[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po niemal niezauważalnej chwili wahania wyciągnęła dłoń w moją stronę.Miała silne,chłodne palce. Katrina Wasselrode powiedziała. Kiedy patrzę na was.Myślałam, że inkwizytorbędzie wyglądał inaczej. Słowo inkwizytor wypowiedziała tak cicho, jakby jegogłośniejsze wymówienie mogło być iskrą rzuconą na stos. A jak? zapytałem, uśmiechając się. Nie wiem. Wzruszyła ramionami. Nie powinniście przypadkiem mieć czarnegopłaszcza ze złamanym krzyżem? Owszem odrzekłem. Gdybym wszystkich w Kassel chciał powiadomić, że właśnieprzyjechałem. No tak. Znowu nerwowo ruszyła ramionami. Głupia jestem.Ale myślałam, żebędziecie starzy, siwi, będziecie cedzić słowa przez zęby i patrzeć na wszystkich podejrzliwiespode łba.Miała świętą rację.Była głupia.Albo miała pecha spotkać niewłaściwych ludzi lubprzeczytać niewłaściwe książki.Wolnym krokiem przeszliśmy do furty, gdzie mnich z kosturem w ręku znowu zagradzałkomuś drogę na kościelne tereny.Ale kiedy nas zobaczył, poderwał się. Niech panienkę Bóg błogosławi zawrzasnął, już nie sepleniąc, gdyż zdążył pożreć to,co miał w misce. I wielmożnego pana tyż!Rzuciłem mu znowu monetę, bo bawił mnie sposób, w jaki zgrabnie łapie pieniążek tątrójpalczastą dłonią.Jeszcze na ulicy ścigały nas jego wyszukane i wykrzykiwane z emfaząbłogosławieństwa. Zacny człowiek powiedziała.O, tak pomyślałem, patrząc na jej dłoń. Tyle, że w ciemnym zaułku nie miałbynajmniejszych skrupułów, by zamienić twoje życie na jeden z tych pierścionków.* * *Szedł powoli, przygarbiony, i wystukiwał sobie drogę kosturem.Przyczaiłem się wzaułku ukrytym przed księżycowym blaskiem i spokojnie czekałem, aż podejdzie bliżej.Kiedy mnie zobaczył, cofnął się przerażony, ale postąpiłem krok do przodu i złapałem go zaramię. Jestem tylko żebrakiem zaszeptał gorączkowo. Nic nie mam, nic nie mam.Darujcie. Milcz rzekłem. Nie poznajesz mnie?Zbliżyłem się tak, by w świetle księżyca mógł się przyjrzeć mojej twarzy.Niestety przyokazji uderzył mnie zgniły, słodkawy odór bijący z jego wybrudzonych łachów.Dlaczegoludzie tak rzadko się kąpią? Ach, dostojny pan. odetchnął, wyraznie uspokojony. Patrz. Zakręciłem w palcach złotą monetą, tak, że zalśniła w księżycowym blasku.Widziałem, że mnichowi oczy niemal wyszły na wierzch, kiedy na nią patrzył. Typodzielisz się ze mną wiedzą, a ja z tobą majątkiem.Co ty na to? Jaśnie pan pyta szepnął, nie mogąc oderwać wzroku do złota. Katrina Wasselrode. Zacna, zacna panienka, łaskawy panie! Zawsze gotowa, by obdarować biedaka dobrymsłowem i.Zcisnąłem go za ramię, aż jęknął.Schowałem monetę do kieszeni i wyciągnąłem sztylet. Oprócz złota mam też żelazo powiedziałem. Co wolisz?Przełknął głośno ślinę. Złoto, złoto, dobry panie zajęczał. Co chcecie wiedzieć? Katrina Wasselrode powtórzyłem. Co ja mam rzec? Jeśliście gotowi smalić cholewki, za przeproszeniem jaśnie pana, to zapózno, bo panienka już znalazła. Kogo? A taki młody, bogaty panicz z dobrego rodu. Kogo? Znowu ścisnąłem go tak, że jęknął. A dacie złoto, panie? Dacie? Na pewno?Pokiwałem głową i uśmiechnąłem się do niego. Synowiec samego księcia Hauberg zaszeptał i odpowiedział mi bezzębnymuśmiechem. Wielki ród, łaskawy panie, doprawdy wielki ród. Co na to ksiądz? Toż oni z księciem jakby przyjaciele! Starzec niemal się zgorszył, że o tym nie wiem. Ksiądz jezdzi do zamku dwa razy do roku, poluje z księciem panem, a książę pan zapłaciłza naszą dzwonnicę, Panie błogosław mu długim życiem. A Halben? Jakob Halben? Słyszałeś o nim? Był przyjacielem księdza? Halben? zamamrotał, a ja ścisnąłem go mocno za ramię. Nie kłam mi tylko! warknąłem. A gdzie przyjaciele, panie! Kiedyś panienka z Halbenów i nasza panienka się razemprowadzały, ale potem się poróżniły.Ksiądz proboszcz czasem, jak mówił Halben, znaczy sięnazwisko wypowiadał, to aż spluwał za ramię, znaczy, że podlec taki i niewdzięcznik,awanturnik. Dość! Czemu więc zawołał proboszcza do ostatniego namaszczenia? %7łe co? Wgapił się we mnie. Ostatnie namaszczenie powiedziałem dobitnie. Słyszałeś? Taki sakrament.CzemuHalben zawołał proboszcza? Czemu się właśnie jemu spowiadał?Mnich parsknął urywanym śmieszkiem, a ja skrzywiłem się, bo odór bijący z jego gębyniemal mnie zabił. Kto jaśnie panu takich głupot nagadał? parskał, parskał i nie mógł się wyparskać.Halben prędzej by diabła zawołał, a nie naszego księdza!Wypytywałem tego człowieka jeszcze długo o przyjaciół rodziny Wasselrode i ozwyczaje księdza oraz Katriny.Ale jak się miało pózniej okazać, jedynie pierwsza częśćnaszej pogawędki okazała się przynieść łaskawy plon.Tak to już jest w inkwizytorskimfachu, że z beznadziejnym uporem i cierpliwie musimy poszukiwać dojrzałych ziaren pośródplew, a tylko czasami nasza praca zostaje uwieńczona sukcesem. No dobrze powiedziałem w końcu. Masz na zdrowie!Rzuciłem mu monetę, a on znowu bezbłędnie ją złapał i rozpłynął się w uniżonychpodziękowaniach. Pamiętaj tylko: ani słowa.Nikomu. Bogać tam, jaśnie panie! Huknął się pięścią w pierś, aż zadudniło.Miał kłamstwo zapisane w głosie, wymalowane w oczach i na twarzy.Byłem więcej niżpewien, że następnego dnia, z samego rana, wyjawi wszystko księdzu proboszczowi.Wkońcu nadzwyczaj łatwo sprzedał swego dobroczyńcę obcemu człowiekowi, nieprawdaż?Jakie więc będzie miał opory przed sprzedaniem obcego człowieka dobroczyńcy?Nie zauważył nawet, jak wyciągam sztylet, i nie sądzę, aby poczuł uderzenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]