[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Potrzebujemy maszyny o olbrzymiej mocy zastanawiał się Jack Hughes. Czegoś oszałamiającego. Hydroelektrownia? zaproponowałem.Zpiewająca Skała pokręcił głową. Zbyt ryzykowne.Duchy wody poddadzą się rozkazom Wielkiego Starucha i od-biorą wam energię. Może samolot? Albo statek? Ten sam problem.Rozważaliśmy to jeszcze przez kilka minut.Podłoga zaczęła kołysać się tak gwałtow-nie, że pióra i spinacze zjeżdżały z biurka.Zwiatła pociemniały, zgasły i zapaliły się zno-wu.Podłoga podskoczyła jeszcze raz i jedyna karta, jaką Jack dostał na Zw.Walentegoprzewróciła się i sfrunęła pod krzesło porucznika Marino.Coraz wyrazniej słyszałemmonotonne wycie wichru, a powietrze stało się pozornie tak gęste i duszne, jakbyśmyzaraz mieli się wszyscy podusić.Może ogrzewanie nie działało w tym pokoju zbyt do-brze, bo teraz zaczęło się robić nieznośnie gorąco.Drzwi otworzyły się i stanął w nich Redfern. Ciągle usiłują się włamać, sir powiedział pełnym napięcia głosem. Mieliśmyłączność radiową i mówią, że stale próbują.Porucznik Geoghegan twierdzi, że budynekwydaje się kołysać i że widać jakieś dziwne niebieskie światło w oknach dziewiątegoalbo dziesiątego piętra.Czy mam powiedzieć ludziom, żeby się zajęli ewakuacją? Ewakuacją? warknął Marino. Po co?118 Sir, to przecież trzęsienie ziemi, prawda? Na ćwiczeniach uczyli nas, że w takichprzypadkach należy ewakuować wysokie budynki.Marino walnął dłonią w biurko. Trzęsienie ziemi? powiedział z goryczą. Cholernie bym chciał, żeby to byłotrzęsienie ziemi.Wez dwóch albo trzech ludzi i zobacz, czy można pomóc temu idio-cie Geogheganowi dostać się do środka.Idzcie schodami i uważajcie na dziesiątym pię-trze. Tak jest, sir.Jeszcze jedno, sir. Słucham, Redfern. Detektyw Wisbech kazał przekazać, że przepuścił modus operandi tego mordercyprzez Unitraka i jak dotąd nie znalezli precedensu.Nikt tak nie zabija, sir.Nie przez za-mrożenie.Porucznik Marino westchnął ciężko. Dziękuję, Redfern powiedział, po czym dodał, zwracając się do nas. Oto ma-cie przykład skuteczności metod policyjnych.Jedenastu ludzi zostaje porąbanych na ka-wałki i zamrożonych, a my musimy sprawdzić na komputerze, czy ktoś już wcześniejnie biegał po mieście i nie robił takich rzeczy.Co do diabła dzieje się dzisiaj z ludzkąpamięcią?Redfern zasalutował szybko i wyszedł.Podłoga znów drżała i chyba był zadowolony,że posyłają go na parter.Co więcej, wicher wył coraz głośniej, a trudno jest wytłuma-czyć ludziom, którzy słyszą wichurę, że wcale jej nie ma, a wiatr jest wiatrem zła z za-światów. Chwileczkę rzucił nagle Jack Hughes. Jak pański detektyw połączył sięz komputerem? Przez telefon wyjaśnił Marino. Unitrak jest dostępny dla całej policji stanuNowy Jork.Jeśli ktoś potrzebuje informacji o skradzionych samochodach, zaginionychludziach albo metodach popełniania przestępstw, otrzyma je w ciągu kilku sekund. Czy to duży komputer? Unitrak? Pewnie.Jeden z największych na wschodnim wybrzeżu.Jack Hughes spojrzał wymownie na Zpiewającą Skałę. Chyba znalezliśmy tego technicznego manitou oznajmił. Ten komputer,Unitrak. To brzmi rozsądnie skinął głową Zpiewająca Skała. Czy ma pan numer tele-fonu, poruczniku? Zaraz, chwileczkę! porucznik Marino był nieco oszołomiony. Z tego kom-putera może korzystać wyłącznie upoważniony personel policji.Aby się do niego do-stać potrzebny jest kod. Ma pan ten kod?119 Mam, ale. %7ładnych ale rzekł Zpiewająca Skała. Jeśli chce pan pokonać istotę, która za-biła jedenastu pańskich ludzi, to nie ma pan innej możliwości. O czym wy mówicie? zdenerwował się detektyw. Chcecie mi wmówić, żepotraficie wywołać cholernego ducha komputera departamentu policji? Czemu nie? odparł Zpiewająca Skała. Nie twierdzę, że będzie to łatwe, leczmanitou Unitraka z pewnością jest chrześcijański, bogobojny i oddany sprawie porząd-ku i prawa.W końcu w tym celu zbudowano ten komputer.Manitou maszyny nie możeprzeciwstawić się podstawowej intencji, z jaką ta maszyna została skonstruowana.Jeśliuda mi się go przywołać, nada się doskonale.Historia się powtórzy. Co to znaczy: historia się powtórzy?Zpiewająca Skała potarł dłonią kark.Najwyrazniej był już bardzo zmęczony. Ten kontynent i jego indiańskie duchy zostały kiedyś pokonane przez białe mani-tou prawa i chrześcijaństwa.Sądzę, że może się to zdarzyć po raz drugi.Porucznik Marino sięgał właśnie po swoją kartę kodową, gdy nagle powietrze jakbyzastygło.Spojrzeliśmy na siebie niepewnie.Podłoga przestała się kołysać, za to wibro-wała, jakby ktoś wiele pięter pod nami wiercił tunel w betonie.Daleko w dole, na uli-cy, rozległy się odgłosy syren i sygnały wozów strażackich.Słyszeliśmy żałosny jęk ma-gicznego wichru.Nagle zgasło światło. Nie ruszać się! Niech nikt się nie rusza, bo będę strzelał.Zamarliśmy niby grupa kamiennych figur, nasłuchując i zastanawiając się, czy już je-steśmy atakowani.Czułem krople potu, spływające mi po policzku i szyi, aż na kołnie-rzyk.Pomieszczenia osiemnastego piętra stały się duszne i bezwietrzne.Najwyrazniejklimatyzacja także przestała działać.Najpierw je usłyszałem.Biegnące, pędzące po ścianach jak upiorna rzeka.Do-strzegłem jak porucznik Marino podnosi swój pistolet, lecz nie strzela.Zmrożeni lę-kiem wpatrywaliśmy się w półmrok gabinetu.I wtedy je zobaczyliśmy.Przypomina-ły widmowe szczury.całe potoki biegnących widmowych szczurów, przelewającychsię po wszystkich ścianach.Pojawiały się znikąd i znikały w podłodze, jakby była zro-biona z mgły.Musiały ich być miliony, szeleszczących, drapiących ze wszystkich stron ohydna fala kosmatych ciał. Co to jest? spytał chrapliwie porucznik Marino. Czym one są? Dokładnie tym, czym się wydają odparł Zpiewająca Skała. To towarzyszeWielkiego Starucha.W spirytystycznym sensie on jest szkodliwy, a to są szkodniki.Wy-gląda na to, że Misquamacus używa całego budynku szpitala jako bramy dla WielkiegoStarucha.Dlatego tak przewalają się po ścianach.Przypuszczam, że zbierają się na dzie-siątym piętrze.Co potem.któż może wiedzieć.120Porucznik Marino nie powiedział ani słowa.Podał tylko kartę kodową kompute-ra Zpiewającej Skale i wskazał palcem wybity na niej numer.Wyglądał na wstrząśnięte-go i oszołomionego, jak zresztą my wszyscy.Nawet dziennikarze i reporterzy z telewi-zji milczeli zalęknieni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]