[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak? - dziwi się prezes.- Panie Gump, a jak pan tego dokonał?- Nie mam zielonego - powiadam.- Ot, zwykły fuks.Parę dni później koncern od coli urządził w swojej siedzibie w Atlancie huczne przyjęcie, na którym planowano zamonstrować nowy napój.Gości zaproszono pięć tysięcy czy koło tego.Są gryzipiórki z gazet, politycy, różne dostojniki, aksjonariusze czy jak im tam, śmietana towarzyska i z pięćset dzieciaków ze szkół podstawowych.Na zewnątrz snopy reflektorów śmigają po niebie, a na ulicy tłumy bez zaproszeń machają do szczęśliwców, którzy je dostali.Goście odpicowani w smokingi i długie kiecki kręcą się po sali, wymieniają się na ukłony i komplementy.Nagle kurtyna się odsuwa ukazując scenę, a na scenie nas - czyli mnie, Alfreda, panią Hopewell i prezesa.- Szanowni państwo - mówi prezes.- Mam niezwykle doniosłą wiadomość, którą chciałbym się z państwem podzielić.W sali zapada cisza.Wszyscy się na nas gapią.- Z prawdziwą dumą ogłaszam, że koncern zamierza wprowadzić na rynek nowy produkt, który powinien spotęgować nasze zyski.Jak państwo wiedzą, cola istnieje na rynku od ponad siedemdziesięciu lat.Cieszy się tak dużym powodzeniem, że dotychczas nie widzieliśmy potrzeby ingerowania w jej oryginalny skład.Teraz jednak mamy lata osiemdziesiąte, lata wielkich przemian.I cóż, zmiany są nieuniknione.General Motors wprowadza je co trzy, cztery lata.Co kilka lat zmieniają się politycy.Nawet zwykli ludzie raz czy dwa razy do roku zmieniają ubrania.Po sali przeszedł cichy pomruk.- Chodzi mi o to - ciągnie dalej prezes - że projektanci mody systematycznie unowocześniają swoje kolekcje.i oczywiście zarabiają na tym krocie!Przez chwilę prezes milczy żeby to co powiedział dotarło do publiki, potem bierze duży oddech i mówi:- Tak więc my również postanowiliśmy odstąpić od naszego starego, wypróbowanego przepisu i zaproponować państwu coś nowego.Produkt, który ochrzciliśmy “Nowa Cola”! Twórcą tego niezwykłego napoju jest genialny młody naukowiec, pan Forrest Gump.W tej chwili nasz personel roznosi wśród państwa butelki i puszki nowej coli, zanim jednak jej państwo skosztują, proponuję, żebyśmy na moment dopuścili do głosu jej twórcę i wynalazcę.Panie i panowie: pan Forrest Gump!Facet podchodzi do mnie, bierze mnie za łokieć i prowadzi do mikrofona.Gacie mi się trzęsą ze strachu i chce mi się siku, ale nie mówię tego.Jedyne co mówię to:- Mam nadzieję, że będzie wam smakować.A potem szybko cofam się.- Doskonale! - woła prezes jak się oklaski kończą.- A teraz zapraszam do kosztowania!Patrzę w dół na salę: jedni otwierają puszki, inni odkasplowują butelki, potem wszyscy zaczynają dudlić.Z początku rozlegają się ochy i achy, ten mruży ze smakiem oczy, tamten kiwa makową.Nagle któryś z zaproszonych bachorów jak nie wrzaśnie: “Fuj! Co za gówno!” i jak nie splunie na podłogę! Inne smarkacze migiem wzięły z niego przykład.Po chwili całe autotorium pluło, krztusiło się i rzucało przekleństwa.Jedni niechcący opluwali drugich, ci drudzy zrywali się niezadowoleni i wkrótce rozpętała się bijatyka.Goście ciskali nową colą to w nas, to w siebie, tu się toczyła bójka na pięści, tam się kopali, tarmosili, gdzie indziej przewracali stoły, słowem - istna pandemonia! Kilka kobiet wybiegło na zewnątrz, bo im w tym chaosie pozrywano kiecki.Bez ustanka migotały flesze, a kamery telewizyjne wszystko kręciły.Ja z panem prezesem, Alfredem i panią Hopewell stoimy jak te głupki na środku sceny.W pierszej chwili staliśmy nieruchomo, ale potem zaczęliśmy się ruszać - w prawo, w lewo, byleby tylko nie oberwać puszką czy butelką.W którymś momencie pan prezes krzyczy:- Wezwać policję!Ale patrzę na tabuny w dole i widzę że policja też ciska puszki!Po jakimś czasie pandemonia wylewa się na ulicę i w całym mieście rozlega się wycie syren.Ja z prezesem, Alfredem i panią Hopewell próbujemy wydostać się na zewnątrz, ale po drodze grzęźniemy w tłoku.Ktoś zdziera z pani Hopewell kieckę i biedaczka znów paraduje w negliżu.Kleimy się wszyscy od różnych świństw, od nowej coli, cudzej śliny, od ciastków i babeczków, którymi częstowano gości.Ktoś krzyczy że z powodu rozruchów burmistrz Atlanty ogłosił “stan wyjątkowy”.Zanim się rozruchy skończyły tłum powybijał wszystkie okna na Peachtree i pograbił większość sklepów.Kilka rozruchowców zaczęło podpalać budynki.Stoję sobie grzecznie pod markizą na zewnątrz koncernowej siedziby, kiedy nagle ktoś z tłumu mnie rozpoznaje i wrzeszczy: “To on!” Nim się kapłem co jest grane rzuca się w moją stronę cała hałastra, setki, tysiące luda, nie wyłączając pana prezesa, Alfreda i pani Hopewell, która zasuwa goła, w samych tylko majtach! Myślę sobie: Forrest, chłopie, nie masz nad czym dumać! W nogi! Więc gnam przed siebie ile dechu w płucach, przez miasto, przez autostradę, po wzgórzach i bocznych drogach, a obok co rusz śmigają butelki, puszki i kamienie.Kurde flaki, myślę sobie, dlaczego wszyscy zawsze muszą mnie ganiać?W końcu umkłem hołocie, bo jak wiecie, giry mam nie od parady.Ale coś warn powiem: stracha najadłem się po uszy!Po jakimś czasie znalazłem się na starej dwupasmówce.Nie miałem zielonego dokąd prowadzi, ale jak zobaczyłem światła reflektorów migiem wystawiłem łapę z uniesionym kciukiem.Reflektory się zatrzymały, a za nimi półciężarówka.Pytam się kierowcy dokąd tak pruje, a on że na północ, do Wirginii Zachodniej.Jak chcę z nim jechać, to proszę bardzo, tylko muszę wsiąść do skrzyni, bo w szoferce już ma pasażera.Zerkam na pasażera i kurde, gały mi wyłażą z orbit! Bo obok kierowcy siedzi wielkie stare świńsko! Bydle chrząka, dyszy i jest tak grube jakby ważyło dwieście kilo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •