[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kto ją zaprojektował?- Taki spryciarz z ulicy Chytrych Rzemieślników.Leonard z Quirmu.Właściwie to jest malarzem.Ale zajmuje się takimi rze­czami.To jego hobby.Przypadkiem usłyszałem, że od miesięcy pracuje nad taką maszyną.I kupiłem ją natychmiast, kiedy tylko stwierdził, że nie będzie latała.Patrzeli, jak obracają się sztuczne fale.- Nadal chcesz jechać? - spytał w końcu Vitoller.- Tak.Tomjon jest jeszcze trochę dziki.Musi go przypilno­wać ktoś starszy.- Będę za tobą tęsknił, chłopcze.Nie wstydzę się przyznać.Zawsze byłeś dla mnie jak syn.A właściwie ile masz lat? Nigdy nie mówiłeś.- Sto dwa.Vitoller smętnie pokiwał głową.On miał sześćdziesiąt i artretyzm dawał mu się już we znaki.- W takim razie byłeś dla mnie jak ojciec - rzekł.- W końcu wszystko się wyrównuje - stwierdził nieco zakło­potany Hwel.- Połowa wzrostu, dwa razy tyle lat.Można powie­dzieć, że średnio żyjemy tak długo jak ludzie.Aktor westchnął.- Szczerze mówiąc, nie wiem, co zrobię bez ciebie i Tomjona u boku.- To tylko na lato.Wielu chłopców zostaje.Właściwie zabiera­my tylko uczniów.Sam powiedziałeś, że przyda im się takie do­świadczenie.Vitoller wydawał się zasmucony, a w chłodnym powietrzu na wpół ukończonego teatru także mniejszy niż zwykle, niczym ba­lon dwa tygodnie po balu.Z roztargnieniem przesunął laską kilka wiórów.- Starzejemy się, mistrzu Hwelu.A przynajmniej - poprawił się -ja robię się stary, a ty starszy.Słyszeliśmy nieraz północne dzwony.- To fakt.Nie chcesz, żeby jechał, prawda?- Z początku byłem cały za tym.Sam wiesz.A potem pomyśla­łem: to działa przeznaczenie.Akurat kiedy wszystko dobrze się układa, zawsze trafia się jakieś przeklęte przeznaczenie.Rozu­miesz, on właśnie stamtąd pochodzi.Gdzieś z gór.A teraz los wzy­wa go z powrotem.Już go nie zobaczę.- Przecież to tylko na lato.Vitoller uniósł dłoń.- Nie przerywaj mi.Wzięło mnie na świetną dramatyczną mowę.- Przepraszam.Stuk, stuk.Laska rozgarniała drewniane wióry, podrzucała je w powietrze.- Chciałem powiedzieć: wiesz przecież, że nie jest krwią z mo­jej krwi.- Ale jest twoim synem - oznajmił Hwel.- Cała ta sprawa z dziedzicznością nie jest znowu tak ważna.- Ładnie, że mi to mówisz.- Nie żartuję.Spójrz na mnie.Nie powinienem pisać sztuk.Krasnoludy na ogół nie umieją nawet czytać.Na twoim miejscu nie martwiłbym się tym przeznaczeniem.Moim przeznaczeniem było zostać górnikiem.Przeznaczenie myli się w połowie przypad­ków.- Ale sam powiedziałeś, że wygląda jak ten Błazen.Co praw­da ja tego nie zauważyłem.- Światło musi być odpowiednie.- Może to działa jakieś przeznaczenie?Hwel wzruszył ramionami.Przeznaczenie bywało zabawne, nie można było mu ufać.Kiedy człowiek.krasnolud.myślał już, że je dopadł, okazywało się czym innym: zbiegiem okoliczności al­bo wyrokiem opatrzności.Można było zaryglować przed nim drzwi, a ono stało za plecami.Kiedy już było przybite, odchodziło z młotkiem.Często wykorzystywał przeznaczenie.Na narzędzie w drama­cie nadawało się nawet lepiej od ducha.Nie ma nic lepszego od przeznaczenia, żeby stara fabuła ruszyła z kopyta.Ale błędem jest wierzyć, że można dostrzec jego kształt.A już wyobrażać sobie, że da się nad nim zapanować.***Babcia Weatherwax spojrzała z irytacją w kryształową ku­lę Niani Ogg.Kula nie prezentowała się najlepiej, będąc pływakiem do sieci rybackiej, wykonanym z zielonkawego szkła i przywiezionym z obcych stron przez jednego z synów Nia­ni.Zniekształcała wszystko, nie wyłączając - jak podejrzewała Bab­cia - prawdy.- Stanowczo wyruszył w drogę - orzekła po chwili.- Na wozie.- Ognisty biały rumak byłby zdecydowanie lepszy - zauważy­ła Niania Ogg.- No wiecie.W pięknym czapraku i w ogóle.- Czy ma czarodziejski miecz? - Magrat wyciągnęła szyję, że­by zobaczyć.Babcia Weatherwax odsunęła się trochę na bok.- Wy dwie tylko wstyd przynosicie - oznajmiła.- W głowie się nie mieści: czarodziejskie rumaki, ogniste miecze.Gapicie się jak dwie dziewki od krów.- Czarodziejski miecz jest bardzo ważny - zapewniła ją Ma­grat.- Trzeba go mieć.Mogłybyśmy taki zrobić - westchnęła roz­marzona.- Z żelaza gromu.Znam odpowiednie zaklęcie.Bierze się żelazo gromu - dodała niepewnie - a potem robi się z niego miecz.- Nie chcę mieć z tym do czynienia - odparła Babcia.- Moż­na całymi dniami czekać, aż to draństwo uderzy, a potem prawie urywa rękę.- I truskawkowe znamię - dodała Niania Ogg, nie zwracając uwagi na to, że jej przerwano.Jej dwie koleżanki umilkły zaciekawione.- Truskawkowe znamię - powtórzyła.- To jeden z tych ele­mentów, które trzeba mieć, jeśli jest się księciem powracającym, by odebrać swoje królestwo.Żeby wszyscy wiedzieli.Oczywiście nie mam pojęcia, skąd mają wiedzieć, że jest truskawkowe.- Nie znoszę truskawek - oświadczyła Babcia i znowu spojrza­ła w kryształ.W popękanej zielonej głębi, pachnącej dawnymi homarami, maleńki Tomjon ucałował rodziców, uścisnął ręce albo objął resz­tę członków trupy i wspiął się do pierwszego wozu.Musiało zadziałać, powiedziała sobie.Inaczej przecież by nie przyjeżdżał.Ci pozostali to pewnie oddział jego zaufanych towarzy­szy.Rozsądnie: ma przed sobą pięćset mil przez niespokojne zie­mie.Wszystko może się zdarzyć.Zbroje i miecze na pewno są w wozach.Zauważyła u siebie iskierkę zwątpienia i natychmiast posta­rała sieją stłumić.To chyba jasne, że nie ma innego powodu, by tu jechał.Zaklęcie rzuciłyśmy dokładnie tak, jak należy.Wszyst­ko było na miejscu.Z wyjątkiem składników.I większej części poezji.Pora też chyba nie była odpowiednia.A Gytha zabrała prawie wszystko do domu, dla kota, a to na pewno nie jest wła­ściwe.Ale on jest już w drodze.To, co nic nie mówi, nie kłamie.- Nakryj kulę, kiedy skończysz, Esme - poprosiła Niania.- Zawsze się boję, że ktoś będzie mnie podglądał w kąpieli.- Jest w drodze.- Babcia zarzuciła na kulę kawałek czarnego aksamitu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •