[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, bardzo ich kocham.Może to bałwochwalstwo.Odwróciła się gwałtownie i odeszła.Czułem, że chciała coś wyrazić tą uwagą, ale nie zrozumiałem tego.15.- Twój pokój jest gotowy - powiedziała Sophia.Stała obok mnie, patrząc na ogród Wyglądał teraz ponuro i szaro.Na wpół ogołocone drzewa gięły się na wietrze.- Jaki jest smutny i niegościnny.- wyszeptała, jakby od­gadując moje myśli.Nagle w głębi ogrodu zamajaczyła jakaś postać, a tuż za nią pojawiła się druga.Wychodziły przez przerwę w żywopłocie ze skalnego ogródka.Obie były szare i nierealne w słabym świetle zapadającego zmroku.Pierwsza szła Brenda Leonides.Miała na sobie srebrzyste szynszyle i poruszała się w jakiś taki koci, ukradkowy sposób.Sunęła przez zmierzch z tajemniczą gracją.Kiedy przechodziła koło okna, dostrzegłem jej twarz.Był na niej ten sam krzywy i niepokojący półuśmiech, który widzia­łem już wcześniej.Kilka minut później z ciemności wyłonił się Laurence Brown.Był skurczony i zdenerwowany.Nie wyglą­dali jak dwoje ludzi, którzy udali się na przechadzkę.Było w nich coś ukradkowego i nierealnego.Przywodzili na myśl duchy.Pomyślałem, że rano ta gałązka mogła pęknąć pod stopą Brendy lub Laurence'a.- Gdzie Josephine? - zapytałem z niepokojem.- Pewnie z Eustace’em w pokoju lekcyjnym.- Zmarszczy­ła brwi.- Martwię się o Eustace'a.- Dlaczego?- Jest markotny i dziwny.Zmienił się bardzo od czasu tego paskudnego paraliżu.Nie wiem, co mu chodzi po głowie.Czasami wydaje mi się, że on nas wszystkich nienawidzi.- Wyrośnie z tego.To taki okres.- Tak, chyba tak.Ale martwię się.- Dlaczego, kochanie?- Pewnie dlatego, że tato i mama nigdy się nie martwią.Nie zachowują się jak rodzice.- A może tak właśnie powinno być? Większość dzieci cier­pi z powodu nadopiekuńczości.- To prawda.Wiesz, nigdy, aż do powrotu zza granicy, nie zastanawiałam się nad tym, ale teraz widzę, że są naprawdę dziwną parą.Ojciec żyje w świecie mrocznych ścieżek historii, a matka bawi się grając.To błazeństwo dziś wieczorem -zupełnie niepotrzebne - to była cała mama.Chciała po prostu odegrać scenę z rodzinnym konklawe.Nudzi się i próbuje re­żyserować dramaty.Przez moment miałem fantastyczną wizję, jak Magda truje starego teścia, tylko po to, by zainscenizować sztukę o morder­stwie i zagrać w niej główną rolę.Zabawna myśl! Odrzuciłem ją szybko jako zupełnie niedo­rzeczną, ale pozostawiła po sobie niepokój.- Matki - ciągnęła Sophia - trzeba cały czas pilnować.Nigdy nie wiadomo, co zrobi!- Nie możesz ciągle myśleć o rodzinie.- Bardzo bym chciała, ale to obecnie trochę trudne.Myślę jednak, że będzie to konieczne.Byłam szczęśliwa w Kairze, kiedy nie musiałam o nich pamiętać.- To dlatego nigdy o nich nie mówiłaś? - zapytałem.- Chciałaś o wszystkich zapomnieć?Chyba tak.Zawsze żyliśmy zbyt blisko siebie.Zbyt się kochaliśmy.Nie pojmuję, jak mogą istnieć rodziny, w których ludzie się nawzajem nienawidzą.To musi być okropne.Ale chyba jeszcze gorzej jest żyć w takich ścisłych związkach i konfliktowych uczuciach.To właśnie miałam na myśli, mó­wiąc, że wszyscy żyjemy w małym, przestępczym domu.Nie chodzi mi o przestępczy w znaczeniu nieuczciwy.Po prostu nie byliśmy w stanie dorosnąć, usamodzielnić się, stanąć na włas­nych nogach.Jak powoje.- dodała, a mnie stanęła przed oczyma Edith de Haviland rozgniatająca obcasem chwast.Nagle w drzwiach ukazała się Magda.- Kochani! - zawołała - dlaczego nie zapaliliście światła? Jest prawie ciemno.Włączyła światło, które zalało cały pokój, i razem z Sophią pozaciągała ciężkie różowe zasłony, po czym rzuciła się na sofę i z typową dla siebie egzaltacją krzyknęła:- Co za niewiarygodna scena, prawda? Eustace tak się zde­nerwował! Powiedział mi, że to wszystko było stanowczo nie­przyzwoite.Jacy zabawni są chłopcy! - Westchnęła.- Roger jest uroczy.Uwielbiam go, kiedy mierzwi sobie włosy i wy­wraca różne przedmioty.Edith zachowała się słodko, ofiaro­wując mu swój legat, prawda? To nie był gest, naprawdę chciała to zrobić.Ale to głupie.Philip mógł przez to pomy­śleć, że też powinien uczynić to samo! Oczywiście Edith zro­biłaby wszystko dla rodziny! Jest coś patetycznego w tym, że stara panna tak kocha dzieci siostry.Któregoś dnia zacznę grać te ciotki - stare panny.Wścibskie, wytrwałe i oddane.- Musiało jej być ciężko po śmierci siostry - zauważyłem, nie dając się sprowadzić na tory dyskusji o kolejnej roli Magdy.- Skoro nie lubiła starego Leonidesa.Magda przerwała mi gwałtownie.- Nie lubiła go? Kto ci to powiedział? Nonsens.Kochała się w nim.- Mamo! - zawołała Sophią.- Nie próbuj przeczyć, córeczko.Oczywiście w twoim wie­ku uważa się, że miłość jest stosowna tylko dla młodych, przystoj­nych ludzi, którzy spacerują z sobą w świetle księżyca.- Powiedziała mi - wtrąciłem - że nigdy go nie lubiła.- Możliwe, że tak było na samym początku.Czuła się ura­żona tym, że jej siostra go poślubiła.Zawsze był między nimi pewien antagonizm, ale kochała się w nim! Wiem, co mówię!Oczywiście, skoro była siostrą jego zmarłej żony, nie mógł jej poślubić i pewnie o tym nie myślał, a ona sama też nie.Czuła się szczęśliwa, mogąc być matką dla jego dzieci i kłócąc się z nim.Ale nie spodobało się jej małżeństwo z Brendą.Ani trochę!- Tak samo jak tobie i ojcu - zauważyła Sophia.- Oczywiście, że byliśmy oburzeni! Naturalnie! Ale Edith najbardziej.Kochanie, sposób, w jaki ona patrzy na Brendę.- Dość, mamo! - zawołała Sophia.Magda zamilkła, przybierając minę obrażonego dziecka.- Zdecydowałam, że Josephine musi iść do szkoły - rzuciła bez związku.- Josephine? Do szkoły?- Tak.Do Szwajcarii.Zamierzam jutro zorientować się w sytuacji.Uważam, że powinna wyjechać natychmiast.Nie służy jej ta okropna sprawa.To dla niej niezdrowe.Potrzeba jej rówieśników.Szkoły.Zawsze tak uważałam.- Dziadek nie chciał, żeby poszła do szkoły - powiedziała Sophia powoli.- Zawsze się temu stanowczo przeciwstawiał.- Kochanie, dziadzio lubił mieć nas wszystkich na oku.Starzy ludzie są tacy egoistyczni.Dziecko powinno iść między inne dzieci.Szwajcaria jest taka zdrowa.sporty zimowe i po­wietrze, i lepsza żywność!- Czy nie będzie trudności z załatwieniem takiego wyjazdu przy tych wszystkich przepisach walutowych? - zapytałem.- Nonsens, Charlesie.Jest jakaś wymiana edukacyjna z dziećmi ze Szwajcarii.Mój znajomy przebywa właśnie w Lo­zannie.Napiszę do niego jutro i wszystko załatwię.Wyślemy tam Josephine w przeciągu tygodnia! - wykrzyknęła, uderzając pięścią w poduszkę.Wstała z sofy i skierowała się w stronę drzwi.Ale zanim wyszła, odwróciła się na moment i patrząc na nas, z czarującym uśmiechem powiedziała: - Tylko młodzi się liczą.Zawsze są na pierwszym miejscu.I kochanie.pomyśl o kwiatach.niebieskie goryczki, narcyzy.- W październiku?- zapytała Sophia, ale Magda już wyszła z pokoju.Sophia westchnęła z irytacją.- Doprawdy, matka jest zbyt męcząca! Te jej nagłe pomysły mogą człowieka wykończyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •