[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kierowcy wyobrażeni byli na przednich blasza­nych szybach en face, w bocznych okienkach z profilu.- To niesamowite - rzekł Xaxxa, gdy mijali sklep rzeźniczy, w którym kawałki mięsa zostały po prostu nadrukowane na tylnej ścianie za kontuarem, oraz sklep spożywczy, podobnie udekorowany reklamami „Wheaties”, „Come Brown Rice” i „Rinso”.Mżawka, drżąca w świetle ulicznych latarni, tworzyła wokół każdego z nich świetlisty krąg.Idąc mokrym chod­nikiem Kasyx zaczynał rozumieć, że oto zwiedzają kolekcję dziecięcych wyobrażeń, które znikają z pola widzenia wraz z wejściem w dorosły świat, lecz żyją nadal, utajone, gdzieś na peryferiach snów.Miasto było wyobrażeniem chłopca tylko w tym sensie, że ucieleśniało odrębne lęki.To Yaomauitl zebrał je razem i zbudował z nich tę konstrukcję.On sam mógł przybrać dowolną formę, dowolną postać.To właśnie miała na myśli Samena, mówiąc, że Yaomauitl jest właśnie tym miastem.Wojownicy Nocy podążali za Samena, przemierzając uliczkę za uliczką, przechodząc po wąskich mostach i prze­mykając przez tajemnicze zakamarki, przecinając ciche place i zgiełkliwe dworce.Błądzili tak w deszczu prawie dwadzieścia minut, nim Samena uniosła dłoń.- Teraz słychać je wyraźnie!Nastawili uszy.Miała rację.Spod zgrzytów, dzwonienia, stukotu i szczebiotu ruchu ulicznego wybijał się jeszcze jeden mechaniczny dźwięk: gardłowe „ka-czug, ka-czug.” Był to odgłos wydawany przez masywny zegar z roz­kołysanym wahadłem.Ten zegar był sercem miasta.Zegar lęków, dokładnie taki jak te, które górują nad pełnymi ech wielkimi salami, przestronnymi sieniami; których wahadła kołyszą się w tę i z powrotem, od ściany do ściany, energicznym, mrocznym łukiem.Wspięli się wąskim mostem wysoko ponad poziom miasta.Setki stóp pod sobą widzieli światła mechanicznych samo­chodów i autobusów, nikły blask ulicznych latami.Blada tarcza zegara na wieży wskazywała prawie wpół do piątej, a zatem faza głębokiego snu nie mogła już potrwać długo.Wraz ze świtem śpiący zacznie się wiercić, jego umysł przepłynie wolno w etap urywanych, płytkich snów, a to przepełnione złem mechaniczne miasto po wsze czasy utonie w mroku.- Tam! - Samena wskazała przed siebie.Most wiódł do łukowatego tunelu na sześćdziesiątym szóstym piętrze stalowoszarego drapacza chmur.Z drugiej strony budynku widać było balkon z blaszanymi barier­kami.Przebiegli przez tunel, wyłonili się po przeciwnej stronie i podeszli do krawędzi balkonu.Przed nimi, z czarnej rozpadliny budynków miasta wyras­tała masywna żelazna rama, wewnątrz której powoli i nie­wzruszenie tykał mechanizm odmierzający minuty nocy.Z jego centrum wystawało kołyszące się wahadło, dłuższe niż sto stóp, które zamiast ciężarka na końcu zamontowane miało śmiertelną maskę mężczyzny z brodą kozia, wycyze­lowaną w poczerniałym brązie.- Serce Yaomauitla - oznajmiła Samena.Tebulot otarł z wizjera swojego białego hełmu krople deszczu.- Sądzisz, że mamy dość energii, by to zniszczyć? - spytał Kasyxa.Kasyx odpowiedzią* mu podniesieniem kciuka.- Jeden cios przy maksymalnej mocy powinien to załat­wić.Wyceluj w kotwicę.Kotwicą był kawałek metalu o kleszczowym kształcie, który obracał się przy każdym poruszeniu wahadła o jeden ząb.Gdyby ta zapadka została zniszczona, tryby zaczęłyby obracać się swobodnie, zwalniając uchwyt utrzymujący stutonową przeciwwagę, która jak wielki stalowy kloc wisiała dwieście stóp pod nimi.Tebulot oparł maszynę na ramieniu.Kasyx stanął za nim i położył obie ręce na jego barkach, przekazując mu ma­ksymalną ilość energii Ashapoli.Skala rozjarzyła się biało, przekraczając pełny ładunek.Broń mruczała głośno, goto­wa do użycia.Samena i Xaxxa przyglądali się temu z dwóch końców balkonu, czuwając, by nikt im nie przeszkodził.- Gotowy? - spytał Kasyx.- A zatem, w święte i mroczne unię Wojowników Nocy: Zabij go!Tebulot wystrzelił.Rozległo się świdrujące w uszach „zzhhhwaaappp” i długi strumień skondensowanej energii wystrzelił z lufy maszyny.Nie wzięli jednak pod uwagę siły i przebiegłości Yaomauitla ani tego, że przecież spodziewał się ataku.W chwili, gdy strumień energii podążał w kierun­ku masywnego mechanizmu zegara, rozległ się metaliczny szczęk i ze środka zostały wyrzucone w powietrze roie kawałków metalu, zasłaniając sam, mechanizm jak stado gołębi lub kłębowisko pszczół.Strumień energii uderzył jeden z kawałków, płytka jednak odbiła go w eksplozji iskier, potem następna i następna, i jeszcze jedna, wszystko przy akompaniamencie syku i trzasku, jakiego nigdy dotąd nie słyszeli.Gdy strumień uderzył w rykoszetowych fajerwerkach w ostatnią płytkę metalu, skierowany został nieszkodliwie w niebo i zniknął w podstawie gnanych wiatrem chmur.Same płytki, dymiące i pokiereszowane, opadły w głębię, ku mechanicznemu miastu, odbijając po drodze promyki świa­tła.W końcu osypały się z grzechotem na tory i rusztowania.Wojownicy Nocy byli tym kompletnie zaskoczeni.Stali na balkonie, spoglądając na gargantuiczny zegar, który nie przerwał swego „ka-czug, ka-czug.”, i tym razem wiedzieli, że przegrali.- No tak - oznajmił Kasyx.- Nie mamy już prawie mocy! Wyrywajmy z tego snu, najszybciej jak się da!W tym momencie drapacz chmur, na którym stali, zaczął się zniżać, podczas gdy pozostałe budynki i wieże rosły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •