[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szamron zrobił z niego niszczyciela, a on samprzekształcił się w uzdrawiacza, tyle że nie potrafił uleczyć samego siebie.Dlaczego więc wyznawał swoje sekrety Jacqueline?Czemu odpowiadał na jej natrętne pytania?Bo chyba sam tego pragnął.Poczuł przemożną chęćwyjawienia tajemnic, obnażenia starych ran i swegorozczarowania w tej samej chwili, kiedy wysiadł zsamochodu przed willą w Valbonne.Ale było jeszcze cośważniejszego: wcale nie musiał się tłumaczyć przedJacqueline.Miał żywo w pamięci swoje fantazje erotycznena temat matki Peela i jej prawdopodobną reakcję nawyznanie prawdy.Nawet w sennych marzeniach dawały osobie znać jego najgłębiej ukryte lęki, a głównie strach przedkoniecznością powiedzenia jakiejś kobiecie, że jest płatnymzabójcą.Dla Jacqueline nie było to już żadną tajemnicą.Pomyślał teraz, że chyba miała rację, mówiąc, żepowinien poprosić Szamrona o przydzielenie innejdziewczyny.W końcu była jego bat lewejha i jutro na jegopolecenie miała pójść do łóżka z obcym mężczyzną.Zaparkował wóz za rogiem i ruszył szybkochodnikiem do wejścia budynku.Zerknął w górę na oknawynajętego mieszkania i mruknął pod nosem:- Dobry wieczór, panie Karp.W jego wyobrazni Amerykanin pochylił się doniezwykle czułego mikrofonu parabolicznego i szepnął wodpowiedzi:  Witaj w domu, Gabe.Od tak dawna niemiałem od ciebie wiadomości.ROZDZIAA DWUDZIESTY DRUGIMaida Vale, LondynNastępnego ranka, kiedy Jacqueline ruszyła ElginAvenue w kierunku stacji metra Maida Vale, poczułaniezwykłe podniecenie.Prowadziła życie pełnehedonistycznych ekscesów - za dużo pieniędzy, zbyt wielumężczyzn, wspaniałe prezenty.Dlatego ekscytująca wydałajej się myśl, że dla odmiany zrobi coś tak powszedniego -pojedzie metrem do pracy, mimo że etat sekretarki miał być jedynie przykrywką dla innych zadań.W kiosku przy skrzyżowaniu kupiła  Timesa , poczym zeszła schodami do hali biletowej metra.Poprzedniego wieczoru spędziła sporo czasu nadplanem miasta, zapamiętując rozkład ulic i przebieg liniikomunikacyjnych.Elektryzowały ją nawet same nazwystacji metra: Jubilee, Circle, District, Victoria.Chcąc siędostać do galerii w dzielnicy Saint James s, musiałapojechać linią Bakerloo z Maida Vale do stacji PiccadillyCircus.Kupiła bilet w automacie, minęła bramkę kontrolną izjechała ruchomymi schodami na peron.Na razie idzie jak z płatka, pomyślała.Jestem jedną ztysięcy młodych pracujących mieszkanek Londynu.Perspektywa kilkuminutowego wypoczynku nadgazetą prysła jak bańka mydlana, kiedy tylko skład metrawtoczył się na stację.Wszystkie wagony były zapchane dogranic możliwości, ludzie stali z policzkami przyciśniętymido szyb.Jacqueline, która nie znosiła ścisku, postanowiłazaczekać na następny pociąg w nadziei, że będzie choćtrochę luzniejszy.Ale gdy spojrzała na zegarek, pojęła, że nie ma na toczasu.Drzwi otworzyły się z sykiem, lecz wysiadło tylkoparę osób.Wyglądało na to, że nie znajdzie dla siebie nawettyle miejsca, żeby stać na dwóch nogach.Co w tej sytuacjizrobiłby londyńczyk? - pomyślała.Na pewno wepchnąłbysię na siłę do wagonu.Przyciskając kurczowo torebkę dopiersi, dała nura w tłum.Pociąg szarpnął.Stojący tuż obok mężczyzna dyszałjej odorem kwaśnego piwa prosto w twarz.Zamknęła oczy, zadarła głowę i odwróciła ją w bok,skąd przez szczelinę w niedomkniętych drzwiach dolatywałotrochę świeżego powietrza.Na szczęście niedługo wjechali na stację PiccadillyCircus.Mgła zdążyła się przekształcić w drobną mżawkę. Jacqueline wyjęła z torebki parasolkę i otworzyła ją.Ruszyłaszybko ulicą, starając się dotrzymać kroku idącym w tymsamym kierunku urzędnikom, musiała jednak lawirować,żeby nie wpadać na ludzi nadciągających z przeciwka.Skręcając w Duke Street, zerknęła przez ramię.Widącym parę metrów za nią mężczyznie w czarnych dżinsachi skórzanej kurtce rozpoznała Gabriela.Jakby nigdy nicposzła dalej, minęła skrzyżowanie z Jermyn Street i dotarłado wylotu Mason s Yard.Allon niby przypadkiem otarł się o nią ramieniem iruszając dalej prosto, rzucił półgłosem:- Jesteś czysta.Pozdrów ode mnie Juliana.***Podwórze wyglądało dokładnie tak, jak je opisałGabriel: galeria była wciśnięta między biura firmytransportowej i pub.Przy drzwiach znajdowały się dwadzwonki - pierwszy był do LOCUS TRAVEL, przy drugimodłażące literki układały się w napis ISHER OO FENE AR S.Nacisnęła go, ale bez rezultatu.Nacisnęła po raz drugi,odczekała parę sekund i spojrzała na zegarek.Zadzwoniłatrzeci raz.Nadal nic.Wyszła z Mason s Yard, skręciła w Duke Street iujrzawszy małą kafejkę, postanowiła w niej zaczekać.Zamówiła kawę, usiadła przy oknie i rozłożyła gazetę.Pokwadransie, dokładnie dwadzieścia po dziewiątej,zauważyła elegancko ubranego siwego mężczyznę,biegnącego chodnikiem tak, jakby bał się spóznić na własnypogrzeb.Skręcił w bramę i zniknął na Mason s Yard.To napewno Isherwood, pomyślała.Nie może być inaczej.Wcisnęła gazetę z powrotem do torebki i wybiegła zkawiarni.Otwierał właśnie drzwi kluczem, kiedy wynurzyłasię z bramy.- Panie Isherwood! - zawołała.- Czekałam na pana.Odwrócił się gwałtownie.Rozdziawił usta na jej widok.- Nazywam się Dominique Bonard Oczekiwał mniepan dziś o dziewiątej rano.Isherwood w zakłopotaniu odchrząknął parę razy,jakby miało mu to pomóc w ustaleniu, którym kluczemotwiera się drzwi.- Tak.Właśnie.Bardzo się cieszę.Naprawdę.-wymamrotał.- I bardzo przepraszam.To cholerne metro,rozumie pani.- Pozwoli pan, że wezmę pańską teczkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •