[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Don jeszcze raz zamachnął się młotem.213Cios spadł w tej samej chwili, w której gwozdzie dotarły do celu.Poczuł, że wbijają musię w głowę, ramiona, plecy, nogi.Jak setki żądeł.Jęknął z bólu, ale zamachnął się po raztrzeci.Czuł, że gwozdzie wypadają z jego ciała; niektóre pozostały, wbite głębiej.Ból byłrozdzierający, ale to go nie powstrzyma.Nie będzie bezczynnie się przyglądał, jak Sylvieumiera.W ostatni cios włożył wszystkie siły.I słup wreszcie pękł.Obie części łączyła za-ledwie jedna drzazga.Czwarte uderzenie. Nie, to boli, boli! krzyknęła szklana twarz.Słup pękł całkowicie.Od strony sufitu rozległ się głośny trzask.Słup podtrzymywałpiętro i dach, które teraz zaczęły ciążyć ku ziemi.Cały dom wił się z bólu.Don spojrzał na Sylvie.Walczyła, szarpała się.Ręce ją trzymały nadal, ale może niecoosłabły? Chyba już jej nie dusiły.nie, gorzej.Jedna para rąk trzymała ją za głowę, wy-kręcała ją.Lissy chciała skręcić jej kark. Don! krzyknęła Sylvie. Jeśli wrócę do domu, ona odejdzie, ona chce odzy-skać ciało.Wez broń! Nie rób tego! ryknął. Nie opuszczaj tego ciała! Nie wchodz w dom! Ja to za-łatwię!Tak powiedział, ale nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby zrobić.* * *Gladys obserwowała ich z zamkniętymi oczami, bardziej odczuwając, niż widząc.Ju-dea i Evelyn mogły sobie wyglądać przez okno, ile tylko chciały w ten sposób niewie-le zobaczą.To ona czuła, co się naprawdę dzieje.Wiedziała, że duch morderczyni opa-nował dom.Na szczęście był jeszcze zdekoncentrowany.Chciał zabić Dona i odzyskaćswoje ciało, a przynajmniej je zabić.Ale kiedy mu się to uda, zwróci uwagę na nie.Naich stare, zniewolone przez dom ciała.Ona, Gladys, nie ma już siły na dalszą walkę, nieteraz, kiedy rządzi nim ktoś tak zły.Więc kiedy podłoga uniosła się i wyrwała przedłużacz z kontaktu, Gladys jęknęław desperacji.Ale nigdy nie poddawała się takim uczuciom.Już teraz wiedziała, w jaki sposóbmoże pomóc. Szybko! krzyknęła. Dajcie ten przedłużacz! Spojrzały na nią tępo. Od telewizora! Przedłużacz! No!Evelyn i Judea nie oglądały telewizji wszystkie programy napawały je smutkiem.Ale Gladys nie opuszczała niczego.Telewizja była jej oknem na świat.To była jej pod-pora, jej sojusznik w walce z domem.W tym starym pokoju znajdowało się tylko jednogniazdko.Musiały kupić przedłużacz, żeby ustawić telewizor naprzeciw łóżka.Judea wyjęła go z gniazdka i podała jej jeden koniec. Oba rzuciła Gladys niecierpliwie.214Po chwili Evelyn zdołała wyszarpnąć drugi koniec przedłużacza.Gladys ujęła koń-cówki w obie ręce i spróbowała je połączyć.Miała wrażenie, że zbliża do siebie dwa ma-gnesy tymi samymi biegunami.Odpychały się.Oczywiście.Przecież rzucała na nie zaklęcie, łączące przedłużacz z przewodem piłymechanicznej Dona.A dom to wyczuwał i usiłował z nią walczyć.Nawet w sprzyjają-cych warunkach było to trudne zaklęcie.Ale musiała się z nim uporać. Pomóżcie mi rozkazała. Złapcie moje ręce.Pchajcie.Starały się ze wszystkich sił, ale dopiero kiedy Don zdołał wybić pierwszy słup, domosłabł albo przynajmniej odwrócił od nich uwagę na tyle, że udało się im tego dokonać.Gladys poczuła, że oba końce stykają się ze sobą.Pokierowała nimi ostrożnie, aż wresz-cie bolce wsunęły się w otwory.* * *Don trzymał mocno piłę, ale nie mógł złapać kabla, żeby włożyć go w gniazdko.Przewód wił się jak wąż, wyślizgiwał się mu z palców, uciekał.A potem niespodziewa-nie z przedłużacza na podłodze strzeliły iskry, oślepiając go na chwilę.Przewód piłynie dotykał przedłużacza, leżały o parę metrów od siebie, ale elektryczne iskry śmi-gnęły w powietrzu i połączyły je.Popłynął oślepiająco biały strumień prądu.Piła ożyłaz jękiem.Don ocknął się ze zdumienia i rzucił się do pracy.Przecinał w gorączkowymskupieniu słup za słupem.Musiał się ograniczyć tylko do tych, które znajdowały się nawierzchu, ale to powinno wystarczyć.Dom wyraznie tracił siły.Atakował go z coraz mniejszą zaciekłością.Don zerknąłprzez ramię; Sylvie nadal była uwięziona, ale dom nie starał się już jej zabić.Tylko niepozwalał jej odejść, zagarniał ją do siebie. Proszę jęknęła szklana twarz. Ja nie chciałam.Nie chciałam zrobić nic złe-go.Nie miał litości.Wiedział, kim była Lissy i co musiało ją teraz spotkać.Zaczął mło-tem wybijać przepiłowane słupy.Przy pierwszym musiał uderzyć trzy razy, ale potemdom osłabł na tyle, że wystarczył jeden cios.Cały sufit zaczął się zapadać.Kręgosłupdomu został złamany.Szklana twarz zafalowała, rozpłynęła się i wsiąkła w szybę.Pozostał tylko jej zarys. Nie zabijaj domu, Sylvie szeptała twarz. On cię kocha.Sufit coraz bardziej zbliżał się ku podłodze; tynk odrywał się płatami.Było ich co-raz więcej, spadały coraz gęściej i szybciej.W miarę jak dom tracił siły, jego zdolnośćsamouzdrawiania znikała, a pojawiły się oznaki starości.Ale Don tego nie widział; in-teresowała go tylko Sylvie, unieruchomiona w uścisku drewnianych i tynkowych rąk.Nie puściły jej, ale i nie trzymały aż tak mocno.Należały do martwej istoty.Zamachnąłsię młotem, ostrożnie, żeby nie uderzyć w Sylvie.Tynkowe ręce rozpadły się w proch.215Z drewnianych posypały się drzazgi.Sylvie była wolna.Schody, pozbawione podpory ściany, chwiały się z jękiem.Don szarpał się z zam-kiem.Pamiętał, że włożył klucz do kieszeni, ale nie miał czasu na poszukiwania. Odsuń się! krzyknął.Sylvie stanęła za jego plecami, a on zamachnął się młotem po raz ostatni.Jednymciosem wyrwał zamek z drzwi, które otworzyły się od uderzenia.Chwycił Sylvie zaprzegub i pociągnął ją na ganek.Pod ich ciężarem deski zaczęły się wyginać i trzesz-czeć.Zeskoczył na ziemię i wyciągnął ramiona; Sylvie rzuciła mu się prosto w objęcia.Chwycił ją mocno i znowu zaczęli tańczyć, ale tym razem nie było to wspomnienie sta-rych walców.Otaczała ich rzeczywistość, wietrzna i deszczowa, a kobieta w jego ramio-nach żyła, płakała i śmiała się ze szczęścia.Pocałował ją.Miała usta mokre od deszczu, ale jej wargi były ciepłe, i objęła go, moc-no, prawdziwymi silnymi ramionami.Rozdział dwudziesty drugiWolnośćPrzerwał im głos dochodzący od strony płotu. Bardzo przepraszam, czy żadne z was nie ma dość rozumu, by się schronić przeddeszczem?Panni Evelyn stała za sztachetami, osłonięta parasolką.Nawet w słabym świetle la-tarni wydawała się silniejsza niż wczoraj.Jakby w jej żyłach krążyła nowa krew. Udało się! zawołał Don. Teraz wszystko już będzie dobrze. Dom jest słabszy, ale jeszcze nie umarł. Wkrótce umrze.A my żyjemy! Ledwie.Spójrz na siebie, krwawisz jak zarzynany wieprzek.Rzeczywiście, krewnadal sączyła się z rany na jego dłoni.Poziom adrenaliny opadł i Don zaczął odczuwaćból.W całym ciele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]