[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem przeskakują do wersu dziewiątego: Zrzucony został ów smok wielki.a dalej przechodzą do wiersza dwunastego.Bardzo dziwne.Springer przeczytał ustępy znajdujące się pomiędzy wybranymi wersami.- Sens pozostaje ten sam.- Oczywiście - zgodził się Davies.- Znaczenie pozostało nienaruszone, poza.- Czym?- Akcent jest położony na co innego.Widzi pan, pominęli wiersz dziesiąty.- usłyszałem głos donośny w niebie mówiący: Teraz stało się zbawienie i potęga i królowanie Boga naszego, i władza Chrystusa Jego.Przez ominięcie wersu, zrobili z Michała Archanioła kogoś o pierwszorzędnym znaczeniu, podczas gdy w istocie jest on tylko jednym z wielu sług Boga i Jego Syna.- Być może to szczegół - ciągnął dalej pastor - ale z wiersza dwunastego wyrzucili pierwszą linijkę: Przeto weselcie się niebiosa i mieszkańcy ich.Zamiast tego przechodzą bezpośrednio do: Biada ziemi i morzu.- Uśmiechnął się niespodziewanie i skubnął wąsa.- Chyba nie nadążam za panem - powiedział Springer.- To wskazuje na ziemskie zadania tych ludzi.Błękitne Bractwo - mniej zajmuje się niebem, czy życiem wiecznym, niż tym, co dzieje się tu i teraz.- Rozumiem.- Mówią nawracanym przez siebie ludziom, że życie na Ziemi może zostać odmienione i że zmianami będzie kierował Michał Archanioł.Wie pan, to takie amerykańskie.- Amerykańskie?- Pragmatyczne.- Bezpośrednie działanie, tu i teraz - zrozumiał nagle.- Dokładnie tak - pastor zaśmiał się smutno.- Mogę panu powiedzieć jedną rzecz: oni obiecują więcej niż my.- Zamknął Biblię i spojrzał na swoje żaglowce ponad obrębem szklanki.Kiedy znów się odezwał, ton jego głosu wskazywał, że dręczą go złe przeczucia.Powiedział: - Chciałbym wiedzieć, czego oni tutaj chcą.Po drodze do domu Alan wstąpił na posterunek.Nie był on większy od zwykłego sklepiku.Składał się z małego pokoju z ławą dla interesantów i biurka za przegrodą dla policjanta.W końcu krótkiego korytarzyka znajdowała się pojedyncza cela.Była, jak zwykle zresztą, pusta, chociaż Springer zawsze widział w niej ducha swego ojca, odsypiającego na drewnianej pryczy jakąś libację.- Witaj! - pozdrowił wchodzącego doktora Charlie Daniels, żylasty mężczyzna przed trzydziestką.Był miejscowym chłopakiem, który do swego zawodu przyuczył się odbywając służbę wojskową w żandarmerii.Miał na sobie koszulę i spodnie khaki, do pasa przypiął pistolet małego kalibru, a do koszulki odznakę okazałych rozmiarów.- Jak leci, Charlie?- Dobrze.Co tam słychać?- Szukam Danny'ego Mosera.Daniels zmrużył oczy i spytał:- Co zrobił tym razem?- Nic.Po prostu chcę go znaleźć.Jego matka mówi, że nie Pojawił się w domu od paru dni.- To beznadziejny przypadek, Al.- Jeszcze nie - odparł Springer.- Słuchaj, mogę się z tobą założyć, że znów pojechał stopem do Saratogi, żeby kupić narkotyki.- Obiecał mi, że więcej tego nie zrobi.- Doktor nie zrażony tym, że policjant uniósł z powątpiewaniem brwi, ciągnął dalej: -W każdym razie, zastanawiam się, czy coś się dzieciakowi nie stało.- Al, wiesz co? Jeżeli ten mały degenerat po prostu zniknął, to nie byłaby to najgorsza rzecz, jaka kiedykolwiek zdarzyła się w tym mieście.Ale będę nadstawiał uszu.Jeśli nie pokaże się w ciągu mniej więcej tygodnia, ogłosimy zaginięcie.Dobra?- Dzięki, Charlie.- Wkrótce się znajdzie - powiedział Daniels.- To pewne jak śmierć.11Z dzwonnicy prezbiteriańskiego kościoła rozbrzmiewał monotonny nawołujący dźwięk.Przenikliwy odgłos rozchodził się daleko w gorącym, nieruchomym powietrzu.Ludzie zdążający w jego kierunku przyspieszyli kroku.Szli w stronę białego kościoła stojącego przy zakręcie drogi, otoczonego ze wszystkich stron starymi samochodami i półciężarówkami, którymi przyjechali mieszkańcy dalej położonych domów.Springer uśmiechnął się do swojego odbicia w oknie sklepu Lewisa.Mając po bokach Margaret i Samanthę w ładnych, bawełnianych sukienkach, sam był ubrany w szary, letni garnitur, który zwykle rezerwował na podróże w interesach do Albany.Wyglądał jak człowiek ze zdjęcia w jednym ze starych numerów "Saturday Evening Post".Przedstawiało ono oddanego męża, kochającego ojca, poważanego obywatela i uczciwie praktykującego chrześcijanina.Pomachali do Charliego Danielsa, który kierował ruchem, i weszli do kościoła, gdzie rozbrzmiewało organowe preludium Bacha.Bob Kent i Pete Lewis usługiwali jako odźwierni.Kent pocałował Margaret w policzek i poklepał Samanthę po głowie.Podał Springerowi program nabożeństwa, mówiąc:- Czy cuda będą trwały wiecznie?- Dzieńdoberek, diakonie - szepnął Alan.- Jak się macie?- Pobożnie - wymamrotał Kent.- Tylko zachowuj się jak trzeba!- Dzień dobry - wyszeptał poważnie Pete Lewis.Lewis pełnił funkcję diakona z powołania; Kent - ponieważ jako burmistrz musiał ją piastować.Syn Lewisa, Dick, przybiegł z następną partią programów, bo właśnie zabrakło.Pozdrowił Springera i powiedział "cześć" Samancie, która schowała dłoń w rękę ojca i odmrukneła prosto w podłogę:- Cześć.Usiedli na końcu ostatniej ławki z prawej strony - zawsze zajmowali to miejsce.Springer oddał się błogiemu relaksowi.Ściany i sklepienie były pomalowane na biało, stanowiąc dobrze kontrastujące, czyste tło dla jaskrawych witraży, bukietów wiosennych kwiatów, złoconego ołtarza i znajdującej się za nim draperii z czerwonego aksamitu.Na każdym z okien widniało nazwisko rodziny, która je ufundowała, gdy przed ośmiu laty budowano świątynię, a więc: Moser, Kent, Grand, Lewis, Whalen, Rigby, Spencer i na nowym witrażu: Springer.Stare okno Moserów, którym marnie się teraz wiodło (ostatnim mężczyzną w rodzinie był młody Danny), wyleciało w czasie zamieci i doktor zapłacił za nowe.Wmawiał sobie, że zrobił to dla Margaret, która uwielbiała kościół, ale tak jak i dom na głównej ulicy, był to symbol przynależności do miasteczka, w którym dorastał, choć czuł się tu jak ktoś obcy.Kiedy Pete Lewis i Bob Kent zamykali masywne dwuskrzydłowe drzwi, wpadła jeszcze rodzina rolników - ojciec w starym, za luźnym garniturze, jego żona i trzy małe córeczki w znoszonych, choć czystych sukienkach.Kent odprowadził ich wśród śmiechów i szeptów do wolnej ławki, a Lewis upewnił się, że nikt więcej już nie nadchodzi, i zamknął wrota.Wielebny Davies wszedł do kościoła małymi drzwiami znajdującymi się w pobliżu pulpitu.Uśmiechnął się nieśmiało, jakby przestraszony faktem, że ludzie na niego czekają, pokręcił białego wąsa i podszedł do ołtarza.Sophie Wilkins zaczęła grać pieśń na rozpoczęcie, którą zaśpiewał chór - osiem sopranów piszczących radośnie i głęboki bas Alfiego Pottera.Następnie Davies wezwał swoim wysokim tenorem do rozpoczęcia modlitwy i zgromadzeni odśpiewali pierwszy hymn - "Niech nastanie światłość".Margaret śpiewała pięknie.Springer wtórował jej o oktawę niżej.Czuł, jak Samantha kurczy się koło niego.Jej usta układały się w słowa, ale nie wydobywała z siebie żadnego dźwięku.Kiedy usiedli, otworzyła Biblię, którą przyniosła, i wpatrzyła się w tekst widniejący na ścianie ponad organami.Po przyznaniu się do win i deklaracji przebaczenia, ułożonymi w formie dialogu, Davies przeczytał wstęp z drugiego rozdziału listu powszechnego św.Jakuba Apostoła, wersy: czternasty, piętnasty i szesnasty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •