[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta część audytorium, która nie runęła na posadzkę, uciekła z wrzaskiem na deszcz.Wyjąłem zatyczki z uszu i usłyszałem nikłe brawa.Skłoniłem się w stronę Svinjara.- Przyjemne divertimento - ale następnym razem wolałbym trochę mniej forza w finale i trochę więcej riposo.- Twa najmniejsza prośba jest dla nas rozkazem.- Szybko się uczysz jak na młodego, prostolinijnego chłopaka.Jak to się stało, że wpadłeś na rozprowadzaniu narkotyków?- To długa historia.- Skróć ją.Do jednego słowa, jeśli możliwe.- Forsa.- Rozumiem.A więc w branży muzycznej sprawy idą kiepsko?- Śmierdzi niczym jeden z twoich drabów.Wszystko dobrze, jeśli uda ci się utrzymać w czołówce razem z wielkimi.My jednak obsunęliśmy się ze szczytu jakiś czas temu.Co przy opłatach za nagrania, prowizjach agentów, różnych haraczach i łapówkach szybko zepchnęło nas na psy.Stingo i Floyd od lat wąchali bakszysz.Zaczęli go rozprowadzać, by mieć na podtrzymanie nałogu.To dobry towar.Koniec opowieści.- Albo początek nowej.Twoja piosenkarka, jak jej na imię? - Spojrzał na Madonetkę z bardzo niezdrowym uśmiechem.Wytężyłem rozum.Niewiele mogłem wymyślić na poczekaniu.- Chodzi ci o moją żonę, Madonetkę.- Żonę? Szkoda.Jestem pewny, że da się to jakoś załatwić, choć niekoniecznie teraz.Wasze przybycie, skromnie mówiąc, nastąpiło w samą porę.Pasuje mi do ogólnego planu działania, nad którym akurat pracowałem.Dla powszechnego dobra mieszkańców.- Jasne - powiedziałem powstrzymując entuzjazm dla wszelkich planów Svinjara, które mógłby wcielić w życie.- Tak, jasne.Koncert przed widownią.Pieczyste i trunki za darmo.Publiczność uzna Svinjara za filantropa najwyższego rzędu.Myślę, że zagracie na cel dobroczynny?- Po to tu jesteśmy.Prócz innych rzeczy, dla których tu jesteśmy, Svinjarze, stary capie.Ale najdłuższa podróż zaczyna się od postawienia pierwszego kroku.ROZDZIAŁ 8- Martwi mnie przebieg operacji - oznajmiłem z przykrością, nabierając łyżkę mdłego kleiku, który okazał się podporą życia w tym miejscu.- Czy ktoś mówi inaczej? - zapytał Stingo spoglądając podejrzliwie na własną miskę z żarciem.- To świństwo nie tylko wygląda jak klej, ono również tak smakuje.- Przyklei ci się do żeber - powiedział Floyd.Rozdziawiłem gębę; czyżby facet miał jednak poczucie humoru? Chyba nie.Patrząc na poważny wyraz jego twarzy, nie potrafiłem uwierzyć, że rozważył wszelkie znaczenia swoich słów.Dałem spokój.- Nie tylko jestem niezadowolony z dotychczasowego przebiegu operacji -podjąłem - ale również z towarzystwa, w jakim się obracamy.Ze Svinjara i jego parszywych drabów.Zmarnowaliśmy prawie cały dzień - z niewielkimpożytkiem.Jeśli artefakt znajduje się u Fundamentaloidów, powinniśmy ich szukać.- Przecież obiecałeś koncert - zaznaczyła niegłupio Madonetka.- Budują estradę i wiadomość się rozeszła.Nie chcesz chyba zawieść naszych fanów, co?- Niech Bóg broni! - mruknąłem kleiście i odsunąłem miskę.Nie mogłem im powiedzieć o trzydziestodniowej truciźnie ani o fakcie, że minęło już ponad siedem dni.Ani że niech to diabli wezmą.- Bierzmy się do roboty.Proponuję szybką próbę dla sprawdzenia sprzętu oraz, mam nadzieję, naszej wciąż dobrej formy.Z wielką przyjemnością odstawiliśmy lunch i zatargaliśmy bagaże na miejsce koncertu.Porastała go kępa drzew, które posłużyły jako wsporniki dla niebywale prymitywnej estrady.Miedzy pniami ustawiono deski, podparte tu i ówdzie, gdzie platforma zanadto się uginała.Nasza publiczność zbierała się niechętnie i ze strachem na otaczającym polu.Były to małe jednostki rodzinne, w których mężczyźni, uzbrojeni w miecze i pałki, nie spuszczali z oka kobiet.Cóż, w końcu to społeczeństwo niewolnicze, więc troska o niewiasty była koniecznością.- Starają się przynajmniej, żeby ładnie wyglądało -zauważyła Madonetka.Nędza i prymityw, pomyślałem, ale nie wypowiedziałem tego na głos.Powłóczący nogami niewolnicy znosili sterty liściastych gałęzi, które ułożyli naokoło estrady.Między liście wetknięto nawet kilka kwiatów.O, dziś na Liokukae zapowiadała się niezła zabawa.Działałem na siebie okropnie deprymująco i nie chciałem zarazić ich tym samym.- Jazda, kochani! - zawołałem, wrzucając torbę na estradę i gramoląc się na górę.- Nasz pierwszy koncert na żywo dla tego wyposzczonego świata.Jeśli nie liczyć szybkiego występu po przylocie.Pokażemy im, do czego jest zdolne stado prawdziwych szczurów!Na nasz widok gromadząca się publiczność wzięła się na odwagę i przysunęła bliżej, a spóźnialscy biegiem poczęli zajmować miejsca.Podczas strojenia instrumentów i po zagraniu jednej czy dwóch fraz huknąłem kilka bajerów z piorunami, które sprawiły, że widownia zagapiła się w niebo.Gdy byliśmy gotowi, z tłumu wytoczył się sam Svinjar z dwójką zbrojnych opryszków u boku.Z ich pomocą wspiął się na estradę i wyrzucił ramiona.Zapadła totalna cisza.Może to był respekt, może strach i nienawiść - albo wszystko razem.Tak czy owak, działało.Rozsyłał dookoła uśmiechy, uniósł wielki brzuch, by wetknąć kciuki za pas.Następnie wyrąbał przemówienie.- Svinjar dba o swoich ludzi.Svinjar to wasz przyjaciel.Svinjar przedstawia wam Stalowe Szczury i ich magiczną muzykę.A teraz wznieśmy wielki okrzyk na ich cześć!Obdarzyli nas wielkim szmerem, który musiał wystarczyć.W czasie przemowy Svinjara dwa jego osiłki dźwignęły na estradę obszerny wyściełany fotel.Szef zagłębił się w nim z towarzyszeniem skrzypienia i zgrzytów.- Grajcie - rozkazał i rozparł się wygodnie, aby się delektować muzyką.- Dobra, kochani.Jazda z tym koksem! - Dmuchnąłem do mikrofonu w butonierce i po audytorium przetoczył się mój wzmocniony oddech.- Czołem, miłośnicy muzyki.W odpowiedzi na powszechne apele - i po zapuszkowaniu nas za narkotyki - przylecieliśmy na waszą słoneczną planetę z muzyką znaną we wszystkich zakamarkach Kosmosu.Z wielką przyjemnością dedykuję pierwszy kawałek samemu koncertmistrzowi, Svinjarowi.-Ten skinął głową na zgodę i mogłem już huknąć z bębnów po otaczających polach.- Utwór, który wszyscy poznacie i mam nadzieję, pokochacie.Coś, co możemy wspólnie przeżywać, czym możemy się dzielić, z czego możemy razem cieszyć się, śmiać i płakać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]