[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moją mamusię te argumenty podniosły z materaca.— : Boże drogi! — zdenerwoyała się.— Mogli wlecieć w jakąś dziurę! Zabłądzili na pewno, ja to czuję, że zabłądzili! Ten twój ojciec specjalnie robi takie rzeczy, żeby mnie wykończyć!— I popatrz, jak długo mu się to nie udaje — szepnęła Lucyna.Minęły cztery godziny, była szósta.W głębi duszy rozkwitał mi niepokój, zaczęłam się zastanawiać, co z tym fantem zrobić.Istniała możliwość, że weszli na górę, zmęczyli się i od razu poszli odpocząć do schroniska, napić się kawy albo herbaty.Zajęło to razem godzinę, względnie nawet półtorej.Poszli z którąś wycieczką, łazili znów przez godzinę, chociaż przewodnicy w okresie szczytu turystycznego potrafią obskoczyć całość w dwadzieścia pięć minut, ale załóżmy, że Teresa dała napiwek w postaci dolara… To już dwie i pół godziny.W schronisku znów odpoczęli, mamy trzy godziny, poszli w dół, po kwadransie powinni dotrzeć do nas.Cztery godziny to już doprawdy przesada…O wpół do siódmej moja mamusia zaczęła dostawać histerii.Z najwyższym trudem obie z Lucyną hamowałyśmy jej chęci udawania się na górę, wzywania pomocy, Organizowania ekspedycji ratunkowej i polowania na grubego zwierza, bo ten niedźwiedź Lucyny jednak się przyplątał.Właśnie kiedy zaczęła odsądzać nas od czci i wiary jako bezduszne, wredne żmije, ukazał się ojciec.Patrzyłam za nim na schody, ale Teresy nie było.— Teresa jest tutaj? — spytał odrobinę niespokojnie.— Gdzie Teresa? — krzyknęła moja mamusia strasznym głosem, rzucając się ku niemu.Ojciec był nieco zakłopotany i zmartwiony.— No właśnie myślałem, że zeszła sama i już jest z wami.Zgubiliśmy się zaraz na początku i nie mogłem jej znaleźć.Nie wiem, gdzie ona się podziała…— Przewodnika mieliście? — przerwała Lucyna energicznie.— Jakiego przewodnika? A, mieliśmy, oczywiście, jaki przewodnik, chciałaś powiedzieć, mieliśmy, mam tu, przy sobie.Lucyna wydała z siebie jakiś okropny jęk.— Gdzie?— W kieszeni…Ojciec zaczął wyciągać z kieszeni ciasno upchnięty przewodnik po Ziemi Kłodzkiej i Górach Stołowych w postaci niewielkiej książeczki.Powstrzymałam go.— Tato, my się pytamy, czy mieliście przewodnika, a nie przewodnik, takiego faceta, co zna teren i oprowadza turystów! Faceta, mówię! Czyście mieli przewodnika w ludzkiej postaci!— W jakiej ludzkiej postaci, po co nam ludzka postać! — zdenerwował się ojciec.— Ja mam kompas! Bardzo dobry, wszędzie się z nim trafia, on doskonale pokazuje…Z drugiej kieszeni wygrzebał kompas i zaprezentował nam.Odruchowo spojrzałyśmy na drżącą strzałkę, poczułam, jak robi mi się cokolwiek słabo.— I nie poszliście z wycieczką? — spytała Lucyna dziwnym głosem.— Nie, bo Teresa chciała sobie sama ‘Spokojnie wszystko obejrzeć.Przeczekaliśmy wycieczkę i poszliśmy za nimi.— I dlaczego nie wróciliście z nimi? — spytała moja.mamusia cicho i złowieszczo.— Nie szepcz do ojca w tej sytuacji! — zirytowałam się.— Wprowadzasz tylko jeszcze większe zamieszanie! Tato, dlaczego nie wróciliście z tą wycieczką?— Bo oni nam od razu zniknęli z oczu.Sami chodziliśmy, ale krótko, bo Teresa zaraz poszła z drugiej strony takiego wielkiego kamienia i już jej więcej nie widziałem.Chciałem ją znaleźć, jedno miejsce poznałem, byłem tam cztery razy, potem znalazłem drogę do schroniska, potem chciałem pójść dalej albo w inną stronę, ale już mi się nie udało.Nie wiem dlaczego, bo kompas pokazywał bardzo dobrze.Szedłem przed siebie i za każdym razem wracałem do schroniska.Próbowałem siedem razy.Nie miało sensu dłużej dyskutować.Spojrzałam na zegarek, była za kwadrans siódma, rozejrzałam się po okolicy, która daleko przed nami leżała jeszcze w słońcu.Na górze musiało być widniej, mieliśmy przed sobą dobrą godzinę dnia.— Trudno, nie ma siły — powiedziałam z westchnieniem.— Nie uniknę tych schodów.Zawracaj, tato, idziemy!Moja matka bez słowa oderwała się od pnia drzewa, który służył jej za podporę, i ruszyła ku kamiennym stopniom.Rzuciłyśmy się za nią obie z Lucyną, w sukurs pospieszył nam ojciec, wszyscy niezwykle zgodnie podzieliliśmy się na głosy.— Masz tu zostać i przestań się wygłupiać! — awanturowała się Lucyna.— Dużo pomożesz, jak się też przelecisz siedem razy dookoła kamienia! Niech idą sami!Popierałam ją bardzo stanowczo.— Nigdzie nie pójdziesz! Lucyna, trzymaj ją tu, przywiąż ją do drzewa, niech mi nie bruździ na górze tą swoją wątrobą!— Dokąd ty się wybierasz, słuchajcie, niech ona tu zostanie, już za późno na takie wycieczki — perswadował ojciec bezradnie, usiłując powlec małżonkę w kierunku fotela z materaca.— Jeszcze i córkę stracę! — krzyknęła moja matka rozdzierająco.Rozzłościłam się, bo czasu było mało.— Żadnej córki nie stracisz— nie zawracaj głowy! Nie będziesz mi przysparzała kłopotów, siadaj spokojnie i czekaj! Nie tu, tu leży krowie łajno! Macie tu kluczyki od samochodu, chłodno się robi, weźcie sobie swetry, a najlepiej idźcie do tej restauracji koło parkingu.Nie zgubcie tych kluczyków, na litość boską! I nie zostawiajcie materaca!Drogę na górę przebyłam w rekordowym tempie.Ojciec leciał za mną posapując, chociaż chodzenie po schodach nigdy nie sprawiało mu trudności.Gryzłam się trochę brakiem latarki, bo wiedziałam, że wracać będziemy już po ciemku, ale miałam nadzieję, że w schronisku coś mi pożyczą.W sali restauracyjnej siedziała jeszcze jedna, ostatnia wycieczka.Dwóch przewodników ruszyło z nami od razu, oblecieliśmy cały labirynt skalny w pół godziny, co jakiś czas wydając rozmaite okrzyki.Przewodnicy z początku wołali „Pani Tereso”, potem przestali zważać na formy i tak jak my darli się; „Teresa! Teresa!”.Świeciliśmy w głąb jam i rozpadlin potężnym reflektorem, zaglądaliśmy w każdą dziurę i w każdą szczelinę, bezskutecznie.Teresy nigdzie nie było.— Niemożliwe, proszę pani — powiedział jeden z przewodników.Ja te góry znam jak własną kieszeń, nie ma tu takiego miejsca, gdzie ta pani mogłaby leżeć na przykład ranna i nieprzytomna.Nawet gdyby spadła w przepaść, zaklinowałaby się w połowie, a sama pani widziała, że nigdzie nic takiego nie było.Nie ma jej tu, to wykluczone.— Gdyby to był portfel, to jeszcze — dodał drugi.—Portfela faktycznie moglibyśmy nie znaleźć tak od razu, trzeba by szukać ze trzy dni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]