[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najpierw jednak musiał dotrzeć do końca tej polnej drogi i starać się uży-wać odpowiednich słów we właściwym momencie.Solidny dom otaczały wysokie świerki.Trudno było określić wiek tej stojącej na od-ludziu trzypiętrowej twierdzy z ciosanego kamienia.Miejsce było z pewnością miłe dlaoka w dni słoneczne, lecz mieszkanie tutaj o tej porze roku wymagało pewnego samo-zaparcia albo też zamiłowania do samotności.Bryczka się zatrzymała.Woznica podprowadził Higginsa do wejścia.Inspektoremwstrząsały dreszcze.Atak grypy.Albo może pewna obawa przed czekającym go spo-tkaniem i koniecznością zadawania pytań emerytowanemu notariuszowi, ojcu FrancesMortimer.Rozdział XVI Już po dziesiątej burczała Mary. Grypa! To jeszcze nie powód, żeby się takdługo wylegiwać.Higgins odczekał, aż Mary wyjdzie z pokoju, i otworzył oczy.Przyniosła skromneśniadanie: herbatę i dwa tosty, cieniutko posmarowane masłem, bez konfitury ani beko-nu.Były to środki represji szczególnie niesprawiedliwe.Mary ze swym żelaznym zdro-wiem i niespotykaną żwawością nigdy nie wierzyła w choroby Higginsa, tymczasemjego naprawdę zmogła tęga grypa.Oczy i czoło rozpalone, ciało wstrząsane dreszcza-mi, potworna migrena.Po spotkaniu z ojcem Frances Mortimer ledwo dowlókł się dodomu.Droga powrotna z trzema przesiadkami była prawdziwą gehenną.Gdyby nie to, że nie mógł zostawić tego trudnego śledztwa, zastosowałby najsku-teczniejszą terapię sen.Nie miał jednak wyboru, musiał sięgnąć po szybciej działa-jące środki.Ponieważ przywołanie Mary nie wchodziło w rachubę, Higgins wstał, włożył na sie-bie domową kurtkę z wełnianą podpinką i przeszedł do łazienki, której największączęść zajmowała kabina z prysznicem, wykładana fajansowymi kafelkami.Higgins niecierpiał wanien, w których, jego zdaniem, można się tylko rozleniwić.W czerwonej la-kierowanej szafce poszukał tubki Influenzinum , które to lekarstwo corocznie przepi-sywał mu aptekarz od Nelsona.Biorąc pod uwagę sytuację, Higgins zdecydował się nazażycie dwudziestu granulek, w pięciu oddzielnych dawkach.Będzie je popijał naparemz tymianku.Ostrożnie zszedł dębowymi schodami na parter.Przemierzył holl wyłożony marmu-rowymi płytami i już miał wejść do swej prywatnej kuchni, kiedy usłyszał za sobą głosMary. Napar podałam w salonie.Proszą pana do telefonu.Higgins niechętnie powlókł się do kuchni gospodyni. Higgins przy telefonie.Ach, Watson! Dziękuję za tak szybką odpowiedz.Wszystko w porządku, dziękuję.a ty?95Watson B.Petticott był jedną z tęższych głów Banku Anglii.Towarzysz szkolnyHigginsa, należał do ścisłego klanu dozgonnych przyjaciół.Całe życie żałował, że wy-brał karierę w bankowości jego pasją były dochodzenia policyjne.Odżywał, gdyHiggins prosił go o poufne informacje o kimś podejrzanym.Higgins słuchał uważnie. Jak najbardziej wyjątkowe, Watsonie.Dostarczyłeś mi potwierdzenia i jednocze-śnie naprowadziłeś mnie na nowy ślad.Byłbyś wyjątkowo cennym nabytkiem w Sco-tland Yardzie.Proszę? Winny w sprawie Mortimerów? To inna historia.Oczywiście,że cię powiadomię.Tak, przyślij mi proszę dokumenty, które przygotowałeś.Do usły-szenia, Watsonie.Ledwie Higgins odłożył słuchawkę, kiedy telefon rozdzwonił się na nowo.Ostrydzwięk był zdecydowanie niemiły dla ucha.Inspektor nie żałował, że kategorycznie wy-kluczył to urządzenie ze swojej części domu.Z niechęcią podniósł słuchawkę. Higgins przy telefonie. Tu Marlow zazgrzytało w słuchawce. Gdzie się pan podziewał, Higgins?Wszędzie pana szukałem! Wreszcie pozwoliłem sobie zadzwonić do domu, pomimopańskich zakazów. No trudno odparł niezadowolony Higgins. Ale skoro zło już się stało. Musiałem przecież. Właśnie miałem do pana dzwonić, nadinspektorze.Czy ma pan coś nowego? A pan? Nic poza paroma drobiazgami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]