[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rogers był zaniepokojony.Odezwał się nerwowo:— Proszę mi wybaczyć, ale czy kto z państwa nie wie, co się stało z zasłoną, która wisiała w łazience?Lombard gwałtownie podniósł głowę.— Zasłona z łazienki? Co, u diabła, macie na myśli?— Zniknęła.proszę pana, nie ma jej.Obszedłem cały dom, by wszędzie spuścić story, a w łazience nie było już zasłony.Sędzia zapytał:— Czy rano widzieliście ją jeszcze?— Tak jest, proszę pana.— Jak wyglądała ta zasłona? — wtrącił Blore.— Z czerwonego pluszu.Dopasowana do czerwonych kafelków.— I zniknęła? — zdziwił się Lombard.— Zniknęła.proszę pana.Wszyscy spojrzeli na siebie.Blore rzekł smutnie:— No… ostatecznie cóż z tego? Jakieś nowe szaleństwo — tutaj wszystko jest zwariowane.W końcu nie ma się czym przejmować.Nie można nikogo zabić za pomocą pluszowej kotary.Zapomnijmy o tym.Rogers ukłonił się.— Tak jest, proszę pana.Wyszedł, zamykając drzwi.Uczucie strachu ponownie wdarło się do serc wszystkich,Znowu zaczęli spoglądać na siebie z nieufnością,VIKolacja została podana, zjedzona i stół uprzątnięty.Skromny posiłek składał się przeważnie z konserw.Gdy wrócili do salonu, napięcie stało się prawie nie do zniesienia.O dziewiątej Emily Brent wstała.— Idę do łóżka.Vera rzekła:Ja również idę spać.Obydwie kobiety weszły na górę.Towarzyszyli im Lombard i Blore.Obydwaj zaczekali na podeście, aż kobiety wejdą do swoich pokoi i zamkną drzwi.Usłyszeli szczęk zasuwek oraz kluczy obracanych w zamkach.Blore odezwał się uszczypliwie:— Nie ma potrzeby przypominać im, by się zamknęły.— Ostatecznie tej nocy są bezpieczne — odrzekł Lombard.Zeszli z powrotem na dół.VIIW godzinę później czterej mężczyźni udali się do siebie.Razem weszli na klatkę schodową.Rogers widział ich z jadalni, gdzie nakrywał stół do śniadania.Słyszał, jak przystanęli na piętrze.Rozległ się głos sędziego:— Nie potrzebuję chyba radzić panom, byście zamknęli drzwi na klucz.Blore dodał:— A co najważniejsze, trzeba podeprzeć klamkę krzesłem.Są sposoby na otwarcie zamka z zewnątrz.Lombard mruknął:— Mój drogi Blore, cała rzecz w tym, że pan za dużo wie.— Dobranoc panom — rzekł poważnie sędzia.— Obyśmy się wszyscy spotkali jutro zdrowi.Rogers stanął u podnóża schodów.Zobaczył, jak cztery sylwetki zniknęły w swoich pokojach, i usłyszał, jak w czterech zamkach przekręciły się klucze i trzasnęły zasuwki.Pokiwał głową.— Wszystko w porządku — wymamrotał.Wrócił do jadalni.Tak, wszystko na jutro przygotowane.Jego oczy spoczęły na lustrzanej podstawce, na której stało siedem porcelanowych figurek.Nagły grymas wykrzywił mu twarz.Mruknął gniewnie:— Już ja się postaram, żeby dzisiejszej nocy nie było żadnego kawału.Przeszedł pokój i zamknął drzwi prowadzące do hallu i do kredensu, a klucze schował do kieszeni.Zgasiwszy światło, udał się do swej sypialni.Było tu tylko jedno miejsce, w którym ktoś mógłby się ukryć: wysoka szafa.Zajrzał do niej natychmiast.Następnie, zamknąwszy i zaryglowawszy drzwi, zaczął się rozbierać.Rzekł do siebie samego:— Tej nocy skończą się kawały z Murzynkami… Dopilnowałem tego…Rozdział jedenastyIPhilip Lombard zwykł budzić się o świcie.Również i tego ranka podniósł się na łokciu i nadsłuchiwał.Burza uspokoiła się nieco, ale na dworze wciąż hulał wiatr.Nie słychać było padającego deszczu.O ósmej natężenie wiatru wzrosło, ale Lombard już tego nie słyszał, zasnął bowiem ponownie.O pół do dziesiątej siedział na skraju łóżka i spoglądał na zegarek.Przyłożył go do ucha.Usta jego rozchyliły się w charakterystycznym dla niego, wilczym uśmiechu.Rzekł do siebie:— Najwyższy czas zająć się tą sprawą.W pięć minut później pukał do zamkniętych drzwi sypialni Blore’a.Były inspektor otworzył je ostrożnie.Włosy miał rozczochrane.oczy zapuchnięte od snu.Philip Lombard odezwał się uprzejmie:— Spał pan aż do tej pory? Hm, to wskazuje, że ma pan czyste sumienie.Blore odparł krótko:— Co się stało?— Nikt pana nie zbudził, nie przyniósł herbaty? Czy wie pan, która godzina?Blore spojrzał przez ramię na mały budzik stojący przy łóżku.— Za dwadzieścia pięć dziesiąta.Nie mogę wprost uwierzyć, że do tej pory spałem.Gdzie jest Rogers?— Czy pan sądzi, że echo panu odpowie?— Co pan ma na myśli? — zapytał Blore.To.że Rogers przepadł.Nie ma go ani w jego pokoju, ani nigdzie indziej.Czajnik nie nastawiony, nie pali się pod kuchnią.Blore zaklął w duszy.— Gdzie się ten diabeł podział? Czyżby się ukrył na wyspie? Niech pan zaczeka, aż włożę ubranie.Niech pan popyta, może inni coś wiedzą.Philip skinął głową.Szedł od jednych zamkniętych drzwi do drugich.Armstrong był na poły ubrany.Sędzia Wargrave został obudzony — podobnie jak Blore — z głębokiego snu.Vera Claythorne była już ubrana.Panny Brent nie zastał w pokoju.Mała grupka ludzi zaczęła przeszukiwać dom.Pokój Rogersa, zgodnie z tym, co mówił Philip, był pusty.Łóżko nosiło ślady, że ktoś w nim spał, przybory do mycia i golenia były jeszcze wilgotne.— Ulotnił się — skonstatował Lombard.Vera zapytała cichym głosem, któremu starała się nadać naturalny ton:— Pan nie myśli, że ukrył się gdzieś tutaj i czyha na nas z zasadzki?— Droga pani, nie jestem nastawiony na to, by myśleć cokolwiek o kimkolwiek.Mogę najwyżej poradzić, byśmy się trzymali razem, dopóki go nie odnajdziemy.— Musi być gdzieś na wyspie — rzekł Armstrong.Blore zjawił się już całkowicie ubrany, choć nie ogolony.— A gdzie się podziała panna Brent? — zapytał.— To nowa zagadka.Gdy weszli do hallu.Emily Brent stanęła w drzwiach frontowych.Była w nieprzemakalnym płaszczu.— Morze jest nadal tak wzburzone jak wczoraj.Nie sądzę, by łódź mogła przypłynąć.— Czy pani sama przechadzała się po wyspie? — zapytał Blore.—Nie zdaje pani sobie sprawy, że to oczywiste szaleństwo?— Zapewniam pana, że pilnowałam się przez cały czas.Blore chrząknął.— Czy nie widziała pani Rogersa? Panna Brent uniosła brwi.— Rogersa? Nie, nie widziałam go dziś rano.Dlaczego pan pyta? Sędzia Wargrave, ogolony i starannie ubrany, zeszedł na dół.Zajrzał przez otwarte drzwi jadalni.— Hm, widzę, że stół nakryty do śniadania.— Rogers mógł go nakryć wczoraj wieczorem — wtrącił Lombard.Przeszli do jadalni, patrząc na rozstawione talerze i srebro.Maszynka do parzenia kawy i filiżanki stały na bufecie.Pierwsza zauważyła to Vera.Chwyciła sędziego za rękę, aż drgnął pod uściskiem jej placów.— Murzynek! Niech pan spojrzy! — krzyknęła.Na środku stołu znajdowało się tylko sześć porcelanowych figurek.IIZnaleźli go wkrótce potem.W maleńkiej drewutni po drugiej stronie podwórka.Chciał porąbać drwa, by rozpalić pod blachą.Mata siekierka tkwiła jeszcze w jego ręku.Większa siekiera była oparta o drzwi, ostrze jej miało ciemnobrunatne plamy.Zbyt dobrze kojarzyły się z głęboką raną w tyle głowy Rogersa.III— Sprawa przedstawia się zupełnie jasno — rzekł Armstrong.— Morderca musiał wkraść się za nim.podniósł siekierę i uderzył go w głowę w chwili, gdy Rogers się pochylił.Blore wziął siekierę do ręki i przyglądał się stylisku.— Czy ten cios wymagał dużej siły, doktorze? — zapytał Wargrave.— Mogła go zadać kobieta — odparł z powagą Armstrong — jeśli pan to ma na myśli.— Obejrzał się szybko dokoła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •