[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest ich wiele rozmai­tych rodzajów.— Tak, oczywiście, muszą je hodować czy raczej upra­wiać — powiedział Chemik.— Na południu widzieliśmy całe zagony tych kielichów.Ale dlaczego ten, który trafił do rakiety, grzebał się w glinie?— Bo kielichy wciągają się po zapadnięciu zmroku pod ziemię.— Ależ i tak miał wszędzie dosyć ziemi, a wybrał aku­rat tę w rakiecie.— Może dlatego, że była rozdrobniona, a on — głodny.Nie mówiliśmy o tym z naszym — astronomem.Możliwe, iż tamten naprawdę uciekał z tej doliny na południu.— Moi drodzy, idźcie teraz spać — zwrócił się do Fizy­ka i Cybernetyka Koordynator — a my zabierzemy się do roboty.Dochodzi dwunasta.— Dwunasta w nocy?— A jakże.Już całkiem straciłeś, widzę, rachubę czasu?— No, w tych warunkach.Usłyszeli za sobą kroki.Z biblioteki wyszedł Doktor.Spojrzeli na niego pytająco.— Śpi — powiedział.— Kiepsko z nim.Kiedyście wy­szli, wyglądało mi już.— nie dokończył.— Nie mówiłeś już z nim?— Mówiłem.To znaczy — wydawało mi się, że to już, rozumiecie — spytałem go, czy moglibyśmy coś dla nich zrobić.Dla wszystkich.— I co powiedział?— Zero — powtórzył wolno Doktor, a im wydało się, że słyszą martwy głos kalkulatora.— Pójdziecie teraz wszyscy i położycie się — rzekł Ko­ordynator po chwili — ale skorzystam jeszcze z tego, że jesteśmy razem, i spytam was — czy startujemy?— Tak — powiedział Inżynier.— Tak — Fizyk i Chemik, niemal równocześnie.— Tak — dodał Cybernetyk.— A ty? Milczysz? Teraz? — spytał Koordynator Dok­tora.— Zastanawiam się.Ja, wiecie, nie byłem nigdy tak bardzo ciekaw.— Wiem, szło ci raczej o to, jak można im pomóc.Ale teraz wiesz już przecież, że.— Nie.Nie wiem — cicho powiedział Doktor.XIVW godzinę potem po opuszczonej klapie ciężarowej zje­chał Obrońca.Inżynier podprowadził go na dwieście me­trów do szklistego muru, zaklęsającego w górze jak nie wykończone sklepienie, i zabrał się do dzieła.Ciemność gi­gantycznymi susami uciekała w głąb pustyni.Jaśniejsze od słońca, grzmiące linie cięć płatały lustrzaną ścianę, ocieka­jące żarem płyty waliły się na ziemię, biały dym migotał nad kąpieliskiem.Inżynier zostawiał kawały budulca, by stygły, i dalej ciął anihilatorem, wyrębywał w sklepieniu okna, z których spływały płomieniście sople.W mętnej, na pół przeświecającej powłoce powstały szeregi czworobocz­nych dziur, ukazały się w nich studnie gwiaździstego nie­ba.Dym słał się zwojami po piasku, w żyłach szklistego ogromu coś postękiwało, trzeszczało, obłomki zachodziły ciemnym żarem, na koniec Obrońca podjechał tyłem do rakiety.Inżynier badał na odległość promieniowanie szcząt­ków.Liczniki brzęczały ostrzegawczo.— Musielibyśmy czekać co najmniej cztery doby — po­wiedział Koordynator — ale puścimy tam Czarnego i oczy­szczacze.— Tak, radioaktywność jest znaczna tylko na po­wierzchni.Porządny strumień piasku pod ciśnieniem da jej radę.A szczątki zgromadzi się na jednym miejscu i zakopie.— Można by je władować do osadnika, w rufie — Ko­ordynator patrzał w zamyśleniu na wiśniowo nabiegły żar zwalisk.— Myślisz? Po co? — zdziwił się Inżynier.— Nie bę­dziemy z tego nic mieli, nieużyteczny balast.— Wolałbym nie zostawiać radioaktywnych śladów.Nie znają energii atomowej i lepiej, żeby jej nie poznali.— Może i racja — mruknął Inżynier.— Eden.— dodał po chwili.— Wiesz, zaczyna mi się rysować jakiś obraz, w oparciu o słowa dubelta, tego astronoma, a raczej.kal­kulatora.Potworny.— Tak — skinął wolno Koordynator.— Jakieś ostatecz­ne, tak konsekwentne, że aż budzące podziw nadużycie teorii informacji.Jak się okazuje, może być ona narzędziem do zadawania tortur znacznie straszliwszych niż wszystkie męczarnie fizyczne, wiesz? Selekcjonowanie, hamowanie, blokowanie informacji — w ten sposób można w samej rzeczy uprawiać jakąś geometrycznie ścisłą, koszmarną “prokrustykę", jak powiedział kalkulator.— Jak sądzisz, czy oni.czy on to — rozumie?— Jak to, czy rozumie? A, myślisz, czy uważa taki stan za normalny? No, w pewnym sensie chyba tak.Przecież nic innego nie zna.Chociaż powoływał się na ich dawniejszą historię — tyranów, zwykłych, potem tych “anonimów", a więc posiada skalę porównawczą.Tak, na pewno — gdyby jej nie miał, nie potrafiłby nam tego powiedzieć.— Jeżeli odwoływanie się do tyranii ma mu umożliwić wspominanie “lepszych czasów", to.dziękuję.— A jednak.To — pewnego rodzaju — spoisty ciąg rozwojowy.Któryś tyran z rzędu wpadł widać na myśl, że własna anonimowość, przy istniejącym systemie władania, będzie korzystna.Społeczeństwo, nie mogąc skoncentrować oporu, skierować wrogich uczuć na konkretną osobę, staje się w jakiejś mierze jak gdyby rozbrojone.— Ach, rozumiesz to w ten sposób? Tyran bez twa­rzy!— Może to fałszywa analogia, ale — po pewnym czasie, kiedy powstały teoretyczne podstawy tej ich “prokrustyki", któryś z jego następców poszedł jeszcze dalej, zlikwido­wał — pozornie — nawet swoje “incognito", zniósł samego siebie, sam system rządów — oczywiście, wyłącznie w sfe­rze pojęć, słów, publicznego porozumiewania się.— Ale dlaczego nie ma tu żadnych ruchów wyzwoleń­czych? Tego nie mogę pojąć! I nawet jeżeli karzą swoich “przestępców" w ten sposób, że wcielają ich do tych jakichś autonomicznych, izolowanych grup, to przecież wobec bra­ku jakiejkolwiek straży, nadzoru, zewnętrznej przemocy — możliwa jest indywidualna ucieczka, a nawet zorganizo­wany opór.— Aby powstać mogła organizacja, pierwej muszą istnieć środki porozumiewania.Koordynator wystawił przez właz wieżyczki tarczkę geigera, którego tykot zdawał się pomału przygasać.— Zauważ, że określone zjawiska nie są u nich w ogóle pozbawione nazwy — ani związku z innymi — ale że i na­zwy, i związki, jakie się podaje za rzeczywiste, są — ma­skami.Spotwornienia, wywołane mutacjami, nazywa się epidemią jakiejś choroby i tak musi być ze wszystkim in­nym.Żeby opanować świat, trzeba go pierwej — nazwać.Pozbawieni wiedzy, broni, organizacji, odcięci od innych żyjących, niewiele mogą począć.— Tak — powiedział Inżynier — ale — ta scena na cmentarzu, ten rów pod miastem wskazują przecież, że, być może, porządek nie jest tu mimo wszystko taki doskonały, jak by sobie mógł tego życzyć niewiadomy władca.A jesz­cze to, że nasz dubelt przeraził się tego lustrzanego muru, pamiętasz? Widać, nie wszystko toczy się tutaj gładko.Geiger nad ich głowami tykał coraz ospałej.Zwaliska pod ścianą otaczającą statek ściemniały, tylko ziemia dy­miła jeszcze, a powietrze drgało słupem tak wysokim, aż chwiały się dziwacznie obrazy gwiazd [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •