[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tym momencie przydał się jej barrayarski zwy­czaj powoływania do wojska wyłącznie mężczyzn, bowiem wartownik zawahał się na ułamek sekundy, nie chcąc strzelać do kobiety.Dzię­ki temu Cordelia wystrzeliła pierwsza i mężczyzna osunął się ciężko wprost na nią.Jego głowa opadła na jej ramię.Z trudem ustawszy na nogach, dźwignęła go przed sobą jak tarczę.Drugim strzałem powaliła kolejnego wartownika unoszącego porażacz.Trzeci zdołał pospiesznie wypalić, jednak strzał został nie­mal w całości zaabsorbowany przez plecy pierwszego mężczyzny, choć krawędź pola zahaczyła o lewe udo Cordelii.Ból był porażający, lecz spomiędzy jej zaciśniętych zębów nie dobiegł najmniejszy dźwięk.Ogarnięta bojowym szałem, który jej samej zdawał się czymś zupełnie obcym, wycelowała starannie i ogłuszyła go, po czym zaczę­ła gorączkowo rozglądać się w poszukiwaniu jakiejś kryjówki.Nad głową dostrzegła plątaninę rur; ludzie wchodzący do jakie­goś pomieszczenia zazwyczaj najpierw rozglądają się wokół, nie my­śląc o sprawdzeniu sufitu.Cordelia wsunęła paralizator za pas i jed­nym skokiem, którego w normalnych okolicznościach nigdy nie zdołałaby powtórzyć, znalazła się na górze, wciskając się w przestrzeń pomiędzy rurami a opancerzonym sufitem.Ponownie dobyła bro­ni, gotowa na wszystko.Ani na chwilę nie spuszczała wzroku z owal­nych drzwi, prowadzących do głównej maszynowni.- Co to za hałas? Co się tam dzieje?- Wrzućcie tam granat i zamknijcie drzwi.- Nie możemy, w środku są nasi ludzie.- Wentz, zamelduj się!Cisza.- Idź tam, Tafas.- Czemu akurat ja?- Bo tak ci rozkazuję.Tafas ostrożnie przekradł się przez drzwi, niemal na palcach przekraczając próg.Zdumiony, powoli rozejrzał się wokoło.Lęka­jąc się, że na dźwięk strzałów żołnierze po drugiej stronie zamkną i zablokują drzwi, Cordelia odczekała, póki wreszcie nie uniósł wzroku i uśmiechnęła się tylko zwycięsko, po czym lekko pokiwała palcami.- Zamknij drzwi - wymówiła bezdźwięcznie.Mężczyzna wpatrywał się w nią z osobliwym wyrazem twarzy, jednocześnie oszołomiony, pełen nadziei i zły.Reflektor jego porażacza wydawał się wielki jak latarnia.Celował wprost w jej głowę, zupełnie jakby wpatrywała się w oko losu.Znaleźli się w sytuacji pa­towej.Vorkosigan miał rację, pomyślała, porażacz rzeczywiście bu­dzi szacunek.Wreszcie Tafas krzyknął:- Zdaje mi się, że mamy tu wyciek gazu.Lepiej zamknijcie mnie tutaj, póki tego nie sprawdzę.Drzwi posłusznie zatrzasnęły się za nim.Cordelia uśmiechnęła się, mrużąc oczy.- Cześć.Chcesz wydostać się z tego bagna?- Co tu robisz, Betanko?Doskonałe pytanie, pomyślała.- Próbuję ocalić parę osób.Nie martw się.Twoi przyjaciele są tylko ogłuszeni.- Nie wspomnę o tym, którego trafił ogień towarzy­sza.Pewnie już nie żyje, tylko dlatego, że przez moment zlitował się nade mną.- Przejdź na naszą stronę - zachęcała niczym dziecko podczas zabawy.- Kapitan Vorkosigan wybaczy ci.Usunie wszystko z rejestru.Da ci nawet medal - dodała zuchwale.- Jaki medal?- Skąd miałabym wiedzieć? Jakikolwiek zechcesz.Nie musisz nawet nikogo zabijać.Mam zapasowy paralizator.- Jaką możesz dać mi gwarancję?Desperacja sprawiła, że zapomniała o ostrożności.- Słowo kapitana Vorkosigana.Powiedz mu, że dałam je w jego imieniu.- Kim jesteś, aby za niego składać przyrzeczenia?- Lady Vorkosigan, jeśli obydwoje dożyjemy tej chwili.- Czy było to kłamstwo? Prawda? Beznadziejna fantazja?Tafas zagwizdał cicho, przyglądając się jej uważnie.Wreszcie jego twarz rozjaśniła się - zrozumiał.- Naprawdę chcesz, aby stu pięćdziesięciu twoich przyjaciół odetchnęło próżnią tylko po to, by ocalić karierę tego ministerial­nego szpiega? - dodała z naciskiem.- Nie - odparł wreszcie stanowczo.- Daj mi paralizator.Nadeszła chwila prawdy.Cordelia rzuciła mu broń.- Trzech z głowy, zostało jeszcze siedmiu.Co proponujesz?- Mogę tu zwabić jeszcze paru.Pozostali są przy głównym wej­ściu.Jeśli dopisze nam szczęście, zdołamy może ich zaskoczyć.- Proszę bardzo.Tafas otworzył drzwi.- Rzeczywiście był wyciek gazu - zakasłał przekonująco.- Po­móżcie mi wyciągnąć naszych i odetniemy to pomieszczenie.- Przysiągłbym, że przed chwilą słyszałem strzał z paralizatora - stwierdził jeden z jego towarzyszy, wchodząc do środka.- Może próbowali zwrócić naszą uwagę?Twarz buntownika skrzywiła się podejrzliwie, gdy dotarł do nie­go bezsens tych słów.- Nie mieli przecież paralizatorów.- zaczął.Na szczęście w tym momencie do środka wkroczył drugi strażnik.Cordelia i Tafas wy­strzelili równocześnie.- Pięciu z głowy, zostało jeszcze pięciu - podsumowała Corde­lia zeskakując na podłogę.Lewa noga ugięła się pod nią.Nie poru­szała się zbyt sprawnie.- Cały czas rosną nasze szanse.- Jeśli w ogóle ma się nam udać, musimy działać szybko - ostrzegł ją Tafas.- Jeżeli chodzi o mnie, nie mam nic przeciw temu.Prześliznęli się przez drzwi i bezszelestnie przebiegli maszynow­nię.Automaty nadal wykonywały swoje czynności, obojętne na to, kto jest ich panem.Z boku leżały ściągnięte na kupę ciała w czar­nych mundurach.Kiedy dotarli do zakrętu korytarza, Tafas gwałtow­nie uniósł dłoń, znacząco dźgając palcem powietrze.Cordelia przy­taknęła.Mężczyzna cicho skręcił za róg, ona zaś przywarła do ścia­ny, czekając.Kiedy Tafas uniósł broń, Cordelia pomknęła naprzód, szukając odpowiedniego celu.Korytarz w kształcie litery L na krót­szym ramieniu zwężał się gwałtownie, kończąc się głównym wejściem na następny pokład.Stało tam pięciu mężczyzn, skupionych całko­wicie na brzękach i sykach przenikających niewyraźnie przez właz na szczycie metalowych schodów.- Szykują się do ataku - powiedział jeden z nich.- Czas wypu­ścić im powietrze.Słynne ostatnie słowa, pomyślała i wystrzeliła raz, a potem drugi.Tafas także otworzył ogień, błyskawicznie ogłuszając resztę grupy.Na­gle zapadła cisza.Już nigdy, przysięgła sobie w duchu Cordelia, nie na­zwę jednego z wybryków Stubena głupotą i szaleństwem.Zapragnęła odrzucić paralizator i z krzykiem tarzać się po podłodze, aby odreago­wać napięcie.Jednakże jej zadanie nie było jeszcze skończone.- Tafas - zawołała.- Pozostało mi jeszcze coś do zrobienia.Żołnierz zbliżył się do niej.Sam także sprawiał wrażenie wstrzą­śniętego.- Wyciągnęłam cię z tego.W zamian proszę o przysługę.W jaki sposób mogę unieszkodliwić waszą broń dalekiego zasięgu, tak aby­ście przez najbliższe półtorej godziny stracili nad nią kontrolę?- Po co chce pani to zrobić? Czy to rozkaz kapitana?- Nie - odparła szczerze.- Kapitan nie wydał takiego rozkazu, ale kiedy zobaczy, co tu zaszło, z pewnością będzie zadowolony, nie sądzisz?Tafas, nieco ogłupiały, przytaknął.- Jeśli spróbuje pani spięcia na tej tablicy - pokazał ręką - nie­prędko zdołają to naprawić.- Daj mi twój łuk plazmowy.Czy muszę, zastanawiała się, wodząc wzrokiem po całym pomie­szczeniu.Tak.Zacznie do nas strzelać.To pewne - równie pewne jak fakt, że ja pełną parą ruszę do domu.Zaufanie to jedno, zdrada - zupełnie co innego.Nie chcę wystawiać go na tak wielką pokusę.Mam nadzieję, że Tafas mnie nie oszukał i nie wskazał mi tabli­cy kontrolnej toalet czy czegoś takiego.Wystrzeliła i przez sekundę obserwowała z fascynacją barbarzyńcy wzlatujące w powietrze drob­ne iskry.- A teraz - powiedziała, oddając mu łuk plazmowy - potrzebu­ję jeszcze paru minut.Potem możesz otworzyć drzwi i zostać bohaterem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •