[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Diament oczywiście.Moje olśnienie wywołało natychmiasto­we skojarzenia, ten tam jakiś Trepon uciekł do Ameryki, o gubieniu w morskich falach oczywiście zełgał, chce odzyskać swój łup, no, nie on sam oczy­wiście, miałby teraz przeszło sto lat, potomkowie.Jeden potomek.Półgłówek, wyobraża sobie, że ten diament jest gdzieś tutaj.- Zastanowię się - powiedziałam.- Do jutra.- Doskonale, w takim razie jutro przyjdę ponow­nie.Krystyna pojawiła się, zaledwie zdążył wyjść.- Na dwóch milionach to niech on się powiesi - oznajmiła od razu.- Milion na łeb to dla mnie za mało.Ale myśl jest niezła, jasne, że liczy na diament, skądś o nim wie.Niech zapłaci więcej, ze sześć po­wiedzmy, gówno znajdzie, a forsa nasza.Co ty na to?- Właśnie myślę.Z jednej strony możliwe, że na licytacji za wszystkie rupiecie dostałybyśmy tyle samo albo nawet więcej, ale z drugiej, kto od nas kupi tę całą zrujnowaną kobyłę? Nawet jeśli Ameryka­nin, to już nie wariat, takiej ceny nie zapłaci.Z trze­ciej natomiast, przyznam ci się, że trochę mi szkoda tego chłamu, wcale nie chciałam wszystkiego się pozbywać.Coś bym zabrała do siebie.- Gdański kredens na przykład.Świetny rozmiar do naszych mieszkań.Tylko zwracam ci uwagę, że przez żadne drzwi nie przejdzie.Będziesz rozbierać budynek?- U babci by się zmieścił.- To babcię chciałaś uszczęśliwiać czy siebie?- Odczep się.Ty wymyśliłaś kredens, nie ja.Jest tu parę mniejszych kawałków.- Naprawdę taki strupel, jak ten zegar w kory­tarzu, jest wart pięćdziesiąt patoli? - spytała z nie­dowierzaniem.Skrzywiłam się nieco.- Do dwudziestu może by doszedł, a może i nie.Zdewastowany odrobinę i wymaga licznych zabie­gów.Próbowałam go skołować.- W odniesieniu do mnie to ci się udało.Joaśka, dosyć tego! Nigdzie nie jedziemy, dopóki tutaj nie odwalisz roboty, bierz się za porządną wycenę! Niech wiem, na czym stoimy.A potem, oświadczam ci, nie spocznę, póki tego draństwa nie znajdziemy, on tu musi gdzieś być.Jeżeli facet ze Stanów tak się pcha do tej ruiny, wie o diamencie więcej niż my.Dopiero teraz naprawdę uwierzyłam w rodzinny skarb i rozumiem prababcię Karolinę.- Coś w tym jest - przyznałam.- Ze wszystkim, co się w nim znajduje.Ty, a może on się tu rzeczy­wiście gdzieś poniewiera? Gość kupi od nas ten cały interes i rozłoży wszystko na czynniki pierwsze.- Nie strasz mnie.W każdym razie musimy skończyć bibliotekę, bo bez tego nie mamy prawa do spadku i o żadnej sprzedaży nie ma co myśleć.Idę do roboty, a ty się łap za antyki.- A w bibliotece to ci się wydaje, że co? Nie ma antyków? Idziemy obie i spróbuję się od razu zo­rientować.Dzieło o sokołach miałyśmy już z głowy, ale kolej­ny foliał, szesnastowieczne angielskie wydanie opo­wieści o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu, zawierał w sobie tak liczne uwagi natury zielarskiej, że Krystyna spędziła nad nim pół dnia.Dlaczego akurat w królu Arturze, i to w dodatku po angielsku, któraś prababka pozapisywała te mądrości, Bóg ra­czy wiedzieć.Może z racji obcego języka uważała dzieło za mało przydatne i racjonalnie spożytkowała szerokie marginesy.Rzecz oczywista, natknęłam się także na kores­pondencję, nasi przodkowie rzeczywiście z wyraź­nym upodobaniem zostawiali listy w książkach.Nie posunęło to do przodu sprawy diamentu, bo treść owych epistoł dotyczyła wyłącznie plotek natury to­warzyskiej.Na dłużej utknęłam przy cudownie pięknej, śred­niowiecznej, ręcznie pisanej księdze, opiewającej przygody rycerzy w pierwszej wyprawie krzyżowej.Zachwyciła mnie bez granic, z językiem i pismem dawałam sobie radę bez wielkich wysiłków.Pomyś­lałam, że tego się nie pozbędę nawet za miliardy, zabiorę do domu i przeczytam od deski do deski.Krystynie na nic, nie umiałaby tego rozszyfrować, mogę jej potem opowiedzieć treść własnymi słowa­mi.Może nawet przetłumaczę na język współczes­ny.W rezultacie do wieczora odwaliłyśmy zaledwie jeden segment i ciągle miałyśmy przed sobą dwa kawałki ściany.Za to wartość owych lektur rosła w szybkim tempie.- Nie - powiedziałam do Krystyny przy kolacji.- Nie zgadzam się na sprzedaż temu głupkowi na pniu.Wśród książek są egzemplarze wręcz bezcen­ne, nie mówiąc o tym, że wypraw krzyżowych z ręki nie wypuszczę.Więc wszystko, co się w nim znaj­duje, nie wchodzi w rachubę.- Ja mam inny problem - odparła moja siostra.- Pomijam oczywiście wino, którego też z ręki nie wypuszczę, a wytrąbić wszystkiego na poczekaniu nie damy rady.Ale pochorowałabym się, gdybyśmy sprzedały całość, nie obejrzawszy jej przedtem dok­ładnie.Do tej pory nie było czasu, a i tak wpadł mi w oko wachlarz prababci, wszystko jedno której.Fantazja! Masz pojęcie, jakie cuda się tu jeszcze znajdują?- Mam pojęcie i dlatego protestuję.Chociaż amatora na zamek dobrze byłoby mieć.- Słuchaj, a może pójść na pertraktacje? Krakow­skim targiem, trochę sobie zabierzemy, a z resztą niech robi, co chce.- Nie zgodzi się.Pomyśli, że zabierzemy dia­ment i na co mu reszta?- To niech się wypcha.Ewentualnie może nam patrzeć na ręce.Facet przyleciał nazajutrz, znów w porze śniada­nia.Ranny ptaszek.Przekazałam mu naszą decyzję.Zamek mogę sprzedać wraz z zawartością, ale nie w stu procen­tach.Pamiątki rodzinne zamierzam sobie zostawić i nie ma gadania.Poza tym, w obliczu chociażby samych książek z biblioteki, cena dwóch milionów jest po prostu śmieszna.On też się zastanowił, a może porozumiał z pryncypałem, o ile w ogóle takiego miał i nie występował we własnym imieniu.- Pięć milionów - rzekł zdecydowanie.- Pa­miątki rodzinne owszem, proszę bardzo, ale musiał­bym je zobaczyć.Poza tym transakcja musiałaby zo­stać zawarta natychmiast, najlepiej dziś.A jutro na pani miejsce wchodzi mój boss.- Odpada - odparłam z energią.- Jeszcze nie weszłam w posiadanie spadku.- Nie szkodzi, co innego stan faktyczny, a co innego formalności.Mogą iść swoją drogą.Wspom­niała pani o książkach, biblioteka oczywiście też już do pani nie należy.- Nonsens.W życiu nie obejmę tego spadku bez uporządkowania biblioteki.To jest warunek posta­wiony w testamencie.-Co?- Warunek, mówię.W posiadanie spadku mogę wejść dopiero po uporządkowaniu i skatalogowaniu biblioteki.- Dlaczego?- A, to panu mogę wyjawić.Moja prababka wy­soko ceniła leczenie ziołami i miała na ten temat olbrzymią wiedzę, rozproszoną po książkach.Ży­czyła sobie, żeby to wszystko odnaleźć i zebrać do kupy.Dopiero po zakończeniu tej galerniczej roboty otrzymam schedę.Tym go na dobrą chwilę kompletnie ogłuszyłam.Patrzył na mnie, stropiony, i zbierał myśli.- Mój boss to zrobi - powiedział wreszcie tro­chę niepewnie.- Sam mu pomogę.- Nie obraziłabym się wcale, gdyby pan pomógł mnie - podsunęłam jadowicie.- Ciężkie to wszyst­ko jak diabli, już rąk nie czuję, silny chłop bardzo by się przydał.Ale w myśl testamentu mam to zro­bić ja i notariusz pilnuje jak zły pies.Nie pójdzie na żadne ustępstwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •