[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzuciła się w ciemne ulice i puste place szukając go na wszystkie strony.Ludzkajej dusza zazdrościła nędznemu psu jego instynktu tajemniczego, który mu daje siłę i moż-ność odszukania śladu stopy umiłowanej.Wlokły się długie nocne godziny, wypełnione pobrzegi tęgim chrapaniem porucznika Leszka Znicy.Tymczasem Włodzimierz Jasiołd szedł przed siebie.Zrazu szedł, potem biegł, nie wiedząc,dokąd zmierza.Ogień go palił w piersiach i w głowie.Zeschnięty język jak wiór obracał się wgębie i jedno wciąż słowo sołdackiej zniewagi wyrzucał z jałowego wnętrza.Nogi brnęły polepkim błocie ulic miejskich, podmiejskich i bagien przylegających do bruków.Wreszcie tenogi zbłąkane zaniosły serce zdziczałe i głowę rozpaloną do zarośli podmokłych, międzydrzewa, koronami o zeschłych liściach smutno w wyżynie szumiące.Nie wiedząc zgoła, gdziejest, Jasiołd zatrzymał się wśród owych drzew i począł mocować ze swą duszą.Co się stało? Skąd się tu wziął? Co go tak nęka nieznośnie? Zmiał się ze siebie gorzkimnatrząsaniem durnia na wspomnienie przyczyny swojej boleści  na wspomnienie odgłosupieszczot, które go wysadziły z barłogu, wyrzuciły z domu i aż między te oto drzewa przy-gnały.Zmiał się i mówił komuś, kto w tym miejscu stał w ciemności naprzeciwko jego oczuw mrok wlepionych, że krzywdę nieopisaną ma w duszy.Tamten następował nań przypo-mnieniami.Wysuwał w przepaści nocy, jakoby regestry organów, głosy żałosne, tkliwe wes-tchnienia, dzwięki, jakoby uśmiechy dziecięcej ufności, materialne, w brzmieniu muzycznymzawarte obrazy miłości przeczystej.Wtrącał je między oplatane myśli, a same myśli, gdybyły bezwładne niby pasma zmulonej trawy, którą wezbrana unosi woda, ujmował we wład-cze swe ręce.Jasiołd otrząsał się i odpychał od siebie, wyrywał ze swego rozumu wtrąconeohydy.Dzwigał się całą swą mocą, żeby znowu być sobą samym  żeby się nie dać złemu.100 Ale własnej jego siły było za mało.Wzdychał ku ojcu dawno zmarłemu, ku matce dalekiej.Coś z zewnątrz rządziło nim, raz na dobre, drugi raz na złe.Po atakach złego wznosił się wsercu żal jak mroczna fala.Nieszczęśliwy młodzieniec uszedł z tego miejsca walki i powlókł się dalej przed siebie wpustą, ohydną noc, w nieogarniony, nieprzemierzony przestwór boleści.Na wieżach krakow-skich biły ponure godziny.Słyszał te dzwięki jako głosy zewnętrzne, głosy dalekie, głosyświata obcego.Obcą i obojętną stała się dlań ziemia, przestrzeń i czas  ruch i spoczynek.Pózno, daleko po północku, znalazł się nad Wisłą, kędyś w okolicach Wawelu, którego ma-sywne, ciemne sylwety poznał jako gruboczarne wyręby mroku na tle jaśniejszych niebiosów.Usłyszał szemranie wody.Poczuł w płucach jej wilgoć, ostry chłód.Siadł na brzegu wodywiślanej i ująwszy w dłonie spustoszoną głowę płakał z nędznej boleści, z głuchego wstydu.Nad ranem, przemoknięty od nocnego dżdżu, powlókł się w stronę cegielni.Tam na przy-murku, rozgrzanym od ogniów pozamykanych, przytulił się, przywarł i popadł w drzemanie.Gdy ludzie nadciągać zaczęli do roboty, stanął i on.Przez cały dzień pilnie harował jak mar-twa maszyna.Ręce jego zaciekle a systematycznie chwytały czerwony sześcian szorstkiejcegły i podawały go w dłonie sąsiada  stos pacierzowy rozciągał się i ściągał, głowa kołysaław przestrzeni jak mechaniczne wahadło.Te ruchy fizyczne były dobrem dla duszy: miażdżyłyjej rozpętane, swawolne życie.Jasiołd przymykał oczy i powtarzał samemu sobie: Nie należy mieć duszy.Po cóż jest dusza? Na co komu? Ciało potrzebne jest, gdyż go po-szukują kule nieprzyjaciela.Gdy je znajdą i przeszyją kule, ciało rzucone będzie w dół i zasy-pane piachem, ażeby nie śmierdziało potomnym.Tylko potomni mają prawo.Oto wszystko.Ręce żywych są do roboty.Stos pacierzowy do dzwigania.Siła w mięśniach, moc w kościachjest do wynajęcia dla tego, kto ma pieniądze.Oto wszystko.Uśmiech nieżywy przywarł dojego warg i nie opuszczał ich ani przy pracy, ani podczas obiadu w garkuchni, ani w chwilirozmowy z kamratami.Gdy noc nadeszła, Jasiołd przesiedział znaczną jej część w knajpie.Zpiewał tam chóralne piosenki, gadał.Potem, ciężko znużony bezsennością poprzedniej doby,powlókł się do siebie.Znalazłszy się w izbie zapalił światło i ujrzał na swym stoliku bilet wi-zytowy z wylitografowanym napisem: Leszek Znica.Obok tego biletu stała wieczorna porcjakawy i leżała kromka białego chleba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •