[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znów zapadła cisza, kiedy Heisl zastanawiał się nad tym, co usłyszał.W końcu roześmiał się i potrząsnął głową, jakby zaskoczony, że nie może rozwiązać zagadki.– A więc – zaczął z udaną surowością – masz na niego haka, o którym nic nie wiem.Coś znacznie poważniejszego, niż to, co wtedy dla niego zrobiłeś.Teraz Van Burgh pokręcił głową.– Wcale nie, Janie.Przecież znasz całą tę historię, ale nigdy Maksyma Saltikowa nie poznałeś.On nie ma zwyczaju rozmyślać się czy odwoływać danego słowa.Nawet po trzydziestu ośmiu latach.nawet przez całe życie.Czy mógłbyś postarać się w Collegio Russico o najświeższe wiadomości o nim?Heisl wstał i podszedł do telefonu.Z pamięci wykręcił numer urzędnika obsługującego komputer w Collegio Russico w Rzymie, któremu podał szyfr składający się z szeregu cyfr i liter, po czym powiedział po prostu:“Generał Maksym Saltikow”.Trzy minuty później podziękował i odłożył słuchawkę.Wrócił do stołu, napił się piwa i obwieścił:– Bez zmian.Krąży tylko pogłoska stopnia “B”, że ma być przeniesiony na Daleki Wschód, ale w tej samej randze.Obecnie przebywa w Berlinie Wschodnim i zostanie tam przez tydzień na konsultacjach.Van Burgh uśmiechnął się pogodnie.– Domyślam się, że pogłoski stopnia “B” rozsiewają dziewczyny czyszczące samowary.Ostatnia, jaką słyszałem, dotyczyła Gorbaczowa i jakiegoś tancerza z baletu Kirowa.Ksiądz Heisl skrzywił się z lekceważeniem.– Tak, ale czasami one w ten sposób wyrównują rachunki.W jaki sposób nawiążesz z nim kontakt?– Osobiście.Na twarzy Heisla odmalowało się zaskoczenie.– Chcesz w takiej sytuacji pojechać do Berlina?Bekonowy Ksiądz odsunął krzesło, wstał i przeciągnął się.– Tak, Janie.Wyjeżdżam jutro.Muszę to załatwić sam.A poza tym męczy mnie siedzenie tutaj i patrzenie, jak inni narażają życie.i w dodatku czuję, że cała ta operacja wymyka mi się z rąk.Zupełnie jakby zaczęła żyć własnym życiem.– Uśmiechnął się.– A jak tam szczenięta kacyków i prywatne salonki.?Heisl wstał i poważnym głosem zapytał:– Nie uważasz, że czas już wycofać Anię z tej operacji?Van Burgh zaprzeczył ruchem głowy.– Nie.Jeśli ta akcja zaczęła toczyć się własnym torem, to między innymi dzięki niej.Mam wrażenie, że gdy tych dwoje jest razem, nic ich nie zatrzyma.To coś jakby siła rozpędu.Nie.Ona pojedzie do Moskwy.Wywiozę ją stamtąd tuż przed godziną “zero”.Mówił to z takim przekonaniem, że Heisl uznał za bezcelowe sprzeczanie się z nim, ale męczyła go jeszcze inna sprawa.– Dziś rano znowu dzwonił do mnie ksiądz Dziwisz w imieniu Ojca Świętego.Pytał, czy wiemy coś na temat wczorajszych wydarzeń w Krakowie.– I co mu powiedziałeś?Heisl bezradnie rozłożył ręce.– Że sami próbujemy się czegoś dowiedzieć i że powiadomię go, jak tylko zdobędziemy jakieś informacje.– Dobrze.– Nie, Pieter.Wcale nie dobrze.Bo ten Dziwisz jest bardzo przebiegły i coś podejrzewa.Nie podoba mi się, że muszę przed nim kręcić.Pytał, gdzie jesteś.– Heisl westchnął.– Powiedziałem, że odbywasz misję charytatywną.Bekonowy Ksiądz uśmiechnął się pojednawczo.– No cóż, Janie, jutro rzeczywiście wyjeżdżam z pewną misją.Nie przejmuj się Dziwiszem.Poproszę Versana, żeby z nim porozmawiał.Wyjaśni mu, że z uwagi na wydarzenia w Polsce znajdujemy się teraz pod dużą presją.Kiedy trochę się uspokoi, udzielimy mu szerszych informacji.Heisl ponownie westchnął.– A czy dobry arcybiskup powie mu też, że to my sami spowodowaliśmy tę presję?Bekonowy Ksiądz uśmiechnął się szeroko.– Nie.Ale może powie coś o zwalczaniu przemocy przemocą.23Duży chromowo-złoty autobus turystyczny ruszył właśnie z przejścia Checkpoint Charlie i wjeżdżał do Berlina Wschodniego.Wzdłuż autobusu między siedzeniami przechodziła pilotka z kręconymi blond włosami i rozdawała paszporty.Twarz miała surową i trochę znudzoną, ale gdy wręczała dokumenty parze starszych Holendrów, uśmiechnęła się.Mężczyzna był korpulentny i miał rumianą twarz z okrągłymi, błyszczącymi oczkami.Kobieta była niska i pulchna, a na jej twarzy wciąż gościł delikatny uśmiech.Wydawali się bardzo szczęśliwi.– Pan i pani Melkman – przeczytała pilotka podając paszporty – życzę państwu miłego dnia.Odpowiedzieli jej promiennymi uśmiechami.– Na pewno będzie miły pod opieką tak ładnej i miłej pilotki – odparł Holender.Dziewczyna skłoniła głowę i poszła dalej, podziwiając zdolności językowe Holendrów.Autokar zrobił krótki, standardowy objazd po mieście, uwzględniając największe pomniki upamiętniające bohaterów wojennych, po czym zatrzymał się przed muzeum Pergamonu.Pasażerowie wysiedli i otoczyli pilotkę.Dzień był zimny, ale pogodny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •