[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Więc zgoda? Czuję, że pani nasza, prawda?  szeptał niespokojnie Cabiński. Nie, jeszcze nie wiem, muszę się namyślić, ale jeślibym się zgodziła, to z jednym wa-runkiem!.to  zawahała się, czy powiedzieć go wyraznie. Rozumiem i zgoda  zawołał Cabiński domyśliwszy się, że jej idzie o to, aby nie byłoWładka. Majkowska wyjedzie, to natychmiast sprowadzam na jego miejsce Topolskiego. Dziękuję  powiedziała ciszej  w ciągu tygodnia napiszę stanowczo. Czekamy z upragnieniem, uratuje pani teatr na prowincji!  zawołał patetycznie Ca-biński.Pociąg przyszedł i drzwi otwierano na peron.Z pokoju pierwszej klasy wyszła Majkow-ska, dawna nieprzyjaciółka Janki i jak gdyby nic pomiędzy nimi nie zaszło, poznawszyJankę, z uśmiechem podeszła wyciągając rękę do powitania. Co za spotkanie! Witam panią! serdecznie się cieszę, że.Janka schowała swoją rękę, spojrzała na nią druzgocąco, pożegnała się z Cabińskimi iprzeszła na peron.Majkowska niby skamieniała została na środku sali.Cabiński postawiłspiesznie kołnierz palta, wziął żonę pod rękę i zemknął obawiając się jakiego skandalu. Ma zęby ta Orłowska  mruknęła na podjezdzie dyrektorowa. Pi! pi! mocna kobieta, a ładna! niech ją kaczusie zdziobią, wprost zachwycająca. Nie przewracaj tak oczyma, bo ci mogą z zachwytu kołem stanąć. Nie bój się, Pepa, nie obawiaj się, prawnie poślubiona małżonko.127 XIXJanka wracała do domu pełna triumfu i niepokoju zarazem.Ta bliskość urzeczywistnie-nia się jej marzeń prawie ją przerażała, wolałaby, aby to dalej jeszcze było; zresztą, tak nanią niespodzianie spadło to spotkanie, propozycja, że ją to wprawiało w niepokój niewy-tłumaczony.W domu pokazywała wszystko ojcu, co kupiła, ale mówiła mało, zajęta my-ślami o teatrze. Pierwsze role i to wszystko chociażby jutro!  Wyprostowała się triumfalnie. Ach,nareszcie będę wynagrodzona za wszystkie cierpienia! Nareszcie żyć zacznę naprawdę,żyć szeroko!  Wicher energii podrywał jej wyobraznię rozpaloną, świat zniknął z oczu.Chciało się jej krzyczeć i śpiewać z rozradowania.Byłaby całowała w lesie drzewa, gdzie poszła nazajutrz, Rocha, który myjąc podłogępatrzył na nią baranimi oczyma, Janową, jak zwykle cichą i głęboko zadumaną o swojejpani córce.Tylko wobec ojca ukrywała radość, przywdziewała na twarz maskę spokoju izwykłej obojętności na wszystko, on jeden rzucił cień na jasne tło jej zadowolenia, ale po-zbyła się tego myśleniem o teatrze.Napisała gwałtowny list do Głogowskiego, w którym odwoływała swoje projekty w po-przednim podane liście i radziła się, czy jechać do Cabińskich, chociaż w istocie zrobić tojuż postanowiła.Głogowski odpisał, że dobrze robi jadąc do Cabińskich.Obiecał przyjechać przed jejwyjazdem, o którym prosił zawiadomienia, kiedy nastąpi.Opisywał swoich chlebodawcówi wzmiankował, że dłużej niż miesiąc nie wytrzyma u Stabrowskich.List był jakiś wymuszony i smutny, czuć w nim było zniechęcenie i nudę.Ale Janka przyjęła jego tylko faktyczną stronę, nie wczuwając się w nastrój, bo za dużosama w tej chwili czuła.Zrobiła się teraz niezmiernie dobra i wesoła.Grzesikiewiczowi, który jednego dnia przywiózł bukiet, tak gorąco podziękowała, takmu ściskała rękę i tak przyjacielsko patrzyła na niego, że Andrzej był uszczęśliwiony ichciał się zaraz oświadczyć, tylko nie znalazł sposobnej chwili, bo ciągle ktoś przeszka-dzał.Nawet Zwierkoski dostrzegł w niej zmianę, bo była tak dobra, kochająca świat i lu-dzi, że o ile tylko mogła, wylewała na zewnątrz to uczucie.Tylko Zaleska była tym stanem zdumiona i z ciekawością śledziła jej przygotowania.Orłowski tylko nie odczuwał w niej żadnej zmiany, bo sam był pogrążony w dziwnejcichości, jaka się w nim rozlewała i tłumiła wszystkie myśli i chęci, ociężała go ogromnie.Nie poznawał sam siebie! On, który ciągle musiał być czynny, ciągle musiał coś robić,przesiadywał teraz godzinami, zapatrzony tępym wzrokiem w świat, widziany z okienswojej kancelarii, spełniał służbę automatycznie.Miał chwile nieraz uświadomienia, ale tebyły coraz rzadsze i coraz krócej trwały, a wtedy zrywał się z miejsca, biegł na górę lub naperon i w połowie drogi zapominał, gdzie idzie, przystawał, tarł sobie czoło i powracałsiedzieć bezmyślnie u siebie.Napadały go okropne bóle głowy, w których tracił prawie128 przytomność i leżał na sofce wpatrzony w jakiś majak, ustawicznie rysujący się przed nimw mgławym zarysie.Zrywał się z sofy jakby go chcąc uchwycić, przekonać się, że to niezłudzenie i pózniej cichym głosem wymawiał sobie własne przywidzenia, kłócił się z sobąi zapadał w coraz większą ciemność.Próbował czytać, aby sprawdzić siłę swego wzroku,bo myślał chwilami, że oślepnie, ale ten zarys jakiejś istoty wciąż majaczył mu przedoczyma: raz był przed nim i tak blisko, że mógł się go prawie dotknąć  to widział w ja-kiejś dali, jakby w głębi błyszczącej zwierciadła, twarz czerwoną, z dużą siwawą brodą i zoczyma roziskrzonymi; to znowu ten ktoś słaniał mu się z boku i szeptał do ucha, aż sięOrłowski odwracał szybko lub, co częściej robił, słuchał z głębokim przejęciem, tak zupeł-nie, jakby słuchał zwierzeń córki lub którego z kolegów, kiwał głową potakująco lub za-przeczał i często wywiązywała się sprzeczka gwałtowna i długa, którą nieraz słyszeli wdrugim pokoju Staś i Zaleski.Orłowski rozprzęgał się zwolna na dwie osobowości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •