[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Gdyby nie miłosierdzie boskie, byłbyś już w piekle.Trzeba cię przyodziać i odesłać do ojczyzny.Dam ci trochę groszy, ale sutanny ci nie dam, tylko świecką odzież.Niech tam twoi przełożeni w Polsce sami orzekną, czy jesteś godzien nosić sutannę i pozostać w seminarium.Kiedy kleryk powrócił do Kielc, z początku chciano wydalić go z seminarium.Ale okazał tyle skruchy i tak gorąco obiecywał poprawę, że mu przebaczono i skończyło się na pokucie.Kiedy po kilku latach ten kleryk został księdzem, opowiedział podczas kazania swoim parafianom, jak to będąc jeszcze lekkomyślnym młodzieniaszkiem wyruszył przez ciekawość na Łysą Górę i jak się ta wyprawa skończyła.— Z tego widzicie — przestrzegał ich — że skoro człowiek da diabłu dobrowolnie choćby jeden palec, ten zaraz chwyci całego człowieka, z ciałem i z duszą.Młody ksiądz odkupił ogrodnikowi nowe ubranie i przeprosił go, jak umiał.A czarownica nie pokazała się już w tej okolicy — nie wiadomo, co się z nią stało.Może czart ze złości zabrał ją do piekła zamiast kleryka?WALECZNY OSIOŁZnudziło się osłu nosić ciężary na grzbiecie.Mówi raz do wielbłąda:— Wszystko, czego ludzie nie chcą sami nosić, to ładują na nas.Dosyć tego.Cały grzbiet mam poodgniatany i poraniony.Ucieknijmy i żyjmy na swobodzie.Pomilczał wielbłąd, podumał, wreszcie powiada:— Nasz gospodarz jest niedobry, to prawda.Karmi nas licho, a pracować każe za trzech.Nic bym nie miał przeciwko temu, żeby uciec, ale jak to zrobić?Osioł miał już gotową odpowiedź:— Obmyśliłem wszystko, niech cię o to głowa nie boli.Słyszałem, jak gospodarz mówił do żony, że jutro każe nam nieść do miasta worki z solą.Idźmy z początku spokojnie i posłusznie.Dopiero kiedy dojdziemy do przełęczy, upadnijmy na drogę i udajmy, że nam zabrakło sił, żeby iść dalej.Gospodarz będzie na nas krzyczeć, będzie nas okładać kijem, ale to nic.Nie ruszajmy się z miejsca.Wytłucze nas, a potem się zmęczy i wróci do domu, żeby sprowadzić pomoc.My tymczasem uciekniemy i tyle nas będzie widział.Spodobał się ten pomysł wielbłądowi.— Wyborny sposób! Spryciarz z ciebie, jakich mało.Zgadzam się, zróbmy tak, a będziemy nareszcie wolni.Doczekali się ranka.Gospodarz objuczył ich workami z solą i poprowadził do miasta.Z początku szli jak zwykle: wielbłąd przodem, osioł za nim, a na ostatku gospodarz z kijem.Kiedy doszli wszyscy do przełęczy, osioł i wielbłąd położyły się na drodze i udały, że nie mogą utrzymać się na nogach, tak osłabły.Gospodarz zaczął łajać je i wykrzykiwać:— Ach, wy leniuchy! Leżyboki zatracone! Wstawajcie mi zaraz, darmozjady, bo wam żebra poprzetrącam!Ale zwierzęta leżą, jakby nie słyszały.Żadne nawet ogonem nie ruszy.Gospodarz rozzłościł się i zaczął grzmocić kijem wielbłąda.Uderzył go trzydzieści dziewięć razy i nic, ale kiedy zamachnął się po raz czterdziesty, wielbłąd nie wytrzymał, ryknął i zerwał się na nogi.A gospodarz na to:— Zrozumiałeś nareszcie? Szkoda, że nie od razu!I z kolei wziął się do osła.Uderzył go trzydzieści razy, czterdzieści razy — osioł nawet nie stęknął.Uderzył pięćdziesiąt razy — osioł nawet nie drgnął.Uderzył sześćdziesiąt razy — osioł jak leżał, tak leży.Widzi gospodarz: coś niedobrze.Osioł chyba naprawdę zachorował.Kto wie, czy nie zdechnie.Byłaby to wielka strata.Zdjął ładunek z osła, nałożył go na wielbłąda i ruszył w dalszą drogę.Wielbłąd ledwo idzie.Stęka i myśli: “ach, ty ośle przeklęty, przez ciebie mnie obili, przez ciebie dźwigam podwójny ciężar!"Tymczasem osioł poczekał, aż gospodarz z wielbłądem znikli po drugiej stronie przełęczy — i w nogi.Biegł trzy dni i trzy noce, przebiegł przez trzy góry i trzy doliny.Nareszcie dobiegł do Wielkiej Łąki i do Bystrej Rzeki.Bardzo mu się tam spodobało i postanowił zamieszkać w tamtych stronach.Ale nad Wielką Łąką panował już od dawna tygrys.Pewnego dnia tygrys postanowił obejść całe swoje królestwo i sprawdzić, czy nie zakradły się jakie nieporządki.Wyruszył skoro świt, a w południe natknął się na osła.Spaceruje sobie osioł po łące, ogania się od much i zajada trawę.“Co to za zwierz", myśli tygrys.“Jak żyję takiego nie widziaiem".Osioł spojrzał na tygrysa i zdrętwiał z przerażenia.“No, teraz przyszła po mnie śmierć", pomyślał.“Co mam robić? Ten potwór pożre mnie tak czy tak, więc niech zobaczy chociaż, że jestem waleczny".Podniósł ogon, zamachał uszami, rozdziawił pysk i jak nie ryknie ze wszystkich sił!Tygrysowi pociemniało w oczach.Rzucił się w tył i uciekł.Bał się nawet obejrzeć za siebie.Spotkał wilka.— Czegoś się tak przestraszył, nasz panie i władco? — pyta wilk.— Przestraszyłem się okropnego zwierza, co chodzi po mojej łące.Drugiego takiego potwora nie ma na świecie.Zamiast uszu ma skrzydła i wciąż nimi macha.Paszczę ma szerszą niż głowę.A ryczy tak straszliwie, że ziemia drży i słońce przygasa.— Czekaj no, królu, czy to czasem nie osioł? — zastanowił się wilk.— Jeżeli to osioł, damy sobie z nim radę.Złapiemy go jutro na arkan i zjemy go na śniadanie, zobaczysz.Na drugi dzień rano wilk przyniósł arkan.Jeden koniec uwiązał dookoła szyi tygrysowi, a drugi sobie i ruszyli w stronę Wielkiej Łąki.Idzie wilk przodem, a tygrys za nim.Boi się i ociąga.Osioł zobaczył ich z daleka i myśli: “Ojojoj! Wilk mnie zna i dobrze wie, że nie mam czym się bronić.Kiedy i tak zostanę zjedzony, niech chociaż umrę odważnie"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]