[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Od tej strony, z której przybyliśmy.z zachodu.z lasu.- Tak - przytaknął niespodziewanie nowy głos - lecz był jeszcze jeden.który wyjechał z miasta.i ten może wciąż jedzie.* * *Wszyscy się odwrócili.Mercy stała przy rabatce znajdującej się między tylnymi drzwiami kościoła a stołem, przy którym siedzieli.Powoli szła w kierunku głosów, z wyciągniętymi przed siebie rękami.Si z trudem wstał, podskoczył do niej i wziął ją za rękę.Objęła go wpół i stanęli razem, jak najstarsza młoda para na świecie.- Ciotka mówiła ci, żebyś wypiła kawę w środku! - skarcił żonę.- Wypiłam - odparła Mercy.- To gorzka lura i nie cierpię jej.Ponadto chciałam posłuchać narady.- Podniosła drżący palec i wymierzyła go w kierunku Rolanda.- Chciałam posłuchać jego głosu.Jest czysty i rześki, ot co.- Błagam o wybaczenie, Ciotko - powiedział Si, z lekkim przestrachem spoglądając na staruszkę.- Mercy zawsze była krnąbrna, a z wiekiem wcale nie zmądrzała.Ciotka Talitha zerknęła na Rolanda.Niemal niedostrzegalnie skinął głową.- Niech podejdzie tutaj i dołączy do nas - rzekł.Si przyprowadził ją do stołu, nie przestając rugać.Mercy tylko spoglądała pustymi oczodołami zza jego ramienia, zaciskając wargi.Kiedy Si posadził niewidomą, Ciotka Talitha nachyliła się do niej nad stołem.- Masz nam coś do powiedzenia, siostro, czy tylko strzępiłaś sobie język?- Mam dobry słuch, Talitho.Równie dobry jak wtedy, kiedy byłam młoda, a nawet lepszy!Dłoń Rolanda na moment opadła do pasa.Gdy znowu znalazła się nad stołem, trzymał w niej nabój.Rzucił go Susannah, która zręcznie złapała pocisk.- Naprawdę, sai?- Na tyle dobry - powtórzyła, zwracając się ku niemu - by wiedzieć, że właśnie coś rzuciłeś.Chyba do tej kobiety o brązowej skórze.Coś małego.Co to było, rewolwerowcze? Biszkopt?- Blisko - odparł z uśmiechem.- Masz tak dobry słuch, jak twierdzisz.Teraz powiedz nam to, co chciałaś.- Jest jeszcze jeden pociąg - oświadczyła - a może ten sam jeździł inną trasą.Tak czy inaczej, jakiś pociąg jeździł tutaj.jeszcze siedem lub osiem lat temu.Słyszałam, jak wyjeżdżał z miasta i znikał w jałowych ziemiach za nim.- Gówno prawda! - wykrzyknął jeden z albinosów.- Nic nie zapuszcza się w jałowe ziemie! Tam nie ma życia!Zwróciła twarz w jego kierunku.- A czy pociąg żyje, Tillu Tudbury? - spytała.- Czy maszyna dostaje wrzodów i wymiotów?„Hmm” - pomyślał Eddie - „ten niedźwiedź.”Zastanowił się i doszedł do wniosku, że lepiej się nie odzywać.- Słyszelibyśmy go - upierał się drugi bliźniak.- Taki hałas, o jakim zawsze mówił Si.- Ten nie robił takiego hałasu - przyznała - ale słyszałam inny dźwięk, syk, jaki czasem można usłyszeć, kiedy piorun uderzy gdzieś w pobliżu.Przy silnym wietrze wiejącym od strony miasta słyszałam go.- Uparcie wysunęła brodę i dodała: - A raz usłyszałam też huk.Bardzo, bardzo daleko.Tamtej nocy nadleciał wielki wiatr Charlie i o mało nie zdmuchnął wieży kościoła.Tamten dźwięk dochodził z odległości dwustu kół.Może nawet dwustu pięćdziesięciu.- Majaczysz! - krzyknął albinos.- Najadłaś się ziela!- Zaraz zjem ciebie, Billu Tudbury, jeśli się nie zamkniesz.Nie powinieneś tak mówić do kobiety.Zaraz.- Przestań, Mercy! - syknął Si, lecz Eddie ledwie słuchał tej wymiany uprzejmości.Słowa niewidomej kobiety miały sens.Oczywiście nie mogło być huku towarzyszącego przejściu przez barierę dźwięku, nie w wypadku pociągu ruszającego z Ludu.Nie pamiętał dokładnie, jaka to prędkość, ale miał wrażenie, że około sześciuset piędziesięciu mil na godzinę.Ruszający z miejsca pociąg potrzebowałby trochę czasu, żeby rozpędzić się do takiej prędkości, a zanimby ją osiągnął, znalazłby się za daleko, żeby ktoś go usłyszał.chyba że przy bardzo sprzyjających warunkach, jakie zdaniem Mercy panowały tamtej nocy, kiedy nadleciał wielki wiatr Charlie - czymkolwiek był.To rodziło nadzieję.Blaine Mono to nie landrower, ale może.może.- I nie słyszałaś dźwięku tego drugiego pociągu już od siedmiu czy ośmiu lat, sai? - zapytał Roland.- Jesteś pewna, że nie dłużej?- Całkiem pewna - odparła - gdyż ostatni raz słyszałam go w tym roku, kiedy stary Bill Muffin dostał zakażenia krwi.Biedny Bili!- To już prawie dziesięć lat temu - powiedziała dziwnie łagodnym tonem Ciotka Talitha.- Dlaczego nigdy o tym nie mówiłaś? - zapytał Si.Spojrzał na rewolwerowca.- Nie możesz wierzyć we wszystko, co ona mówi, panie.Moja Mercy zawsze chce budzić zainteresowanie.- Och, ty stary trzęsibrzuchu! - zawołała i klepnęła go w ramię.- Nie mówiłam o tym, żeby nie przyćmiewać tej twojej opowieści, z której jesteś taki dumny, lecz teraz, kiedy to jest ważne, musiałam powiedzieć!- Wierze ci, sai - rzekł Roland - ale czy jesteś pewna, że od tamtej pory nie słyszałaś już tego dźwięku?- Nie, ani razu.Sądzę, że pociąg w końcu dojechał do celu.- Nie jestem tego pewien - stwierdził Roland.- Wcale nie jestem pewien.Wbił wzrok w blat stołu i sposępniał, błądząc gdzieś myślami.Puf-puf - pomyślał Jake i zadrżał.* * *Pół godziny później znów znaleźli się na placu.Susannah siedziała na swoim fotelu, Jake poprawiał szelki plecaka, a Ej przycupnął u jego stóp i bacznie go obserwował.Najwidoczniej tylko starszyzna wzięła udział w przyjęciu, które odbyło się w tym rajskim ogródku za Kościołem Wieczystej Krwi, bo po powrocie na plac wędrowcy zobaczyli jeszcze tuzin czekających tam ludzi.Mieszkańcy patrzyli na Susannah i trochę dłużej na Jake’a (pewnie jego młody wiek był dla nich bardziej interesujący niż jej ciemna skóra), lecz najwyraźniej przyszli zobaczyć Rolanda, na którego spoglądali z podziwem i uwielbieniem.„On jest żywym wspomnieniem przeszłości, którą znają wyłącznie z opowiadań” - pomyślała Susannah.Patrzą na niego tak, jak głęboko wierzący spoglądaliby na jednego ze swych świętych - Piotra, Pawła lub Mateusza - gdyby postanowił wpaść na sobotnią kolację i opowiedzieć im o tym, jak wędrował z cieślą Jezusem wokół Morza Galilejskiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]