi Christopher. Czeka na wmontowanie kineskopu.85 W porządku powiedział Barton, uśmiechając się. Niech pan wracado środka.Nie chcę odrywać pana od pracy.Christopher spojrzał na Bartona i uśmiechnął się do niego przyjaznie, leczjakiś cień pojawił się na jego dobrodusznej twarzy. W porządku powiedział donośnym głosem. Jeszcze się zobaczymy,proszę pana. Proszę pana?! powtórzył Barton zdziwiony oficjalnym tonem Christo-phera. Wydaje mi się, że znam pana mruknął Christopher głęboko zamyślony ale nie bardzo przypominam sobie skąd.Smutek ogarnął Bartona. Nie do wiary mruknął. Wydaje mi się, że coś dla pana robiłem.Skądś znam pańską twarz, ale niemogę sobie przypomnieć skąd. Mieszkałem tu kiedyś. I wyjechał pan, prawda? Moja rodzina przeniosła się do Richmond.To było bardzo dawno temu.Byłem wtedy jeszcze dzieckiem.Urodziłem się tutaj. No pewnie! Widywałem tu pana.Cholera, zapomniałem.Proszę mi przy-pomnieć, jak się pan nazywa. Christopher zmarszczył brwi. Ted.hm.Pantu się wychował.Byliśmy wtedy kolegami.Ted. Ted Barton. No pewnie. Christopher wsunął rękę do samochodu i uścisnęli sobie dło-nie. Cieszę się, że znowu tu pana widzę, Barton.Zamierza się tu pan zatrzymaćna jakiś czas? Nie odparł Barton. Muszę już jechać. Jedzie pan tedy na urlop? Tak. Wielu tędy przejeżdża. Christopher wskazał na drogę, na której zaczęłypojawiać się samochody. Millgate to stale rozwijające się miasto. Z przyszłością powiedział Barton. Jak pan widzi, mój sklep został tak oznakowany i urządzony, aby przycią-gnąć uwagę przejeżdżających kierowców.Uważam, że będzie tu z każdym rokiemcoraz większy ruch. Pewnie ma pan rację przyznał Barton.Myślał o zniszczonej drodze, chwastach i starej ciężarówce.Z pewnością bę-dzie tu większy ruch.Millgate było odcięte od świata przez osiemnaście lat; masporo do odrobienia. Zabawne powiedział wolno Christopher. Wie pan, to dziwne, alecały czas wydaje mi się, że coś się tu stało.Nie tak dawno.Coś, w czym obajuczestniczyliśmy. Naprawdę? zapytał z nadzieją Barton. To musiało mieć coś wspólnego z wieloma ludzmi.I doktorem.DoktoremMorrisem.Lub Meade em.Ale przecież w Millgate nie ma żadnego doktora Me-ade a.A jedynie doktor Dolan.To miało jeszcze coś wspólnego ze zwierzętami! Niech pan nie zaprząta sobie tym głowy powiedział Barton, uśmiech-nąwszy się lekko.Włączył silnik i dodał: Do zobaczenia, Christopher. Niech pan wpadnie, jeśli pan tu jeszcze kiedyś będzie.86 Na pewno wpadnę odrzekł Barton, ruszając.Christopher pomachał mu na pożegnanie.Barton zrobił to samo.Po chwiliChristopher obrócił się na pięcie i ruszył do sklepu.Był zadowolony, że możewrócić do swojego zajęcia.Płomień rekonstrukcji przeniknął go do głębi byłjuż całkowicie odtworzony.Barton jechał wolno przed siebie.Sklepu z towarami żelaznymi i jego dzi-wacznego właściciela już nie było.To go ucieszyło.Czul, że Millgate lepiej wy-gląda bez niego.Minął pensjonat pani Trilling, a raczej to, co nim kiedyś było.Teraz stał tusklep samochodowy.Za jego ogromną, witryną widniały lśniące fordy.Zwietnie.Tylko tak dalej.To było Millgate takie, jakie mogło być zawsze, gdyby nie pojawił się tu Ary-man.Walka nadal toczyła się gdzieś we wszechświecie, ale w tym jednym miejscuzwycięstwo Boga Zwiatła było oczywiste.Być może nie całkowite.Ale bliskietego.Kiedy wyjechał z miasta i zaczął długą wspinaczkę, jadąc w kierunku auto-strady, przyśpieszył.Droga nadal była popękana i zarośnięta chwastami.Nagleuderzyła go pewna myśl: Co z barierą? Jest tu nadal?Nie było jej.Ciężarówki i rozsypanych okrąglaków nie było
[ Pobierz całość w formacie PDF ]