[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Józia go obroniła i pomogła wstać, ale też pomstował, pomstował.I z wolna rozmowa przeszła na co innego.Wszystkie mówiły z cicha, a gwar się czynił jakoby w ulu przed wyrojem, a śmiechy szły, aprzekpiwania a robota szła chybcikiem, ino trzaskały noże o głąby, a główki jako te kule raz wrazpadały na płachtę i stożyły się w coraz większą kupę.Antek zaś szatkował nad wielkim cebrem przykominie; rozdziany był, że ostał ino w koszuli i w portkach pasiastych z wełniakowego sukna,rozczerwienił się, łeb mu się rozwichrzył i pot gęsto pokrył mu czoło; tęgo robił, ale śmiał się cięgiem iprzekpiwał, a taki był urodny, że Jagna jak w obraz poglądała, a i nie ona jedna tylko.a onprzystawał, żeby odetchnąć, i wesołym wzrokiem tak patrzał na nią, aż spuszczała oczy i czerwieniłasię.Ale nikt tego nie widział prócz Jagustynki, a i ta udawała, że nie patrzy, jeno sobie w głowieukładała, jak to opowiedzieć na wsi.- Marcycha pono zległa, wiecie to? - zaczęła Kłębowa.- Nie nowina to jej, co roku se to robi.- Baba jak tur, to jej dzieciak krew odciąga od głowy - mruknęła Jagustynka i chciała dalej coś o tymrzec, ale ją zgromiły drugie, że to o takich rzeczach mówi przy dzieuchach.- Wiedzą one i o lepszych, nie bójta się.Teraz nastał czas taki, że już i gęsiarce nie mówią o bocianie,ino się w oczy roześmieje.nie tak to przódzi bywało, nie.- No , wyście ta już wszystko wiedzieli jeszcze za bydłem.- rzekła poważnie stara Wawrzonowa - a boto nie baczę, coście wyprawiali na pastwiskach.- Kiedy baczycie, to i ostawcie la siebie! - zakrzyknęła ostro Jagustynka.- Byłam już za chłopem.za Mateuszem, widzi mi się.nie, za Michałem, tak, bo juści Wawrzon byłtrzeci.mruczała nie mogąc utrafić.- Ale, siedzita i nie wiecie, co się stało! - zawołała wpadając zadyszana Nastusia Gołębianka, Mateuszasiostra.Podniosły się ciekawe zapytania ze wszystkich stron i wszystkie oczy spoczęły na niej.,- A to młynarzowi ukradli konie!- Kiedy?- Ze trzy pacierze temu.Dopiero co Jankiel umówił Mateuszowi.- Jankiel ta wie wszystko zaraz, a może i nieco przódzi.- Takie konie, kiej te hamany!- Ze stajni wyprowadziły.Parobek poszedł do młyna po obrok, wraca, a tu już ni koni, ni uprzęży niema a pies w budzie struty, no!- Na zimę idzie, to się już różności zaczynają.- A bo kary na złodziejów nie ma żadnej.Hale, dużo mu zrobią, wsadzą do kryminału, dadzą jeść, wcieple się wysiedzi, z kolegami wypraktykuje, że kiej go puszczą to jeszcze lepszy jest złodziej, bonauczny.- Gdyby tak mnie konia wyprowadzili, a złapałbym tobym ubił na miejscu jak psa wściekłego! -wykrzyknął jeden z parobków.- A bo ino tego by wartał taki człowiek, bo ino głupie szukają sprawiedliwości we świecie.Kużden maprawo dochodzić swojej krzywdy.- Złapać takiego i całą kupą choćby zabić, to i kary, nie ma, bo wszystkich to by karali?- Baczę.zrobili tak u nas.zaraz, za drugim chłopem już byłam.nie, widzi mi się, że jeszcze zaMateuszem.Ale te wywody przerwał Boryna wchodząc do izby.- Tak se na ucho gadacie, aże po drugiej stronie stawu słychać! - zawołał wesoło, czapkę zdjął i witałsię ze wszystkimi po kolei.Musiał mieć już w głowie, bo czerwony był jak ćwik, kapotę rozpuścił igłośno a dużo gadał, czego zwyczajny nie był.Chciało mu się przysiąść do Jagusi, ale się wagował, żeto tak na oczach wszystkich nijako, póki zmówiona z nim nie jest, to ino wesoło pogadywał i rad na niąpatrzył, taka piękna dzisiaj była i wystrojona w chustkę od niego.Zaraz też Witek z Kubą przynieśli długą ławę przed komin, Józia okryła ją czystym płótnem i zaczęłaustawiać miski i łyżki do jedzenia.A Boryna wyniósł z komory pękatą, dobrze półgarncową butlę okowitki i jął z nią obchodzić wszystkichpo kolei i przepijać.Dziewczyny się nieco wzdragały, aż któryś z parobków powiedział:- Aakome na okowitkę, kiej kot na mleko, ino się prosić dają.- Sam pijanica zatracony, cięgiem siedzi u Jankla, to myśli, że wszyscy!I piły, odwracały się, przysłaniały twarz ręką, resztę chlustały na ziemię, krzywiły się, mówiły "mocna" ioddawały kieliszek Borynie.Tylko Jagna uparła się i nie piła, mimo próśb i namawiań.- Nawet i smaku gorzałki nie znam i nie ciekawam powiedziała.- No, siadajcie, ludzie kochane, co jest, to zjemy! - zapraszał stary.Obsiedli po ceregielach różnych, jak to obyczaj każe, ławę i z wolna jedli, a raz w raz pogadywali.Z misek dymiło parą, że przysłoniła wszystkich jak chmurą, z której tylko skrzybot łyżek, mlaskanie i tosłowo niektóre słychać było.Jadło zwarzyli wybrane, aż się dziwił niejeden, bo i ziemniaki z rosołem były, i mięso gotowane zprażoną jęczmienną kaszą, i kapusta z grochem - rzetelnie ugościli, po gospodarsku, a do tego Borynacięgiem zapraszał a przymuszał, a Józia ze swej strony i Hanka pilnowały by zasię dolać i dołożyć.Witek dorzucał suchych karpów na ogień, że ino trzaskał wesoło, a Kuba przez ten czas, co jedli, znosiłkapustę i zsypywał na kupę, a łakomie wciągał w siebie zapachy, oblizywał się i wzdychał.- Pół wołu bym zjadł z jedną albo z dwoma miseczkami kaszy.a juchy tak żrą jak te konicewygłodzone, jeszcze gotowe człowiekowi nie zostawić ni kosteczek myślał z markotnością i przyciągałpasa, tak mu w kiszkach burczało z głodu.Ale rychło skończyli i podnieśli się z "Bóg zapłać" gospodarstwu.- Niech wam pójdzie na zdrowie.Rumor się uczynił, kto wychodził przewietrzyć się i kości przeciągnąć, kto zaś spojrzeć w niebo, czy sięnie przejaśnia, a jak parobki, to żeby na ganku pogzić się z dziewczynami.A Kuba siadł na progu z miską na kolanach i jadł, aż mu się uszy trzęsły, nie zważając na Aapę, którenprzypominał się różnie, a widząc, że nic nie wskóra, wysunął się na ganek do psów, co z ludzmipościągały i gryzły się o kości wyrzucone przez Józię.Wzięli się akuratnie z powrotem do roboty, kiedy Roch stanął we drzwiach z pochwaleniem.- Na wieki! - odrzekli chórem.- Spiesz się, flisie, póki jest na misie.Spózniliście się, ale jeszcze dla was będzie.- zawołał Boryna,przysuwając mu stołek do komina.- Mleka i chleba daj mi, Józia, a wystarczy.- Jest jeszcze i zdziebko mięsa.- ozwała się nieśmiało Hanka.- Nie, Bóg zapłać, mięsa nie jadam.Przymilkli z początku i przypatrywali mu się ; z życzliwą ciekawością, ale gdy przysiadł do jadła,rozmowy i śmiechy podniosły się na nowo.Tylko Jagna milczała, poglądała często na wędrownika ze zdumieniem, że to taki człowiek jakwszystkie, a u grobu Jezusowego był, pół świata zeszedł i cudów tyla widział.Jak to tam może być wtym świecie? - myślała: - Gdzie to iść, żeby tam zajść?.Naokół przeciech ino wsie a pola, a bory, a zanimi też wsie i pola, i lasy.Ze sto mil trza iść abo i z tysiąc - myślała i miała dziwną ochotę sięspytać, ale gdzie by to zaś mogła, wvśmiałby ją jeszcze.Chłopak Rafałów, co to był z wojska powrócił, przyniósł skrzypce, nastroił i zaczął przegrywać pieśnieróżne.Cichość się uczyniła, deszcz tylko zacinał w szyby i psy jazgotały przed domem.A on grał wciąż i corazto coś nowego, przebierał ino palcami i smykiem tak ciął po strunach, że nuta jakby sama wychodziła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]