[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy żegnali się rano, przywarła do niego całym ciałem.Susanne pracowała w InstytucieMedycyny Sądowej i – odwrotnie niż do tej pory – teraz to ona podwoziła Fabla do komendy.W do​dat​ku stała się bar​dzo punk​tu​al​na, co naj​bar​dziej go mar​twiło.Kiedy wszedł do Wydziału Zabójstw, powitał go nastrój ponurej determinacji.Cały zespółoczekiwał na jego przybycie, włącznie z policjantami, którzy mieli dziś wolne.Było jasne, żewezwała ich tutaj Nicola Brüggemann i że wcześniej urządziła im krótką odprawę, informując o tym,co zaszło wczorajszego dnia.Kilka osób od razu podeszło do Fabla, żeby ze stosowną powagązapytać go, czy dobrze się czuje i oferując swoje wsparcie.Fabel zauważył, że na biurku za plecamiNi​co​li Brügge​mann stoi ku​lo​od​por​na ka​mi​zel​ka z kew​la​ru.– Przedyskutowaliśmy tę sprawę, szefie – oświadczyła Nicola z zaciętą miną, specjalnieużywając nieformalnego tytułu, żeby nie pozostawiać najmniejszych wątpliwości, kto tutaj jestdowódcą.– Wszy​scy czu​je​my, że po​trze​ba ci do​dat​ko​wej ochro​ny.Wer​ner.?Odsunęła się na bok, żeby Fabel w pełni mógł podziwiać przygotowaną dla niego zbroję;Werner jedną ręką ujął kamizelkę i pociągnął ku sobie – jak magik, który błyskawicznie odkrywaklatkę z niedawno zaginionymi gołębiami.Nagle cały pokój eksplodował śmiechem: na biurku,ukryte pod kuloodporną kamizelką, stały dwa jaskrawożółte, nadmuchiwane rękawki w kształcieka​czu​szek – z szyj​ka​mi, łep​ka​mi i ja​sno​czer​wo​ny​mi dzio​ba​mi.Zanosząc się od śmiechu, Fabel zrzucił marynarkę; naciągnął nadmuchiwane rękawki na rękawykoszuli i dopiero wtedy zauważył, że w pokoju nagle zapadła cisza.Odwrócił się ku drzwiomi uj​rzał dy​rek​to​ra kry​mi​nal​ne​go van He​ide​na, który za​trzy​mał się w pro​gu.– Fa​bel.Proszę na słowo.Fabel z zakłopotaniem zsunął rękawki, starając się nie zwracać uwagi na złośliwe uśmieszkipodwład​nych, i podążył za van He​ide​nem do jego biu​ra.Chodziło jedynie o krótkie pouczenie; Fabel wyczuwał, że van Heiden obrał taki właśnie sposób,by wyrazić wsparcie dla młodszego oficera.Dyrektor kryminalny osobiście potwierdził wszystko,o czym Brüggemann powiedziała już w szpitalu: że Fabel z powrotem przejmuje pełną kontrolę nadpo​przed​nio pro​wa​dzo​ny​mi śledz​twa​mi i w związku z tym może po​wziąć wszel​kie kro​ki, które uzna zastosowne, oraz zażądać wszystkich środków, które będą mu potrzebne.Wydawało się jasne, że vanHeiden wciąż nie może pojąć – bardziej niż przedtem – jak to się stało, że ktoś ośmielił się targnąćna życie jed​ne​go z jego lu​dzi.Ta spra​wa obu​dziła w nim in​stynkt po​li​cjan​ta.– Nie ro​zu​miem, co tu się dzie​je – oznaj​mił z au​ten​tycz​nym zakłopo​ta​niem.– A ja rozumiem – odpowiedział Fabel.– Właśnie dlatego zostałem wepchnięty do rzeki.Tylkoże na razie nie potrafię niczego udowodnić.I bardzo wątpię, czy kiedykolwiek będę mógł, choćbyczęściowo.Ale ponieważ istnieje realne niebezpieczeństwo, że ktoś po raz kolejny zorganizujeza​mach na moje życie, będzie le​piej, jeśli o wszyst​kim panu opo​wiem.Ujawnienie tego, co udało mu się ustalić, zabrało Fablowi pełne dziesięć minut.Van Heidensie​dział w mil​cze​niu, chłonąc każde słowo, lecz na​wet na chwilę nie zmie​nił wy​ra​zu twa​rzy.– Napiszę to wszystko w raporcie – powiedział Fabel na zakończenie.– Ale jeśli nie ma pan nicprzeciwko temu, nie prześlę tego mailem, lecz każę komuś osobiście dostarczyć do pańskiego biura.Nie wiem, do ja​kie​go stop​nia zo​stał za​in​fe​ko​wa​ny nasz sys​tem pocz​ty elek​tro​nicz​nej.– Ro​zu​miem, że pan wie​rzy, że to wszyst​ko praw​da? – za​py​tał van He​iden.– Tak, ale jak mówiłem, nie mogę tego udowodnić.Zadzwonię do pana Menkego, żebyprzedyskutować z nim tę sprawę.W tym wypadku będziemy potrzebować pomocy z każdej możliwejstro​ny.Kiedy Fabel do niego zadzwonił, Fabian Menke zaproponował spotkanie, ale z jakiegoś powodunie chciał umawiać się w budynku komendy, ani w biurze BfV.Osobiście wolał spotkać sięw pobliżu południowego nabrzeża rzeki, tuż przy dokach.Fabel wziął więc samochód służbowy,pojechał we wskazane miejsce i zaparkował za bmw trójką Menkego.Bardzo korporacyjny wóz,pomyślał Fabel, zastanawiając się, czy agent służby bezpieczeństwa przypadkiem nie zajmował sięw swoim czasie sprzedażą polis ubezpieczeniowych.Dopiero po wyjściu z samochodu zorientowałsię, że znalazł się na nabrzeżu łudząco podobnym do tamtego, na którym był poprzednio, i że jegoauto stoi bardzo blisko linii rzeki.Nagle wstrząsnął nim dreszcz przerażenia, co stanowiło dla niegozupełną nie​spo​dziankę; Fa​bel zdał so​bie sprawę, że woda zaczęła bu​dzić w nim lęk.– Do​brze się czu​jesz? – spy​tał za​nie​po​ko​jo​ny Men​ke, kie​dy wy​mie​ni​li uści​ski dłoni.– W porządku.Tyle tylko, że moja ostatnia wycieczka nad rzekę okazała się wstrząsającymdoświad​cze​niem.– O Boże, tak – odparł Menke.– Powinienem był o tym pomyśleć.To dość niefortunne miejsce.Bar​dzo prze​pra​szam.Może wo​lisz po​je​chać gdzie in​dziej?– Nie, możemy tu zo​stać.Menke poprowadził go wzdłuż nabrzeża, skąd Fabel mógł podziwiać rozciągniętą w łukpanoramę Hamburga, od mostu Köhlbrandbrücke aż po Speicherstadt i HafenCity.Ta strona Łaby, jejpołudniowy brzeg, stanowiła przemysłowe serce miasta.Ogromne dźwigi za ich plecamirozmieszczały okrętowe kontenery, ustawiając je w wysoko wypiętrzone rzędy jak budowlęz dzie​cięcych klocków.– Za​nim za​cznie​my.– po​wie​dział Men​ke.– Czy masz przy so​bie komórkę?– Oczy​wiście.Ale wyłączyłem ją i zo​sta​wiłem w sa​mo​cho​dzie.– Do​sko​na​le – od​parł Men​ke [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •