[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie dysponowała już czasem na kolejne wzloty fantazji.Nie całkiem wiedziała, czy ktoś, kto wśnił się w Tel'aran'rhiod, mógł jej zrobić krzywdę w ta­kim samym stopniu jak inne rzeczy, ale nie miała zamiaru narażać się na ryzyko.Kobieta powinna zniknąć za kilka chwil.Do tego czasu musiała jakoś zbić ją z pantałyku.Zmiana ubrania była łatwa, wystarczyło, że pojawiła się myśl, a Egwene już nosiła te same brązy i szarości co kobieta.- Nie chcę ci zrobić nic złego - powiedziała z pozor­nym spokojem.Kobieta nie opuściła broni.Zmarszczyła brwi i powiedziała:- Nie masz prawa nosić cadin'sora, dziewczyno.Wtedy Egwene odkryła, że stoi tam, we własnej skórze, słońce paliło ją z góry, a ziemia parzyła jej bose stopy.Przez chwilę wytrzeszczała z niedowierzaniem oczy, prze­skakując z nogi na nogę.Nie myślała, że można zmieniać coś u kogoś innego.Tyle możliwości, tyle zasad, nie mogła się w tym wszystkim połapać.Pośpiesznie pomyślała o mocnych butach i ciemnej sukni z dzielonymi spódnicami, sprawiając jednocześnie, że tradycyjne odzienie kobiet Aielów zniknęło.Żeby tego dokonać, musiała zaczerpnąć Mocy z saidara, ko­bieta wyraźnie skoncentrowała się, by zachować jej nagość.Trzymała strumień w pogotowiu, żeby złapać włócznię, gdyby kobieta postanowiła jednak nią rzucić.Tym razem kobieta wyglądała na zaszokowaną.Włócznia wypadła jej z rąk, a Egwene skorzystała z okazji, by zamknąć oczy i wrócić do Tanchico, z powrotem do szkieletu ogromne­go dzika.Czy cokolwiek to było.Tym razem ledwie obejrzała się powtórnie.Zaczynały ją nużyć stworzenia, które wyglądały jak dziki, a wcale nimi nie były."Jak ona to zrobiła? Nie! Stale zbaczam z drogi przez to ciągłe zastanawianie się nad metodami i przyczynami.Tym razem wytrwam".Wahała się jednak.W momencie gdy zamknęła oczy, od­niosła wrażenie, że za plecami kobiety widzi inną, która ob­serwuje je obydwie.Złotowłosą kobietę z łukiem w ręku."Znowu pozwalasz, by brały nad tobą górę jakieś dzikie fantazje.Nasłuchałaś się zbyt wielu opowieści Thoma Merri­lina".Birgitte umarła dawno temu, nie mogła się pojawić, dopóki Róg Valere nie przywoła jej z grobu.Martwe kobiety, nawet bohaterki z grobów, z pewnością nie mogły się wśnić do Tel'aran'rhiod.Ta pauza trwała jednak tylko chwilę.Rezygnując z jało­wych spekulacji, pobiegła z powrotem na plac.Ile zostało jej czasu? Całe miasto do przeszukania, czas wymykał się z rąk, a ona była równie głupia jak na początku.Gdyby chociaż miała jakiś pomysł, koncepcję określającą, czego należy szukać.Albo gdzie.Bieganie jakoś nie wydawało się ją męczyć tutaj, w Świecie Snów, ale nawet gdyby biegła, najszybciej jak po­trafi, nigdy nie zdąży zwiedzić całego miasta, zanim Elayne i Nynaeve ją obudzą.Nie chciała jeszcze wracać.Nagle pośród stada gołębi, zgromadzonych na placu, poja­wiła się jakaś kobieta.Miała bladozieloną suknię, cienką i tak obcisłą, że zachwyciłaby Berelain, ciemne włosy zaplecione w kilkanaście drobnych warkoczyków, a jej twarz, z wyjątkiem oczu, była skryta za przezroczystym woalem, takim samym, jaki miał spadający mężczyzna.Gołębie poderwały się do lotu, kobieta też szybowała chwilę nad najbliższymi dachami, po czym znienacka zamigotała i przestała istnieć.Egwene uśmiechnęła się.Całe życie marzyła i śniła o lataniu jak ptak, a to w końcu był sen.Podskoczyła w górę i zaczęła się wznosić, w stronę dachów.Zachybotała się, gdy sobie uprzytomniła, jakie to wszystko niedorzeczne - Latanie? Lu­dzie nie latają! - po czym odzyskała równowagę i pewność siebie.Udało jej się.To był sen, a ona latała.Wiatr wiał jej w twarz, a ona miała ochotę śmiać się jak szalona.Przemknęła ponad Kręgiem Panarch, z rzędami kamien­nych ław ustawionych na zboczu, od wysokiego muru aż po szeroką połać ubitej ziemi w samym środku.Wystarczyło tylko sobie wyobrazić tylu zgromadzonych ludzi i pokaz fajerwer­ków zorganizowany przez sam Cech Iluminatorów.W domu fajerwerki były czymś rzadkim.Pamiętała, jak kilka razy go­szczono ich w Polu Emonda, dorośli byli wtedy równie pod­nieceni jak dzieci.Żeglowała ponad dachami jak sokół, ponad pałacami i ka­mienicami, skromnymi domostwami i sklepami, magazynami i stajniami.Sunęła obok kopuł zwieńczonych złotymi iglicami i wiatrowskazami z brązu, obok wież otoczonych balkonami z kamiennych koronek.Na dziedzińcach stały gotowe do drogi, podobne do kropek, fury i powozy.W porcie i na wodach zatoczek, oddzielających półwyspy, na których położone było miasto, tłoczyły się statki zakotwiczone w dokach.Wszystko zdawało się domagać napraw, od wozów po statki, ale nic, co zobaczyła, nie wskazywało na obecność Czarnych Ajah.Tyle dotychczas się dowiedziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •