[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza tym przyjeżdża z większym hałasem, teraz jest wyjątkowo cicho.Sytuacja nietypowa. To może tym razem i tarzał się nie będzie  szepnął Włodek, nieco jakbyrozczarowany.58 Okno kuchni interesującego młodzieńca nagle zgasło.Zapaliło się jakieś in-ne, niewidoczne, rzucające słaby blask na dalsze krzewy.Zdenerwowanie zespołuwzrosło. Zaparzyłem kawę  szepnął nagle z determinacją kierownik administra-cyjny. Może by tego. Dawaj pan  zadecydował bez namysłu Stefan. I tak nie możemy nicrobić, niech chociaż jaka korzyść z tego będzie. Pójdę z panem i razem przyniesiemy  powiedział doktor Romanowski.Czołgający się wzdłuż ogrodzenia posesji naczelny inżynier był w znacznielepszej sytuacji niż Janusz i Karolek.Po pierwsze, znajdował się bliżej wjazdu dowilli, mógł się czołgać wprost, podczas gdy Janusz z Karolkiem musieli wyko-nać wielki łuk, po drugie zaś krył go cień licznych krzewów, których brakowałona obszernym trawniku.Dążył przed siebie dość szybko i nawet bez wielkiegohałasu i wkrótce znalazł się na linii frontu willi.W jednym z okien na parterzezapaliło się światło, naczelny inżynier wydedukował sobie, że musi to być oknoholu, znajdowało się bowiem najbliżej drzwi wejściowych.Reszta budynku po-zostawała ciemna i cicha, ciemności kryły także garaż, którego wrota jakaś rękaotworzyła od środka.Przez otwartą bramę w ogrodzeniu zaczęła tyłem wjeżdżaćfurgonetka bagażowa, celująca w zjazd do garażu.Zwiatło w holu zgasło.Naczelny inżynier nie mógł zrozumieć, co właściwie widzi.Sens poczynańtrutnia nie obchodził go w najmniejszym stopniu, koniecznie jednak chciał od-gadnąć jego zamiary.Istot ludzkich przed willą nie było widać, ale ktoś musiałznajdować się w środku.Ponadto jakaś druga osoba prowadziła zjeżdżającą ty-łem furgonetkę.%7ładnych wniosków z tego nie dawało się wyciągnąć, naczelnyinżynier zdecydował się zatem podczołgać bliżej i zobaczyć coś więcej.Upatrzyłsobie wielki, rozgałęziony krzak jaśminu, rosnący pomiędzy nim a budynkiem,ocenił głęboką czerń pod krzakiem i ruszył na nowe stanowisko.Wężowym ru-chem przemknął po trawie, wcisnął się pod gałęzie, wyciągnął rękę i trafił nacoś, co z wszelką pewnością nie było ziemią, ani patykiem, ani kamieniem, aniw ogóle żadnym elementem bezdusznej przyrody.To coś lekko drgnęło i naczelnyinżynier zamarł, skamieniały i nagle zlodowaciały, z dłonią wspartą na ludzkimramieniu, przyodzianym w gładką, wełnianą tkaninę.Tkwiący pod krzakiem jaśminu i obserwujący teren przed willą dzielnicowykątem oka dostrzegł jakiś ruch w krzewach przy siatce.Zaniepokojony, podzie-lił uwagę, usiłując patrzeć równocześnie w dwie przeciwne strony.Powarkującasilnikiem furgonetka manewrowała w wąskim zjezdzie do garażu, z drugiej zaśstrony jakiś kształt oderwał się od zarośli i popełznął szybko wprost pod kwiet-ną zieleń, akurat tam, gdzie dzielnicowy usiłował ukryć swoją obecność.Z cichą59 i rozpaczliwą nadzieją, że kształt go może ominie, dzielnicowy trwał w bezruchuaż do chwili, kiedy za ramię chwyciła go ludzka dłoń.Na długą chwilę ludzkie ramię i ludzka dłoń zamarły, ściśle ze sobą zespolone.Dzielnicowemu mignęła w głowie desperacka myśl, budząca okropną rozterkę.Rzucić się na takiego i chwycić go za gardło, zanim zdąży krzyknąć, czy teżprzeciwnie, nic nie zrobić i może ten jakiś wezmie go na przykład za zwierzę,pogrążone we śnie.Naczelny inżynier nie był w stanie sprecyzować żadnej myśli.Odkrycie czy-jejś obecności w ogrodzie, który powinien być bezgranicznie pusty, ogłuszyłogo doszczętnie.Jego jestestwo wypełniły wyłącznie oderwane strzępy strasznychwrażeń i dzikie, nieopanowane pragnienie cofnięcia tego, co się stało.Przemógł bezwład i zdjął rękę z tajemniczego ramienia. Bardzo przepraszam  szepnął pośpiesznie. Nie wiedziałem, że tu za-jęte.Równocześnie spadła mu zaćma z umysłu i uświadomił sobie, co mówi.Zro-biło mu się gorąco, ale natychmiast uznał, że to nawet i lepiej, niech go ten facetwezmie za obłąkanego.Dzielnicowy, mimo szaleńczego zdenerwowania, rozpoznał głos naczelnegoinżyniera, z którym odbył szeptem niejedną rozmowę i którego obecność na tymterenie nie stanowiła dla niego zaskoczenia.Doznał ulgi niebotycznej.Szybkowyciągnął rękę, chcąc pochwycić cofającą się dłoń wspólnika, i w ciemnościachpochwycił jego ucho. Stój pan!  krzyknął szeptem. To ja! Pan sam.? Naczelny inżynierpowstrzymał gwałtowny ruch głową, narażający go na urwanie ucha.Głosu dziel-nicowego nie rozpoznał, ale domyślił się, że to on, i straszliwy ciężar spadł muz serca.Jednym ruchem podpełznął bliżej, poczuł, iż żelazny uchwyt na uchu ze-lżał, wsunął się pod gałęzie i padł plackiem przy boku sprzymierzeńca. Chwała Bogu, że to pan!  westchnął żarliwie. Sam jestem, dwóchpatrzy z tamtej strony.Co się tu dzieje? A cholera wie.Przyjechał i przywlókł ze sobą bagażówkę.Coś mi tu śmier-dzi. To co teraz będzie? Pojęcia nie mam.%7łeby tak chociaż zobaczyć, co przywiezli, bo głowę daję,że jakiś trefny chłam.Naczelny inżynier milczał przez chwilę, porządkując uczucia.Furgonetkawjechała do garażu, w którym ciągle było ciemno, chwilami błyskała w nim tylkolatarka elektryczna.Dzielnicowy poruszył się niespokojnie. Podkradnę się, albo co. Oknem zajrzeć  podsunął naczelny inżynier, również żywo zaintereso-wany rozwojem wydarzeń. To okno tutaj, to chyba od garażu.60 Dzielnicowy kiwnął głową, czego w ciemnościach nie było widać i jął wy-pełzać spod krzaka w kierunku piwnicznego okna, umieszczonego pół metra nadgruntem.Naczelny inżynier po krótkim namyśle poczołgał się za nim.Nogi miałjeszcze w gałęziach, kiedy furgonetka nagle ryknęła silnikiem i zapaliła reflektory.Dzielnicowy rzucił się w tył, naczelny inżynier w ostatniej chwili zdążył ocalićtwarz przed jego butem.Obaj wcisnęli się z powrotem pod krzak jaśminu. Cholera ciężka!  zamamrotał z gniewem dzielnicowy.Furgonetka wyje-chała z garażu. Nie może go pan zatrzymać?  szepnął nerwowo naczelny inżynier.Jak stąd odjedzie kawałek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •