[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I jestem za, ponieważ lubię ludzi mądrych, utalentowanych, nienawidzę głupców, nienawidzę tępaków, nienawidzę złotych koszul, faszystów i jest jasne, że do niczego nie dojdę, zbyt mało o nich wiem, a z tego co wiem, co widziałem sam, rzuca się w oczy raczej to, co złe - okrucieństwo, pogarda, odczłowieczenie, wreszcie fizyczna szpetota.A w rezultacie - z nimi jest Diana, którą kochani, i Irma, którą kocham, i Golem, którego szanuję, i Bol-Kunac, i pryszczaty nihilista.a kto jest przeciw? Burmistrz jest przeciw, to stare ścierwo, faszysta i demagog, i ta sprzedajna gnida policmajster, i Roscheper Nant, i ta idiotka Lola, ta banda w złotych koszulach, i Fawor.Co prawda, z drugiej strony - jest z nimi ten wysoki zawodowiec, a także niejaki generał Pferd - nie znoszę generałów, przeciwko zaś Teddy i z pewnością jeszcze wielu takich jak Teddy.Tak, większością głosów niczego się tu nie rozwiąże.To coś w rodzaju demokratycznych wyborów - większość zawsze popiera łobuzów.Około drugiej przyszła Diana, Diana Zwyczajna i Wesoła w ciasno przepasanym białym fartuchu, uczesana i podmalowana.- Jak idzie praca? - zapytała.- Płonę - odpowiedział.- Spalam się, świecąc innym.- Fakt, dużo dymu.Choćbyś okno otworzył.Chcesz jeść?- Tak, do diabła! - odparł Wiktor.Przypomniał sobie, że nie jadł śniadania.- Do diabła, w takim razie idziemy!Zeszli do jadalni.Przy długich stołach, w solennym milczeniu chłeptali dietetyczną zupę “Bracia w sapiencji", poczerniali z fizycznego zmęczenia.Gruby trener w opiętym granatowym swetrze chodził za ich plecami, klepał po ramionach, targał im czupryny i uważnie zaglądał do talerzy.- Poznam cię teraz z pewnym człowiekiem - oznajmiła Diana.- Zjemy razem obiad.- Co to za jeden? - z niezadowoleniem zapytał Wiktor.Miał ochotę milczeć przy jedzeniu.- Mój mąż - odrzekła Diana.- Mój były mąż.- Aha - powiedział Wiktor.- Aha.No cóż.Bardzo mi milo.Co też przyszło jej do głowy, pomyślał smętnie.I komu to potrzebne.Popatrzył żałośnie na Dianę, ale już zmierzali szybko do służbowego stolika w kącie sali.Mąż wstał na ich powitanie, żółtoskóry, garbatonosy, w ciemnym garniturze i w czarnych rękawiczkach.Nie podał Wiktorowi ręki, tylko skłonił się i powiedział niegłośno:- Dzień dobry, cieszę się, że pana widzę.- Baniew - przedstawił się Wiktor z fałszywą serdecznością, która go zawsze ogarniała na widok mężów.- My się właściwie już znamy - stwierdził mąż.- Jestem Zurtzmansor.- Ach tak! - zawołał Wiktor.- Ależ oczywiście! Muszę się panu przyznać, że moja pamięć.- zamilkł.- Chwileczkę - zapytał.- Jaki Zurtzmansor?- Paweł Zurtzmansor.Pan zapewne mnie czytał, a niedawno nadzwyczaj energicznie walczył pan w mojej obronie w restauracji.Poza tym spotkaliśmy się w jeszcze jednym miejscu w nader niemiłych okolicznościach.Może usiądziemy?Wiktor usiadł.No dobrze, pomyślał.Niech tak będzie.To znaczy oni tak wyglądali bez przepasek.Kto by pomyślał? Pardon, ale gdzie jego “okulary"? Zurtzmansor - nie wiedzieć czemu mąż Diany, czyli garbonosy tancerz, grający tancerza, który gra tancerza, który tak naprawdę jest mokrzakiem, albo nawet czterema mokrzakami naraz, albo nawet pięcioma, licząc razem z restauracyjnym - Zurtzmansor nie miał “okularów", jakby rozpłynęły się po całej twarzy barwiąc ją na latynoamerykański kolor.Diana z dziwnym, nieomal macierzyńskim uśmiechem patrzyła to na niego, to na swojego męża.I to było nieprzyjemne.Wiktor poczuł coś w rodzaju zazdrości, której do tej pory nigdy nie doznawał, kiedy miał do czynienia z mężami.Kelnerka przyniosła zupę.- Dziękuję - automatycznie powiedział Wiktor.Wziął łyżkę i zaczął jeść nie czując smaku.Zurtzmansor również jadł, spoglądając spode łba na Wiktora - bez uśmiechu, ale z jakimś rozbawionym wyrazem twarzy.Rękawiczek nie zdjął, ale sposób w jaki posługiwał się łyżką, w jaki łamał chleb, używał serwetki, świadczył o starannym wychowaniu.- To znaczy, że jednak jest pan tym sławnym Zurtzmansorem - stwierdził Wiktor - filozofem.- Obawiam się, że nie - odparł Zurtzmansor wycierając wargi serwetką.- Obawiam się, że z tym słynnym filozofem mam teraz związek nadzwyczaj odległy.Wiktor nie znalazł odpowiedzi i postanowił odłożyć rozmowę.Ostatecznie, to nie ja jestem inicjatorem spotkania, nie ma co się pchać, skoro on chciał się ze mną zobaczyć, to niech sam zaczyna.Przyniesiono drugie danie.Nadzwyczaj uważnie Wiktor zaczai kroić mięso.Przy długich stołach zgodnie i prostodusznie mlaskano, szczękając nożami i widelcami.A przecież siedzę tu jak głupi, pomyślał Wiktor.Brat w sapiencji.Ona prawdopodobnie kocha go do tej pory.Zachorował, musieli się rozstać, ale ona nie chciała się rozstać, bo inaczej po co by jechała do tej dziury - żeby wynosić nocniki Roschepera? I często się widują, on zakrada się do sanatorium, zdejmuje opaskę i tańczy z nią.Przypomniał sobie, jak oni oboje tańczyli - dwa gołąbeczki.Wszystko jedno.Ona go kocha.A co mnie to obchodzi? Ale przecież jednak obchodzi.Co tu ukrywać - obchodzi.Tylko - co mianowicie? Oni zabrali mi córkę, ale jestem o nią zazdrosny nie jak ojciec.Odebrali mi kobietę, ale jestem zazdrosny o Dianę nie jak mężczyzna.O do diabła, skąd takie słowa! Zabrali kobietę, zabrali córkę.Córkę, która zobaczyła mnie po raz pierwszy w dwunastym roku życia.czy może w trzynastym.Kobietę, którą znam kilka dni.Ale proszę - jestem zazdrosny i to nie jak ojciec i nie jak mężczyzna.Tak, byłoby znacznie prościej, gdyby on teraz powiedział: “Szanowny panie, wiem wszystko, splamił pan mój honor, co z udzieleniem mi satysfakcji?"- Jak idzie praca nad artykułem? - zapytał Zurtzmansor.- Nijak - odpowiedział Wiktor.- Ciekawe byłoby go przeczytać - oznajmił Zurtzmansor.- A czy pan wie co to ma być za artykuł?- Tak, wyobrażam sobie.Ale pan przecież takiego artykułu nie napisze.- A jeżeli będę musiał? Mnie generał Pferd nie obroni.- Widzi pan - powiedział Zurtzmansor - taki artykuł na jakim zależy burmistrzowi wszystko jedno panu nie wyjdzie.Nawet jeżeli będzie się pan bardzo starać.Istnieją ludzie, którzy automatycznie, niezależnie od własnych chęci, transformują na swój sposób każde zadanie jakie, przed nimi staje.Pan należy do takich ludzi.- To źle, czy dobrze? - spytał Wiktor.- Z naszego punktu widzenia - dobrze.O osobowości człowieka wiadomo bardzo mało, jeżeli nie liczyć tej części, na którą składają się odruchy.Co prawda, osobowość masy nie zawiera prawie nic poza odruchami.Dlatego tak bardzo cenne są tak zwane osobowości twórcze, indywidualnie przetwarzające informację o rzeczywistości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •