[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znów mamy wiosnę, zwykle robi się gorąco.Wszystko zmienia się tak szybko.— Zasnął z rękoma pod głową.Oddychał głęboko, a nad łąką wiał lekki południowy wiatr.Odeszliśmy cichutko.Zabrałem swój tobołek, ale zostawiłem Blaskowi mój piękny hamak ze sznurka; taki mały podarek.— Wieczorem będziemy w domku nad rzeką — oznajmił Pączek, a Kwiatek dodał: — Jutro wrócisz do swoich.— Nie — odrzekłem.— Nie zamierzam tam wracać, ale chciałbym dotrzeć na wasz brzeg.Stamtąd pójdę szukać Drogi.— Sądziłem, że chcesz zostać świętym — wtrącił Pączek.— Mało wiem o świętych.— Dotarliśmy nad wąski strumyk.— Postanowiłem opuścić rodzinne gniazdo i zamierzam się tego trzymać.— Gdy wchodziliśmy do lasu, odwróciłem się na moment.Blask spał na trawiastej pochyłości.Ciekawe, czy jeszcze go zobaczę.Ciekawe, czy kiedykolwiek go widziałem.SIÓDMA FASETANastępnego ranka stałem na skrzyżowaniu Dróg.Gasiłem ogień podtrzymywany całą noc.Na południu Droga ginęła w lesie rozświetlonym promieniami słońca, na zachodzie wiodła ku obszarom pogrążonym jeszcze w mroku.Wysoko nad głową miałem wąską tablicę umieszczoną w poprzek ciemnego szlaku, wspartą na przerdzewiałych kolumnach i kołyszącą się z łoskotem na silnym wietrze.Widniały na niej tajemnicze litery oraz dwie białe nieco przybrudzone strzałki; jedna wskazywała południe, a druga zachód.Zwinąłem skromny obóz i ruszyłem na południe.Pod koniec dnia znalazłem się na skraju lasu widzianego przedtem z oddali.Droga znikała wśród drzew, które wkroczyły już na Drogę.Rosły na stromych pochyłościach, a krzaki schodziły łagodnie ku jezdni, gdzie zakorzeniły się młode siewki oraz krzewy plenne jak chwasty; ich korzenie drążyły ciemną powierzchnię, która pękała jak lód na wiosnę.Z cienistych koron krople wody kapały na szarą jezdnię; gdy przyszło mi brnąć przez strumień żłobiący w niej głęboką bruzdę, ujrzałem na dnie kamyki pomieszane z okruchami Drogi.Przypomniałem sobie, co mówił Blask o rozbiciu wspaniałej kuli aniołów.Siedem dni wędrowałem przez las.Nic nie wskazywało, by zaczynał rzednąć czy miał się skończyć.Przeciwnie, wciąż gęstniał, a drzewa były coraz starsze, choć nie tak stare jak Droga.Chętnie przebywałem w tak wiekowej puszczy.To wielka radość przemierzać Drogę.Noc zmieniła moje odczucia; z niepokojem pomyślałem, że przed tysiącami lat zamiast puszczy były tam domy lub miasta, a teraz jak okiem sięgnąć widziało się jedynie obojętne na wszystko stare drzewa oraz gęste zarośla, po których biega tylko zwierzyna.Nic prócz Drogi nie było tu przeznaczone dla człowieka, lecz i ją las wnet zawojuje.Światło ogniska rozpalanego wieczorami odpychało ciemność; posapujące gdzieś w mroku stworzenia trzymały się od niego z daleka.Brzęczały nieustannie rozmaite gatunki owadów.Zasypiałem, lecz sen był płytki; budziłem się i ponownie zapadałem w drzemkę, która niewiele się różniła od czuwania.Buczenie leśnego robactwa nie ustawało ani na chwilę.Miałem wrażenie, jakby puszcza mnie wchłonęła; zapomniałem o istnieniu innych krain.Nocami wciąż ogarniał mnie lęk, ale uznałem to za całkiem naturalne.Całymi dniami szedłem, widząc jedynie drzewa.Przestałem nawet mówić do siebie (samotny prawdomówca wciąż ze sobą rozmawia) i rozglądałem się, a las patrzył na mnie.Stałem się jego częścią — do tego stopnia, że gdy przeszła obok mnie para dużych stworzeń, a jedno z nich podeszło bliżej na miękkich łapach, zamarłem w bezruchu, jak czyni drobna zwierzyna — czujny, a zarazem niezdolny całkiem oprzytomnieć, zerwać się i umknąć z krzykiem.Nieproszeni goście odeszli.Następnego ranka nie miałem pewności, czy naprawdę szli przez las.Zapaliłem niepewny, czy istotnie mam być wdzięczny losowi, że mi się upiekło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •