[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trudno nie rozpoznać męża, nawet gdy wszystkich innych uda mu się wyprowadzić w pole.- Billy Kellett? Ależ on był już wcześniej notowany!- Czyż nie mówiłem, że to inteligentny człowiek? Przygotował sobie alibi dużo wcześniej.Jesienią nie był w Buenos Aires, wcielił się w postać Billy'ego Kelletta, “odsiadującego trzy miesiące”, aby policja nie miała żadnych podejrzeń, gdy nadejdzie właściwy czas.Pamiętajcie, że grał o dużą stawkę: wielki majątek i wolność.Warto było doprowadzić całą rzecz do końca.Tyle że.- Tak?- Eh bien, potem musiał nosić sztuczną brodę i perukę, musiał się ucharakteryzować, a nie jest łatwo spać ze sztuczną brodą, mistyfikacja może zostać łatwo odkryta.Nie mógł dłużej dzielić pokoju z madame.Na moją prośbę dowiedział się pan, że przez ostatnie sześć miesięcy czy ile tam czasu minęło od jego rzekomego powrotu z Buenos Aires on i pani Davenheim zajmowali oddzielne pokoje.Wtedy byłem pewien! Ogrodnik, któremu się wydawało, że widział pana idącego od strony domu, miał całkowitą rację.Pan Davenheim udał się do przystani wioślarskiej, przywdział ubranie “włóczęgi”, które, czego możecie być pewni, było dobrze ukryte przed wzrokiem służącego, niepotrzebne wrzucił do jeziora i przystąpił do wykonywania planu, zastawiając pierścień, a potem napadając na policjanta i trafiając bez przeszkód do schronienia na Bow Street, gdzie nikomu nawet nie śniłoby się go szukać!- Niemożliwe - wymamrotał Japp.- Niech pan zapyta madame - uśmiechając się, odparł mój przyjaciel.Następnego dnia obok talerza Poirota leżał list polecony.Gdy go otworzył, z koperty wypadł pięciofuntowy banknot.Mój przyjaciel zmarszczył brwi.- Ah, sacre! Ależ co ja z nim zrobię? Mam takie wyrzuty i sumienia! Ce pauvre Japp! Ach, mam pomysł! Zjemy razem obiad, we trzech! Uspokoi to moje sumienie.To było doprawdy zbyt proste.Wstyd mi.Ja, który nie okradłbym dziecka, mille tonnerres! Mon ami, co się stało, że śmiejesz się tak serdecznie?Sprawa włoskiego arystokratyPoirot i ja mieliśmy wielu przyjaciół i znajomych wśród osób niezwiązanych z naszą działalnością śledczą.Zaliczał się do nich doktor Hawker, nasz bliski sąsiad, z zawodu lekarz.Miłym zwyczajem doktora było to, iż wpadał czasem wieczorem, żeby pogawędzić z Poirotem, którego geniuszu był żarliwym wielbicielem.Sam doktor, szczery i niezwykle ufny, podziwiał te talenty, tak bardzo odmienne od jego własnych.Pewnego wieczoru na początku czerwca przybył około wpół do dziewiątej i zasiadł do zajmującej dyskusji na tak urzekający temat, jak nagminne stosowanie arszeniku podczas popełniania zbrodni.Minął chyba kwadrans, gdy nagle drzwi do salonu otworzyły się i wpadła przez nie roztrzęsiona kobieta.- Och, doktorze, wzywano pana! Taki straszny głos! Myślałam, że zemdleję, naprawdę.W naszym nowym gościu rozpoznałem gosposię doktora Hawkera, pannę Rider.Doktor był kawalerem i mieszkał w ponurym starym domu o kilka ulic dalej.Zwykle spokojna panna Rider teraz niemal odchodziła od zmysłów.- Co za straszny głos? Kto to był i co się stało?- Zadzwonił telefon, doktorze.Podniosłam słuchawkę i usłyszałam czyjś głos.“Pomocy - zaczął wzywać.- Doktorze, pomocy.Zabili mnie!”.Potem zamilkł.“Kto mówi? - zapytałam.- Kto mówi?”.Wówczas usłyszałam odpowiedź, prawie szeptem, “Foscatine - lub coś podobnego - Regent's Court”.Z ust doktora wyrwał się okrzyk:- Hrabia Foscatini! Tak, ma mieszkanie w Regent's Court.Muszę się tam natychmiast udać.Co się mogło stać?- To pański pacjent? - zapytał Poirot.- Zajmowałem się nim przed kilkoma tygodniami z powodu pewnej niewielkiej dolegliwości.To Włoch, ale mówi znakomicie po angielsku.Cóż, zmuszony jestem pożegnać się z panem, monsieur Poirot, chyba że.- Zawahał się.- Wiem, co pan ma na myśli - uśmiechając się, odparł Poirot.- Z przyjemnością będę panu towarzyszył.Hastings, proszę, zejdź po taksówkę.Taksówki mają to do siebie, że zawsze trzeba ich szukać, gdy akurat brak na to czasu, ale w końcu złapałem jedną i już wkrótce pędziliśmy w kierunku Regent's Park.Regent’s Court był nowym blokiem mieszkalnym, położonym tuż przy St John's Wood Road.Niedawno go zbudowano, więc posiadał najnowsze urządzenia techniczne.W holu nie było nikogo.Doktor nerwowo nacisnął przycisk przywołujący windę i gdy przyjechała, zaczął gwałtownie indagować przyodzianego w uniform windziarza.- Mieszkanie numer jedenaście.Hrabia Foscatini.O ile się nie mylę, wydarzył się tam jakiś wypadek.Mężczyzna popatrzył na niego ze zdziwieniem.- Pierwszy raz słyszę.Pan Graves, służący hrabiego Foscatini, wyszedł jakieś pół godziny temu i nic nie mówił.- Czy hrabia jest sam w mieszkaniu?- Nie, proszę pana, je obiad z dwoma dżentelmenami.- Jak wyglądają? - zapytałem ożywiony.Staliśmy teraz w windzie, szybko jadącej na drugie piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie hrabiego.- Nie widziałem ich, proszę pana, wiem tylko, że to jacyś cudzoziemcy.Otworzył metalowe drzwi i wyszliśmy na podest.Numer jedenaście znajdował się naprzeciw nas.Doktor zadzwonił do drzwi.Nikt ich nie otworzył, a z mieszkania nie dobiegł nas żaden dźwięk.Doktor dzwonił jeszcze wielokrotnie; słyszeliśmy tryl dzwonka wewnątrz, ale najmniejszych oznak życia w odpowiedzi.- Sprawa wygląda poważnie - wymamrotał doktor.Odwrócił się do windziarza.- Czy są do tych drzwi jakieś zapasowe klucze?- Jest jeden, na dole, w portierni.- Więc niech go pan przyniesie i myślę, że dobrze by było zadzwonić po policję.Poirot wyraził aprobatę skinieniem głowy.Mężczyzna wkrótce wrócił; wraz z nim przyszedł gospodarz.- Proszę mi wyjaśnić, panowie, co to wszystko znaczy.- Naturalnie.Otrzymałem od hrabiego Foscatini telefoniczną wiadomość, że został napadnięty i umiera.Pojmuje pan, że nie mamy czasu do stracenia, jeśli już nie jest za późno.Gospodarz bez dalszych wstępów wyjął klucz i wszyscy weszliśmy do mieszkania.Znaleźliśmy się w małym kwadratowym przedpokoju.Drzwi z prawej strony były uchylone.Gospodarz wskazał na nie ruchem głowy.- Jadalnia.Doktor Hawker szedł przodem.Podążaliśmy tuż za nim.Gdy weszliśmy do pokoju, dech mi zaparło w piersiach.Na okrągłym stole, stojącym w samym środku, znajdowały się resztki posiłku; trzy krzesła odsunięto do tyłu, tak jak gdyby ich użytkownicy dopiero co wstali.W kącie, na prawo od kominka, było duże biurko, przy którym siedział jakiś człowiek, czy raczej to, co z niego zostało.Prawą ręką nadal trzymał podstawkę telefonu, ale twarzą upadł do przodu, najwyraźniej na skutek straszliwego ciosu, jaki zadano mu w tył głowy.Narzędzia zbrodni nie trzeba było daleko szukać.Marmurowa statuetka stała tam, gdzie ją w pośpiechu odstawiono, jej dolna część była poplamiona krwią.Lekarskie oględziny nie zajęły nawet minuty.- Nie żyje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]