[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z pozoru wyjaśnienie było proste.Nie mogło być w jego grach dobrychkobiet, skoro nie było ich w jego życiu.Poza Malaspiną, oczywiście, która,wydawało się, była od zawsze; ale jej do żadnej z fabuł nie przeniósł,nigdy nawet nie miał takiej pokusy.Kochał Malaspinę, cieszył się jejobecnością przy sobie, ale w życiu nie przyszłoby mu do głowy wgłębiaćsię w jej osobowość, zgadywać, dlaczego jest taka, a nie inna, analizowaćjej postępowanie.Nie myślał o niej nigdy jako o materiale napierwszoplanową postać.W ogóle nie myślał o pierwszoplanowych posta-ciach kobiecych.Wszystko, co go fascynowało, wiązało się z byciemmężczyzną.- W kobietach nie ma nic ciekawego - wrócił do tej sprawy innym razem.Nie.Powiedział to inaczej.- W kobietach jeszcze nigdy nie znalazłem nic, co by dla mnie byłociekawe.Dlatego nie starałem się o jakieś szczególnie dopracowanekobiece postaci.Robię gry o walce, o polityce i wojnie.Gry historyczne, wrealiach epok, kiedy kobiety się ani do wojny, ani do polityki nie mieszały.- Tak? Uważaj, ja trochę znam historię.Mam ci zacząć wymieniać?- No dobrze, były wyjątki, oczywiście.Ale ogólne nastawienie.- Chodzi o twoje nastawienie, nie o ogólne.Twoje nastawienie jest takie,że kobiet używasz tylko jako postaci negatywnych.I już nawet nie to, żerobisz je zawsze paskudne, ale że tak przekonująco ci to wychodzi.Wkładasz w ich obrzydzanie całe serce, nie zauważyłeś?Protestował słabo, zresztą zaraz go zarzuciła przykładami.Bronił się,przypominał wszystkie negatywne postacie męskie, jakie zrobił - a ladyChatsworth za każdym razem udowadniała mu, że mężczyzni, nawet naj-bardziej wredni, wychodzą mu zawsze jacyś sympatyczniejsi.- Nie ma się co wykręcać, ukochany.Po prostu coś do kobiet cierpisz -podsumowała.- Niby co? - zrezygnował z oporu.- Bałeś się ich - wzruszyła obnażonymi ramionami, jakby wyjaśnienie byłonajoczywistsze pod słońcem.- Bałeś się, że mógłbyś dla którejś oszaleć icałe twoje uporządkowane życie rozsypałoby się wtedy w gruzy, więc nawszelki wypadek starałeś się zawczasu myśleć o wszystkich jaknajgorzej.Ugryzł się w język, by nie odpowiedzieć; ona też, jakby0 jedną chwilę za pózno, uświadomiła sobie, dokąd musi zaprowadzićdalsza rozmowa na ten temat.Umilkli na moment, a potem oboje zaczęlimówić naraz, żeby tylko zmienić temat.Tak, to właśnie pchnęło jedno z jego wychyleń do cofania się w czasie, ażdo tego momentu, gdy był jeszcze projektantem w Kroll GmbH,programującym po nocach1 w niedziele prościutkie fabułki fantasy, prawie że zręcz-nościówki.Malaspina pojawiła się wtedy na jakimś szko-leniu, bo to był jeszcze ten czas, kiedy firmy wariowały na punkcie szkoleńi integrowania pracowników, potem to stopniowo zarzucano, żebyredukować koszty.Pracowała dla jakiejś małej firmy, którą Kroll wynająłdo rozwijania swoich struktur macierzowych; zabawne było w tymwszystkim, że kiedy spotkali się po raz pierwszy, właśnie podczas jakiegośworkshopu, w ogóle nie zwrócili na siebie uwagi.Dopiero parę tygodnipózniej, na kończącym cały cykl zajęć raucie przeszła między nimi taiskra.Ta iskra - czyli co? Obrazy zetlały w pamięci, zbladły nie wiadomo kiedy,jak dwudziestowieczne filmy ze wschodnich archiwów, nie przekodowanew porę na zapis cyfrowy.Daleko lepiej pamiętał to, jak konstruował swojepierwsze gry, niż to, jak wchodził w dorosłe życie.Sam nie wiedział, czyprzypomina sobie to, co było, czy raczej to odgaduje, rekonstruuje,wypełniając pustkę po sobie sprzed lat sobą terazniejszym.Złościło go to,ale i zdumiewało, że człowiek może się tak bardzo od siebie samegooddalić, nie wiadomo kiedy.Do tego stopnia, że gdyby jakimś cudemmożna było wskrzesić tamtego Orina i spotkać się z nim, wcale niewiadomo, czy podałby temu dzisiejszemu rękę.I odwrotnie; im więcej sobie przypominał, tym trudniej mu było wierzyć,że to naprawdę on tak postępował i że to z jego ust padały słowa,przechowane nielitościwie w zakamarkach pamięci.Szczególnie przykrobyło mu cofać się jeszcze głębiej, odgrzebywać w umyśle swe pierwsze,żenująco nieudane kontakty z dziewczynami.Płonęły mu policzki, gdyuświadamiał sobie, że to naprawdę kiedyś miało miejsce.Zakompleksiony,chorobliwie nieśmiały, notoryczny onanista, odbijający sobie niezdolnośćznalezienia z nimi wspólnego języka na kobiecych fantomach zpornosoftów, ściąganych cichcem, pod lewą etykietą, żeby matka niezauważyła ich w domowym komputerze.Wolał sobie nie wyobrażać, comyślały o nim wtedy te dziewczyny, wobec których zachowywał się takidiotycznie.Zapewne miały go za ostatniego egoistę.Miało to jakiś związek z Malaspina, i to wyobcowanie, i onanizm; w gruncierzeczy jedno i drugie było niezbęd-ne, by przez całe lata tworzyli ze sobą udany związek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]