[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usłyszawszy porównanie jej do bohaterki słynnego eposu AdamaMickiewicza, Zosieńka wstała, dygnęła rezolutnie przed panem Kulwie-ciem ipowiedziała dystyngowanie:- Niegodnam tego porównania, ale waćpanu dziękuję uniżenie.-A potemspojrzała na mnie złośliwie.- Ucz się, panie Pawle, jak zachowywać się przystole i wobec dam.Usiadła wyniośle i sięgnęła po porcelanowy kubek, czekając, aż jej nalejękompotu z dzbanka.Nalałem bez słowa i zwracając się do utytłanego pana doktora, powiedziałem:- To niby jak: lochy czy bunkry? I gdzież one te.- W lochach na pewno ukryto Bursztynową Komnatę - przerwała Zosieńka,która rychło przemieniła się z damy w zwykła, ciekawską kobietkę.- Właśnie, panie Stefanie.Niby jakie lochy czy też bunkry poniemieckie? -zapytał pan Tomasz. - Toć mówię, że przez te ryby odkryłem wam lochy - uderzył się w piersi panStefan i zażądał obiadu.- Lochy albo bunkry poniemieckie.- Gdzie? - zapytaliśmy równocześnie z panem Tomaszem.- Nad naszą rzeczką Klonówką - odparła triumfująco Zośka.A po chwilidodała tajemniczo: - Na skraju zapuszczonego parku, tam gdzie jest dośćwysoka skarpa nad rzeką.- Jak to, ty o tym wiesz również  wypaliłem ze złością i nic nam niepowiedziałaś?- Chciałam, ale nigdy dla mnie nie macie czasu - fuknęła i popatrzyłacierpiętniczo na swego stryja.- Chciałam, ale.Zająknęła się, otrząsnęła i dokończyła:- Ale to nie ja odkryłam te bunkry, tylko moje maluchy.Właściwie - plątała się- te bunkry odkryły blizniaki: Jaś i Małgosia.-Jaś i Małgosia-powtórzyłem bezwiednie i wreszcie uzmysłowiłem sobie tęmłodocianą parkę dzieci, które tu spotkaliśmy po przyjezdzie z Zośką, kiedy zBaszty Nietoperzy uwolniliśmy tego Niemca i Elżbietę Nowicką.Usłyszałem tubalny głos pana Stefana.- Szedłem wysoką skarpą, aby zarzucić wędkę na takim jednym rozlewiskiemponiżej owego zapuszczonego parku.Tak, tam gdzie zarosło chasz-czarni, krzakami głogu i kolczastymi jeżynami, ze naprawdę trudno byłoprzejść.Zatem - ciągnął dalej, ale należycie pałaszował zupę z talerza - idę ciprzez tę gęstwinę, skręcam w prawo, bliżej tej skarpyj aby minąć krzewjeżyny, gdy nagle tracę grunt pod sobą, ziemia się usuwa i wpadam w czeluść,niczym do piekła.Roześmiał się.- Jakby żywcem do piekła.I proszę, idzie człek na ryby, a wpada do bunkra czylochu, ot co!Nachyli! się nad dwoma zrazami zawijanymi i zapytał kucharza, który mu jewłaśnie przyniósł na obszernym talerzu.- Na pewno zawinąłeś w słoninkę z ogóreczkiem?- Na pewno, panie doktorze - zapewniał kucharz.- Specjalnie dla pana zauzdrowienie mego kręgosłupa.- Drobiazg, panie Tadeuszu, drobiazg.Za wołowe zrazy dałbym się posiekaćalbo mógłbym pójść na pielgrzymkę do Ostrej Bramy!- Wiem, wiem - westchnął pan Tadeusz, który również mógłby pójść mapielgrzymkę do Ostrej Bramy; obaj wywodzili się z Wilna i z wielką estymąwspominali wileńskie dzieciństwo.-1 co, i co, jak się pan wydostał z tej jamy? - pytał zaciekawiony pan Tomasz.Byłem równie ciekawy tej historii, jak i Zosieńka, która cichutko zawtórowała:- Na pewno znajdziemy w tych lochach Bursztynową Komnatę.Na pewno.- Cóz, bywało się w przeróżnych tarapatach, ale żebym wpadł pod ziemię, coto, to nie! - mówił pan Stefan żwawo obracając sztućcami po talerzu.- Otóż,proszę państwa, za mną również osypała się ziemia, wraz ze spróchniałymi deskami i belkami, co usypało niezły pagórek pode mną.No i miałem swąwojskową saperkę  tu wskazał uwieszony na pasku przyrząd.-1 nie tylko dowykopywania robaków i glist.Nie tylko.Przerwał, zjadł olbrzymi kęs wołowiny i znowu zaczął mówić o swejprzygodzie:- Trochę się utytłałem, to prawda, ale jakoś się wykaraskałem z tej pułapkiOwszem, trwało to nieco czasu.Ale, ale, panie Tomaszu, nie znalazł pan wswych papierach czegoś o tych bunkrach poniemieckich?Pan Tomasz wyjątkowo smutno pokręcił głową.- Jeszcze nie, ale myślę, że znajdę.Siedzieliśmy już sami w jadalni, więc zaczęliśmy śmielej omawiać zaistniałąsytuację.- Trzeba będzie zorganizować wyprawę - wtrąciła się znowu Zośka.- Wyprawę? - zapytał mimochodem pan Tomasz.- Wyprawę speleologiczną,tak? Za mało nas, to niebezpieczne.Bez map czy planów bunkrów ani rusz.- Speleologiczną? - zająknęła się Zośka.- Znaczy wyprawę do jaskiń i lochów?- Mniej więcej - potaknął pan Tomasz i wreszcie życzliwie spojrzał na swąsiostrzenicę.- Ale ty z dzieciakami tam nie wchodziłaś? - zapytał trwoznie.To bardzo niebezpiecznie, mogą być tam również ukryte niewypały wojenne.Tomasz był zdezorientowany, gdy sobie uzmysłowił, jakie szaleńcze eskapadywyczyniała Zośka ze swymi podwładnymi, harcerskimi  Aazikami".Zośka spuściła skromnie oczęta.-Ależ, stryjku.Jestem odpowiedzialną osobą i harcerką.- Tak, tak - potakiwał pan Tomasz.- Jednak trzeba uważać.O nieszczęścienietrudno.Wszystkiego można się spodziewać po kimś takim, jak Kurt Becker,zwłaszcza jeśli rzeczywiście coś w tych lochach ukrył.Milczeliśmy przy stole, tylko pan Stefan dopijał już trzeci kubek kompotu, awidząc nas wpatrzonych w niego, dodał usprawiedliwiająco:- Nałykałem się pyłu niemozebnie, wiedzą państwo, jak to jest, gdy sięznienacka wpada do ziemianki, nieprawdaż?Potakiwaliśmy, przypominając sobie z panem Tomaszem nasze różneuprzednie penetracje lochów i piwnic [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •