[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedyny to był kąt taki w Rzeczypospolitej i właśnie pan Andrzej do niego zajechał, jakoby go jaka szczęśliwa gwiazda prowadziła.Bo przy tym wierzył święcie w zwycięstwo, choćby cała potęga szwedzka miała otoczyć te mury.W sercu miał tedy modlitwę, radość i wdzięczność.W tym usposobieniu chodził po murach z jasną twarzą, rozpatrywałsię, przyglądał i widział, że dobrze się dzieje.Okiem znawcy wnet poznał z samych przygotowań, że czynią je ludzie doświadczeni, którzy potrafią pokazać się i wówczas, gdy przyjdzie do sprawy.Podziwiałspokój księdza Kordeckiego, dla którego głębokie powziął uwielbienie; podziwiał stateczność pana miecznika sieradzkiego, a nawet panu Czarnieckiemu, choć mu mruczno na niego było, nie pokazywał krzy-wego oblicza.Lecz ów rycerz spoglądał na niego surowie i spotkawszy go u mu-ru, na drugi dzień po powrocie wysłańców klasztornych, rzekł:– Jakoś Szwedów nie widać, panie kawalerze, a jak nie nadejdą, to reputację waćpanową psi zjedzą.– Jeśliby z ich przybycia miała jaka szkoda dla świętego miejsca wyniknąć, to niech moją reputację lepiej psi zjedzą! – odpowiedziałKmicic.– Wolałbyś ich prochu nie wąchać.Znamy się na takich rycerzach, co buty mają zajęczą skórką podszyte!NASK IFPUGZe zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG157Kmicic spuścił oczy jak panna.– Wolabyś kłótni poniechać – rzekł – com ci winien? Zapomniałem ja swojej urazy, zapomnij i ty swojej.– A nazwałeś mnie szlachetką – rzekł ostro pan Piotr.– Proszę! có-żeś sam za jeden? W czym to Babinicze od Czarnieckich lepsi?.Takiż to senatorski ród?– Mój mospanie – odrzekł wesoło Kmicic – żeby nie pokora, którą mam na spowiedzi nakazaną, żeby nie one batożki, które mi co dzień za dawne burdy grzbiet porą, wnet ja bym tu inaczej jeszcze waćpana nazwał, jeno mi strach, żeby w dawne grzechy nie popaść.A co do te-go, czy Babinicze, czy Czarnieccy lepsi, to się pokaże, jak Szwedzi nadejdą.– A jakąż to szarżę myślisz otrzymać?.Zali mniemasz, że cię jednym z komendantów uczynią?Kmicic spoważniał.– Posądziliście mnie, że mi o zysk chodzi, teraz waćpan o szarży gadasz.Wiedzże, iż nie po zaszczyty tu przyjechałem, bo mogłem gdzie indziej do wyższych dojść.Prostym żołnierzem zostanę, choćby pod twoją komendą.– Czemu „choćby”?– Boś mi krzyw i gotów byś mi dopiekać.– Hm! Nie ma co! Pięknie to z waści strony, że chcesz choćby prostym żołnierzem zostać, gdyż widać, że fantazja u ciebie okrutna i pokora niełatwo ci przychodzi.Rad byś się bić?– Pokaże się to ze Szwedami, jakom już rzekł.– Ba, a jeśli Szwedzi nie przyjdą?– Tedy wiesz co, waćpan? Pójdziemy ich szukać! – rzekł Kmicic.– A to mi się podobasz! – zakrzyknął pan Piotr Czarniecki.– Moż-na by grzeczną partię zebrać.Tu Śląsk niedaleko i zaraz by się żołnierzów nazbierało.Starszyzna, jako i stryj mój, słowo dali, ale prostych nawet o nie nie pytano.Siła by ich można mieć na pierwsze zawołanie!– I dobry przykład innym by się dało! – rzekł z zapałem Kmicic.–Ja mam też garść ludzi.Obaczyłbyś ich waćpan przy robocie!– Bo.bo.– rzekł pan Piotr – jak mi Bóg miły!.Dajże pyska!– A daj i ty! – rzekł Kmicic.I niewiele myśląc rzucili się sobie w objęcia.Przechodził właśnie ksiądz Kordecki i widząc, co się stało, począłich błogosławić, oni zaś wyznali mu zaraz, o co się umówili.Ksiądz NASK IFPUG158Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UGjeno uśmiechnął się spokojnie i poszedł dalej, rzekłszy do samego siebie:– Choremu zdrowie poczyna wracać.Do wieczora ukończono przygotowania i twierdza była zupełnie do obrony gotowa.Niczego jej nie brakło: ni zapasów, ni prochów, ni dział, jeno murów dostatecznie silnych i licznej załogi.Częstochowa, a raczej Jasna Góra, jakkolwiek z natury i sztuką wzmocniona, liczyła się do pomniejszych i słabszych fortec Rzeczypospolitej.A co do załogi, można było mieć na zawołanie tylu ludzi, ilu by kto chciał, ale księża umyślnie nie przeciążali murów załogą, by zapasów na dłużej starczyło.Przeto byli i tacy, zwłaszcza między puszkarzami Niemcami, którzy byli przekonani, że Częstochowa się nie obroni.Głupi! Mniemali, że jej nic więcej prócz murów nie broni, i nie wiedzieli, co to są serca wiarą natchnięte.Ksiądz Kordecki obawiając się, by nie szerzyli między ludźmi zwątpienia, wydalił ich, prócz jednego, który za mistrza w swej sztuce uchodził.Tego samego dnia przyszedł do Kmicica stary Kiemlicz wraz z synami, z prośbą, żeby ich ze służby uwolnił.Pana Andrzeja złość porwała.– Psy! – rzekł – dobrowolnie się takiego szczęścia wyrzekacie i Najświętszej Panny nie chcecie bronić!.Dobrze, niechże tak będzie!Zapłatę za owe konie otrzymaliście, resztę zasług wnet odbierzecie!Tu wydobył kieskę z sepetu i rzucił im ją na ziemię.– Ot, wasza lafa! Wolicie z tamtej strony murów łupu szukać? Wolicie być zbójcami niż obrońcami Marii?!.Precz z moich oczu! Niegodniście tu się znajdować, niegodniście chrześcijańskiej społeczności, niegodniście taką śmiercią, jaka nas tu czeka, polec!.Precz! Precz!– Niegodniśmy – odrzekł stary rozkładając ręce i schylając głowę –niegodniśmy, by nasze ślepie spoglądały na splendory jasnogórskie.Furto niebieska! Gwiazdo zaranna! Ucieczko grzesznych! Niegodni-śmy, niegodni!Tu schylił się nisko, tak nisko, że aż zgiął się we dwoje, a zarazem wychudłą, drapieżną ręką chwycił kieskę leżącą na podłodze.– Ale i za murami – rzekł – nie przestaniemy służyć.Wasza mi-łość.W nagłym razie damy znać o wszystkim.Pójdziemy, gdzie trzeba.Uczynimy, co trzeba.Wasza miłość będzie miała za murami sługi gotowe.– Precz! – powtórzył pan Andrzej.NASK IFPUGZe zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG159Oni zaś wyszli bijąc pokłony, bo ich strach dławił i szczęśliwi byli, że się tak wszystko skończyło.Pod wieczór nie było ich już w fortecy.Noc nastała ciemna i dżdżysta.Był to ósmy listopada.Nadchodziła wczesna zima i wraz z falami deszczu leciały na ziemię pierwsze płatki rozmokłego śniegu.Ciszę przerywały tylko przeciągłe głosy straży, wołające od baszty do baszty: „Czuwaaaj!” – w ciemnościach przemykał się tu i ówdzie biały habit księdza Kordeckiego.Kmicic nie spał; był na murach przy panu Czarnieckim, z którym gwarzyli o przebytych wojnach.Kmicic opowiadał przebieg wojny z Chowańskim, nic oczywiście nie mówiąc o tym, jaki sam brał w niej udział; a pan Piotr prawiło potyczkach ze Szwedami pod Przedborzem, Żarnowcami i w okolicach Krakowa, przy czym chełpił się on nieco i tak mówił:– Robiło się, co mogło.Każdego, widzisz, Szweda, którego udało mi się rozciągnąć, znaczyłem sobie węzełkiem na rapciach.Mam już sześć węzełków, a Bóg da, będzie więcej! Dlatego szablę coraz wyżej pod pachą noszę.Niedługo rapcie będą na nic, ale ich nie porozwiązu-ję, jeno w każdy węzeł każę turkus wprawić i po wojnie jako wotum zawieszę.A waćpan maszże już z jednego Szweda na sumieniu?– Nie! – odparł ze wstydem Kmicic.– Nie opodal Sochaczewa rozbiłem kupę, ale to było hultajstwo.– Za to hiperboreów huk pewnie mógłbyś zakarbować?– A tych to by się znalazło.– Ze Szwedami trudniej, bo rzadko który nie charakternik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]