[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie chcę przeżyć tej wojny - powiedział głośno do siebie.- Bozawsze, kiedy będę się modlić, będę myśleć o tamtej.I one zawszebędą dla mnie wyglądać jednakowo.Najświętsze słowa naszego życiaObudzili się o świcie tak mocno przytuleni do siebie, iż pierwszymuczuciem, jakiego doznali, było zdziwienie, że całą noc spalitwardym i zdrowym snem, w którym nie przeszkadzała im bliskość.Chłopak poruszył się i podniósł na łokciu; patrzył przez chwilę nadziewczynę gorącymi oczyma, potem rzekł:- Powiedz coś głośno, jeśli to wszystko naprawdę.Dziewczyna roześmiała się.Objęła jego głowę nagimi ramionami iprzytuliła go do siebie; była ciepła jak chleb.Przez chwilę słuchałtwardego bicia jej serca, potem ona rzekła bardzo cicho:-Myślisz, że to sen.-Nic nie wiem - rzekł.- Ty nie wiesz, ile razy przez całą noc byłaśze mną, mówiłaś do mnie, śmiałaś się do mnie; wyznawałaś mi takierzeczy, o których marzyłem, a kiedy przychodziło rano i budziłemsię, widziałem obok siebie puste miejsce.- Dotknął ręką jej twarzyi powiedział: - Kto wie?- Ciągle myślisz, że to sen?- Mówię ci: kto wie?Popatrzyła na niego zmrużonymi oczyma.Wiedział, że chce mu cośpowiedzieć i waha się.W nagłym strachu ścisnął jej rękę.Wtedyodezwała się:- Więc wiesz, co zrób? Wstań i podejdz do lustra.57 - Po co?-Wstań, mówię ci.Chłopak wstał.Podszedł do okna i odsunął firankę; dzień był jasny iczysty, dachy lśniły rosą; godzina była wczesna - zgrzytały dopieropierwsze tramwaje.Chwilę patrzył w pustą ulicę, potem rzekł:- Trochę się boję.Wyskoczyła z łóżka; wzięła go za rękę i pociągnęła do lustra.- Wierzysz teraz? - zapytała.- Sny gryzą duszę, ale nie szyję, mójdrogi.- Nie żałujesz tego?- Czego?- Nocy.- Gdybym żałowała, nie wyglądałbyś tak, jak wyglądasz.Czy myślisz,że można kogoś tak kochać, jeśli się go nie pragnie?- Myślałaś o mnie przedtem?- Często.- Chciałaś tego?- Na pewno tak samo jak ty.Uśmiechnął się gorzko.- Skąd wiesz - rzekł - jak ja ciebie pragnąłem?- O, wiem.Ja też muszę jakoś owinąć szyję, żeby ludzie niezobaczyli.Ogarnęło go straszne, żałosne wzruszenie - prawie żal.- Tyle czasu - wybełkotał - czekałem na to wszystko, marzyłem.Ażstrach pomyśleć, że to wszystko już się stało.Podszedł do okna i znów spojrzał w ulicę.Nie chciał mówić, bał sięsłów.Z domów wychodzili do pracy pierwsi ludzie; znał ichwszystkich, była to mała piaszczysta uliczka - na takiej ulicyludzie do dziś wzajemnie znają swoje sny.Wypełniony dziwnym,ciężkim uczuciem szczęścia, w które nie mógł jeszcze do tej chwiliuwierzyć, milczał.Odwrócił się dopiero na dzwięk jej głosu.Stałaza nim i dotykając twarzą jego pleców, mówiła:- Pachniesz mlekiem jak mały piesek, tak śmiesznie.I oczy maszdziwne.- Wzięła w ręce jego twarz i powiedziała: - Naprawdęjesteś małym pieskiem.%7łeby tak mogło zostać na zawsze.Z żadnymmężczyzną nie byłam tak szczęśliwa.Z nikim nie było mi tak dobrze58 jak z tobą.Przysięgam ci, nie śniło mi się nawet, że będę kiedyśtaka szczęśliwa.- Było ci dobrze? - zapytał czując, że serce z przerażenia podeszłomu aż do gardła.- Och, nie pytaj - powiedziała.- Teraz mnie się zaczyna zdawać, żeto wszystko jest po prostu złym snem.- Złym?- Bo żal tylko dobrych snów, kiedy one się kończą.- Powiem ci, co masz zrobić.- Podejść do lustra?- Właśnie.Roześmiali się oboje.Chłopak powiedział:- Muszę już lecieć do roboty.- Zjedz śniadanie.- Nie mogę - rzekł i pokręcił ze smutkiem głową.- Ty wiesz, jak tojest, kiedy się człowiek spóznia do roboty.- Poczekaj, naszykuję ci coś, to wezmiesz z sobą.Począł się ubierać; nie śmiał przy tym dotknąć własnego ciała.Czułją ciągle przy sobie; aż po czubki włosów wypełniony był owymdziwnym, cięższym od ołowiu, boleśniejszym od męki umierania,słodszym od najpiękniejszych wierszy uczuciem, jakie daje noc zkimś, na kogo czekało się przez tysiąc chwil, kogo pragnęło sięprzez wiele bezsennych nocy, kogo widziało się w każdej na ulicyspotkanej twarzy, kogo oczekiwało się przy każdym pukaniu dowłasnych drzwi; przez kogo nienawidziło się nieba, ziemi i ludzi; iprzez kogo kochało się wszystko.- Kiedy przyjdziesz? - spytała dziewczyna.- Wieczorem.Będziesz czekać?- Po co pytasz?- Ciągle się boję.- Przyjdę pierwsza do domu.- Zaświeć światło, odsuń firankę i czekaj na mnie.- Zaświecę światło, odsunę firankę i będę czekać na ciebie.A terazpowiem ci coś: nie będziemy się żegnać.- Dlaczego?59 - Nie chcę się z tobą rozstawać ani na moment.Zamknął za sobą drzwi i zbiegł jak burza po schodach.Na ulicyzachłysnął się świeżym powietrzem."Aaaa" - mruknął.Podniósł głowędo góry i machnął ręką.Potem ruszył szybko naprzód; do pracy miałspory kawałek drogi, a że było pózno, musiał się śpieszyć.Przedjednym z domów przystanął i krzyknął:- Heniek, chodz no tutaj, chodz no! - A że jak każdy warszawskicwaniaczek mówił jakby bez zębów, więc brzmiało to: "Enek, onotutaj, ono!"Wyszedł Heniek; był niski i krępy, twarz miał dobroduszną i szeroką.Ubrany był tak jak i chłopak - w czarny monterski kombinezon;kolorową koszulę rozpiętą miał na twardej szyi.- Sie masz - powiedział.- Leciem, leciem.Wskoczymy jeszcze poMalinowszczaka i po pana Ceńka.Leciem, leciem.Już się w tymmiesiącu dwa razy spózniłem do roboty.Szli szybko.Słońce stało już wysoko na niebie; drzewa, dachy,liście i trawa szybko obsychały z rosy.Ulicą szły kobiety; miaływłosy w nieładzie, palta narzucone pośpiesznie na szlafroki, wrękach trzymały butelki, garnczki i dzbanki na mleko.Heniekpowiedział:- Wpadnij do nas dziś wieczór.Fanfan przyniesie adapter.Będzieflaszka.- Nie mogę dziś wieczór - powiedział chłopak.- Dziś wieczór jestemzajęty.- Będziesz u Baśki?- Nie twoja głowa.- Ach, Boże - powiedział marzycielsko Heniek.- Jaka to kochanadziewczyna.Ach, Boże, jak ja ją kochałem.Ona zawsze do mniemówiła: "Ty pachniesz mleczkiem jak mały kotek".- Kłamiesz, chamie!- %7łebym ja tak szczęście w życiu miał, widzisz! Ty przecież wiesz,że ja nigdy nie zasuwam satyry.Ona mówiła, że jestem podobny domałego, puszystego pieska.Spokojna twoja czaszka: ona starsza kurwajak my złodzieje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •